18 maja 2024

loader

Fotel za marszałka

„Jest w Polsce szansa na demokrację i na rozwój. Natomiast możemy ją zmarnować przez tego rodzaju brak umiejętności komunikowania się, jaki od dłuższego czasu razem reprezentujemy” – mówił Aleksander Kwaśniewski, szef klubu parlamentarnego SLD.

Zacytowane powyżej słowa padły podczas spotkania prezydenta Lecha Wałęsy z Konwentem Seniorów w lutym 1995 roku. To dramatyczne spotkanie dotyczyło skrócenia II kadencji Sejmu przez prezydenta Wałęsę. W Sejmie większość miała wówczas koalicja SLD–PSL. Pretekstem do rozwiązania Sejmu miało być nieuchwalenie budżetu w terminie zapisanym w Konstytucji. Również wtedy, 22 lata temu, posłowie postanowili spędzać całe noce i dnie w budynku Sejmu, obawiając się zamknięcia sali sejmowej po ewentualnej decyzji prezydenta, rozwiązującej parlament.
Wydawać by się mogło, że debata budżetowa powinna dotyczyć jedynie kwot i wskaźników zapisanych w setkach tabel, składających się na ustawę budżetową. Że spór będzie się toczył wokół wydatków, na które zostaną przeznaczone pieniądze zebrane od podatników. Tymczasem, od czasu do czasu, uchwalanie budżetu staje się pretekstem do politycznych „gier budżetowych”.

Pierwsza gra budżetowa

Prezydent Wałęsa zamierzał wykorzystać niejednoznaczne zapisy małej Konstytucji z 1992 roku do rozprawy z rządzącą koalicją SLD–PSL. Artykuł 21 ówczesnej Konstytucji dawał prezydentowi prawo rozwiązania Sejmu, gdyby ustawa budżetowa nie została uchwalona w ciągu 3 miesięcy od dnia złożenia projektu budżetu w Sejmie. Po uchwaleniu w parlamencie, zgodnie z Konstytucją, prezydent miał 30 dni na podpisanie ustawy budżetowej lub mógł ją zawetować. Spór toczył się o to, jak liczyć te konstytucyjne 3 miesiące. Konstytucjonaliści byli w zasadzie zgodni, że jest to czas pracy parlamentu. Wałęsa twierdził, że w tym terminie musi się zmieścić również „jego” 30 dni przeznaczone na podpis i czas na ewentualne weto i ponowne głosowanie (wówczas weto prezydenta mogło być odrzucone 2/3 głosów w Sejmie). Taka interpretacja zapisów Konstytucji, będąca bez wątpienia „dziełem” prezydenckiego prawnika Lecha Falandysza, powodowała, że to Wałęsa de facto decydowałby o tym, czy budżet zostanie uchwalony w terminie, czy też nie. Ostatecznie, po gorących dniach zimy 94/95, Wałęsa nie zdecydował się na rozwiązanie siłowe.

Druga gra budżetowa

Drugą „grę budżetową” zafundowali nam rządzący w 2006 roku. Obowiązywała już wówczas Konstytucja uchwalona w 1997 roku. Po doświadczeniach z „falandyzacją” prawa przez Wałęsę, zapisy dotyczące ustawy budżetowej doprecyzowano. Zapisano jasno, że Sejm ma 4 miesiące na uchwalenie budżetu, liczone od daty złożenia projektu w Sejmie do dnia przedstawienia uchwalonej ustawy do podpisu prezydentowi. Pozbawiono również prezydenta prawa weta w odniesieniu do ustawy budżetowej. Ale nawet wtedy, bez pomocy Falandysza, rządzący potrafili znaleźć lukę w przepisach dotyczących uchwalania budżetu i wykorzystać ją do swoich gier politycznych.
Rządziła wówczas koalicja PiS–Samoobrona–LPR, zaś prezydentem był Lech Kaczyński. Spór wywołała data złożenia projektu budżetu w Sejmie. Pierwszy raz projekt budżetu został złożony przez ustępujący rząd Marka Belki 30 września 2006 roku. Po wyborach, rząd Marcinkiewicza złożył 19 października projekt ustawy budżetowej ponownie, gdyż w Sejmie obowiązuje zasada dyskontynuacji ustaw, to znaczy, że wraz z końcem kadencji wszystkie nieuchwalone projekty ustaw (prócz obywatelskich) lądują w koszu. Bracia Kaczyńscy wykorzystali brak jednoznacznego zapisu, od której daty liczyć owe 4 miesiące i zagrozili skróceniem V kadencji Sejmu. Po co było Kaczyńskim rozwiązywanie Sejmu, skoro mieli swój rząd i swojego prezydenta? W żadnym razie nie chodziło o budżet na 2006 rok, znów był on tylko narzędziem w grze. Miał to być bat na niesfornych koalicjantów, Leppera i Giertycha. A może również realizacja marzeń Kaczyńskich, by w przedterminowych wyborach uzyskać większość parlamentarną, umożliwiającą samodzielne rządy.

Trzecia gra budżetowa

W roku 2016 Jarosław Kaczyński ma to, o czym marzył – samodzielne rządy. W każdym głosowaniu sejmowym, również dotyczącym budżetu, ma pewną wygraną. A jednak wskutek nieudolności marszałka Kuchcińskiego, trwa właśnie kolejna wojna budżetowa. I kolejny raz wcale nie chodzi o wydatki budżetowe, o rekordowy deficyt, sięgający 60 miliardów, lecz wyłącznie o ambicje polityków.
W Sejmie od wielu, wielu lat nie toczy się żaden dialog rządzących z opozycją w sprawie kształtu ustawy budżetowej. Jest tak, jak chce koalicja większościowa, żaden głos posłów opozycyjnych nie jest brany pod uwagę. Tak jest teraz i tak było przez 8 lat rządów koalicji PO–PSL. W ubiegłych latach, co najwyżej za kulisami toczyły się wewnątrz koalicyjne targi pomiędzy PSL i PO, dotyczące niektórych kwot zapisanych w budżecie. Ale przez wszystkie lata obowiązywał, nazwałbym to, „rytuał” uchwalania budżetu. I zupełnie bez sensu PiS, działaniami Kuchcińskiego, złamał te przyjęte procedury, towarzyszące uchwalaniu budżetu.

Nielegalny budżet?

Czy przegłosowanie ustawy budżetowej w Sali Kolumnowej, praktycznie tylko w obecności posłów PiS-u, było legalne? Niech oceniają to specjaliści od prawa konstytucyjnego. Moje największe zastrzeżenia budzi łączne przegłosowanie poprawek opozycji. Takich poprawek posłowie opozycji składają rokrocznie kilkaset. Z góry wiadomo, że rządzący będą dla wszystkich poprawek opozycji bezlitośni. I wszystkie, co do sztuki, odrzucą. Nie czytając nawet ich treści, nie analizując zasadności – patrząc jedynie na to, czy poprawka jest „nasza”, czy „ich”.
Nigdy nie głosowano wszystkich poprawek opozycji w jednym głosowaniu, gdyż wiele z nich było poprawkami zależnymi. Wyjaśnię to na przykładzie. Jeśli przeszłaby poprawka zwykle składana przez lewicę, likwidująca fundusz kościelny (ściślej: zabierająca z funduszu kościelnego wszystkie pieniądze), to kolejna poprawka, na przykład przenosząca jakąś kwotę z funduszu kościelnego na Świątynię Opatrzności Bożej byłaby bezprzedmiotowa i nie podlegałaby głosowaniu. Bo fundusz został już poprzednią poprawką ogołocony do zera. O niemożności wyrzucenia do kosza w jednym głosowaniu wszystkich poprawek opozycji dobrze wiedziała Platforma Obywatelska. Podobna też była opinia Biura Legislacyjnego Sejmu. To dlatego, co roku, tak wiele godzin spędzaliśmy na sali plenarnej podczas głosowania budżetu. Gdyż rządzący musieli, szuka po sztuce, odrzucić kilkaset poprawek opozycji. Jeśli więc twierdzimy, że budżet został uchwalony nielegalnie, to najbardziej „nielegalne” było to łączne głosowanie poprawek.

Bez budżetu?

Nie mają krzty racji Ci, którzy straszą, że wskutek wątpliwej legalności uchwalenia budżetu, zawalą się finanse w 2017 roku. Że zabraknie pieniędzy na emerytury lub na wypłaty 500+. Nic z tych rzeczy. Twórcy Konstytucji z 1997 roku wiedzieli już, że budżet służy nie tylko do ustalania reguł zbierania i wydawania pieniędzy publicznych, ale niekiedy również do politycznych awantur. I dlatego wprowadzili zapis mówiący o tym, że w razie nieuchwalenia budżetu do początku roku budżetowego, Rada Ministrów prowadzi gospodarkę finansową na podstawie przedłożonego projektu ustawy. A więc niezależnie od tego, jak i kiedy zakończy się obecna „gra budżetowa”, w przyszłym roku finanse państwa będą funkcjonowały normalnie. Wszystkie pozycje zapisane po stronie przychodowej i rozchodowej w projekcie budżetu, będą obowiązywały dokładnie tak samo i w takich samych wysokościach, jak w uchwalonej i podpisanej przez prezydenta ustawie budżetowej. A więc bez paniki!

Przyłębska w akcji

Jak potoczą się losy obecnego kryzysu, z ustawą budżetową w tle? Zakładam, że Kaczyński nie zrobi ani kroku do tyłu. Pozostawienie dziennikarzy w Sejmie, wyczerpało limit ustępstw. Rozejmu PiS nie przewiduje. „Bez zwycięstwa nie ma pokoju” – to słowa somalijskiego bojownika, ze znanej książki Marka Bowdena „Helikopter w ogniu”. To zdanie, zaczerpnięte z logiki wojen plemiennych, wydaje się być dla Kaczyńskiego najważniejszym politycznym drogowskazem.
Jednak, aby „legalność” budżetu nie budziła wątpliwości, trzeba coś zrobić. Reasumpcja głosowania? Nigdy! Nie po to PiS zdobywał Trybunał Konstytucyjny, aby teraz „bawić się” w powtarzanie głosowań. Komfortowe dla PiS-u rozwiązanie zapisano w artykule 224 Konstytucji: „W przypadku zwrócenia się Prezydenta Rzeczypospolitej do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z Konstytucją ustawy budżetowej (…) przed jej podpisaniem, Trybunał orzeka w tej sprawie (…)”. Jestem pewien, że Prezydent się do Trybunału „zwróci”, a Trybunał „orzeknie”. Ktoś ma wątpliwości, co „orzeknie”? Z Julią Przyłębską – w roli nowego prezesa Trybunału.

Fotel za marszałka

Co bym zrobił, będąc na miejscu Schetyny i Petru? Dałbym sobie spokój z siedzeniem w Sejmie przez całe święta. Z „okupacją” fotela marszałka również. I tak to nic nie da. Kaczyński weźmie Was na przeczekanie. I wygra.
Ale nie odpuściłbym Kuchcińskiemu, pamiętając o tym, co parę dni temu powiedział w telewizji Jarosław Gowin, o wojnie marszałka z mediami: „nie znam nikogo pośród członków rządu, parlamentarzystów PiS lub partii koalicyjnej, komu propozycje marszałka Kuchcińskiego by się podobały.” A więc Kuchciński ma „przechlapane” nawet u swoich. I na pewno chętnie zamieniliby go na kogoś innego. Wspominał już o tym poseł Łapiński z PiS-u.
A więc „krótka piłka”: fotel za marszałka!

trybuna.info

Poprzedni

Więcej rodzynków

Następny

Triumf piłkarza w ankiecie PAP