Kataklizm, który niedawno spustoszył powiat chojnicki okazał się być dla państwa rządzonego przez PiS katastrofą, z którą jego instytucje nie potrafiły sobie poradzić. Skuteczną pomoc dla poszkodowanych mógł jednak zorganizować szef powiatowych struktur SLD Radosław Behrendt. Dzięki jego akcji Sojusz pokazał, że potrafi zmierzyć się z wyzwaniami, wobec których skupione na sobie partie polityczne okazały się bezsilne. Okazuje się, że jak się chce, to można zrobić coś pożytecznego, a nie tylko utopić w błocie mercedesa.
Redakcja: Nawałnica przyszła niespodziewanie. Kiedy zareagowaliście?
Radosław Behrendt: Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy z rozmiarów katastrofy, ale wkrótce stało się jasne, jaka jest skala zniszczeń. Na dokładne ich oszacowanie jeszcze przyjdzie czas. Teraz najważniejsza sprawa to jak najszybciej zabezpieczyć zrujnowane gospodarstwa przed zimą. A przecież nie wiadomo, kiedy ona przyjdzie. W listopadzie? W grudniu? A może już w październiku, bo pogoda jest nieprzewidywalna. Może też nie będzie jej wcale, ale na to trudno liczyć. Dlatego nasza akcja jest nastawiona przede wszystkim na doraźną pomoc ludziom, żeby mogli skoncentrować się na odbudowie.
Jak długo może potrwać usuwanie szkód?
To trudno oszacować. Gospodarstwa będą odbudowywać się każde w swoim tempie. To zależy także od pomocy, jaką otrzymają. Usuwanie pozostałości lasu, bo tak trzeba to określić – pewnie ze dwa, może trzy lata. Ale przecież ten las odrośnie po dziesiątkach lat. Może moje dzieci go zobaczą. Póki co, obok myślenia o długofalowej rekonstrukcji, trzeba skoncentrować się na sprawach najpilniejszych. A te to przede wszystkim wsparcie dla poszkodowanych, żeby zdążyli z zabezpieczeniem gospodarstw zanim przyjdzie zima.
Dlatego prośba o pomoc w takiej akurat formie?
Trzeba było działać szybko, ale nie na oślep. Kiedy zadzwonił do mnie Włodek Czarzasty i zapytał, czego potrzeba, poprosiłem go o kilka godzin do namysłu. Zrobiłem rozeznanie i dopiero wtedy rozesłałem wiadomość, która poprzez kanały partyjne i media społecznościowe trafiła do komórek SLD w całej Polsce. W tej wiadomości była lista, w której wyliczyłem, co jest potrzebne. Starałem się także podać wyjaśnienia, dlaczego potrzebujemy takich, a nie innych rzeczy.
Trudno jest zbierać i zwozić pustaki i inne elementy budowlane – to poszkodowani muszą zrobić sami. Możemy jednak wspomóc ich, aby mogli skoncentrować się na odbudowie. Bo przecież na taką sytuację nikt, a przynajmniej nie każdy jest przygotowany. Nagle trzeba przebudować wszystkie plany, po pojawiły się zupełnie nowe potrzeby, i to bardzo pilne. I wielkie wydatki, które trzeba pokrywać bez czekania. Z tego powodu staramy się pomagać poszkodowanym także odciążając ich budżety. To dlatego, na przykład, pojawiła się prośba o artykuły żywnościowe, które można dłużej, aby stanowiły zapasy, którymi można dysponować w dłuższym okresie. Dlatego też staraliśmy się pamiętać także o zwierzętach gospodarskich. One też muszą przetrwać ten trudny okres.
Jak wyglądała reakcja agend rządowych powołanych przecież do działania w sytuacjach kryzysowych takich, jak ta.
Nie lubię nikogo krytykować, wolę chwalić, dlatego chcę przede wszystkim podkreślić, jak wiele pomogli przy usuwaniu szkód woluntariusze. Nie mogę jednak nie powiedzieć, że reakcja ze strony agend rządowych była opieszała. Wojsko zostało wezwane późno. Teraz żołnierze pomagają bardzo aktywnie, ale początkowo także byli bardziej dekoracją niż pomocą. Żeby było ich widać w kadrze, kiedy przyjechał minister Antoni Macierewicz. W reakcji instytucji rządowych i polityków więcej było lansu niż rzeczywistego działania. Na przykład, kiedy zorientowali się, że w sołectwie Rytel, najbardziej poszkodowanym, nie są mile widziani i nie wypadnie to dobrze na ekranie, pojechali gdzie indziej, gdzie ich elektorat był silniejszy. A jeśli idzie o konkrety, to widzieliśmy głównie przerzucanie się odpowiedzialnością. Minister na wojewodę, wojewoda na burmistrza i tak dalej.
A jak zareagował Sojusz?
Jedni odpowiedzieli na apel szybciej, innym zajęło to więcej czasu, ale muszę powiedzieć, że jestem bardzo zbudowany odzewem. Nie chcę wystawiać ocen i mówić, że ci zadziałali lepiej i przysłali więcej i szybciej, a ci mniej i później, bo zupełnie nie o to tu chodzi. Liczy się pomoc i to że ją otrzymujemy. To nie zawody, żeby robić ranking pomocodawców czy przechwalać się kwotami, jakby chodziło tu o bicie jakiegoś rekordu, choć biorąc pod uwagę siłę odzewu ze strony struktur SLD, muszę powiedzieć, że nie jest tego mało. To nie jest akcja symboliczna. Koledzy naprawdę starają się nas wesprzeć i starają się to robić w sposób skoordynowany. Dzwonią, pytają, co mają kupić i wysłać, bo może jakichś artykułów, o które prosiliśmy możemy mieć nadmiar, a innych może brakować. I to, co nam przysyłają, to artykuły naprawdę pełnowartościowe, nie jakieś pozyskane nie wiadomo jak, wycofywane ze sklepów byle co. I transporty przychodzą każdego dnia i o każdej porze. Do tej pory było ich ponad 50. Mniejszych i większych. Ostatnio odbierałem transport o 4.30 rano.
Jak sobie z tym radzisz? Przecież to nie jest twoja normalna działalność.
Sam nie mógłbym tego robić, bo przecież równocześnie pracuję. Nie byłbym sam w stanie tego opanować, gdyby nie pomoc przyjaciół, rodziców i oczywiście członków SLD z naszego powiatu, choć nasza organizacja nie jest tu liczna. Choć muszę zaznaczyć, że odbudowuje się. Około połowy naszych członków stanowią ludzie młodzi, co pokazuje, że potrafimy przyciągać do siebie nowe siły. Nie tak, jak często się uważa, że SLD to sami starzy działacze i nie ma u nas nowej krwi.
W jaki sposób rozprowadzacie tę pomoc, którą otrzymujecie od struktur Sojuszu?
To wielkie wyzwanie logistyczne. Przecież jesteśmy komórką partyjną, a nie wyspecjalizowaną organizacją pomocową. Trzeba było wszystko organizować na bieżąco, bo przecież nie wiedzieliśmy co, ile i kiedy będziemy dostawać transporty. Tu też bez lokalnego współdziałania nic byśmy nie zdziałali. Ale to działa. Pomoc staramy się rozprowadzać bezpośrednio do poszkodowanych i potrzebujących nie obciążając tymi działaniami sołectw. Tu także potrzebna jest znajomość terenu i – przede wszystkim – ludzi. Bo nie każdy przyjdzie i sam powie, że czegoś potrzebuje. A trzeba do niego dotrzeć.
Dziękuję za rozmowę.