6 listopada 2024

loader

Gdzie są chłopcy z tamtych lat

Gdzie są chłopcy z tamtych lat

Zbigniew Ziobro

Legendarna mściwość Ziobry i Kaczyńskiego jest mocno przesadzona albo… jeszcze na nią nie pora.

Gdybym nazywał się Janusz Kaczmarek, Jaromir Netzel, Konrad Kornatowski albo Mirosław Garlicki, to od dawna byłbym emigrantem politycznym.

Agent śpioch & company

Lipiec 2007 roku. Prokurator Jerzy Engelking robi telewizyjny szoł na żywo. Nagrania z kamer monitoringu. Podsłuchy rozmów telefonicznych. Multimedialne wykresy. Wszystko po to by udowodnić, że minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek to kryminalista, działający w siatce łapówkarzy.

Bo właśnie korupcji w ministerstwie rolnictwa dotyczył misterny plan CBA. Według biura operacja miała ujawnić , że urzędnicy za łapówkę mieli odrolnić atrakcyjną działkę koło Mrągowa. Funkcjonariusze, udając biznesmenów, prowadzili Piotra R. i Andrzeja K. Ci twierdzili, że załatwią odrolnienie za 3 mln zł. Ponoć powoływali się na Ministra Rolnictwa Andrzeja Leppera. Do przekazania łapówki nie doszło, bo był przeciek. I według Engelkinga elementem przecieku był Kaczmarek.

Oberprokurator pokazał, że były minister w przeddzień akcji CBA (o której dowiedział się od Ziobry) udał się do Mariotta, gdzie na 40 piętrze apartament miał Ryszard Krauze. Wcześniej Kaczmarek twierdził, że w hotelu był, ale spotkał się tylko z Netzlem w barze Panorama na 40 piętrze. No i zaprzeczał, by rozmawiał z biznesmenem.

Ale Engelking wiedział swoje: Kaczmarek kłamał. Na taśmach z monitoringu Mariotta widać Kaczmarka przechadzającego się hotelowymi korytarzami przed apartamentem Krauzego. Znaczy – nie był w barze Panorama. Gdy Krauze wszedł do swego pokoju, Kaczmarek zawrócił i – zdaniem prokuratora – zdecydowanym krokiem poszedł w tym samym kierunku. Ba, wszedł do gabinetu biznesmena. Po wyjściu Kaczmarka, do Krauzego przyszedł poseł Samoobrony Lech Woszczerowicz. To on, według śledczych, miał bezpośrednio ostrzec Leppera. Prokuratura przedstawiła też podsłuchy rozmów. Wynikać z nich miało, że były szef MSWiA prosił prezesa PZU Jaromira Netzla o alibi na 5 lipca. Kryć miał go też go szef policji Konrad Kornatowski.

Wszyscy ci źli ludzie zostali oczywiście zatrzymani.

Jednak dla Jarosława Kaczyńskiego sprawa się nie skończyła. Rok później Kaczmarek wciąż mu leżał na wątrobie.

– Pomyliliśmy się, ja się pomyliłem. Pan Kaczmarek, któremu to powierzono i który mnie zapewniał, że trzydzieści kilka takich grup w kraju już działa, był człowiekiem zupełnie innym niż sądziliśmy. To był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają – taki „śpioch”. To jest nawiązanie do agenta „śpiocha”. Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent – perorował prezes.

Już nikt nigdy…

W lutym 2007 r. CBA aresztowało Mirosława Garlickiego, znanego kardiochirurga i transplantologa, szefa Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA w Warszawie. Funkcjonariusze na oczach pacjentów wyprowadzili go skutego kajdankami ze szpitala. Akcja CBA w ramach której doszło do zatrzymania nosiła kryptonim „Mengele 5”.

W walentynki Ziobro zwołał specjalną konferencję prasową, na której przedstawiono film z ujęcia lekarza i przeszukania jego mieszkania. Ziobro nie odmówił też sobie przedstawienia zarzutów. Garlickiego oskarżono o korupcję, mobbing, a nade wszystko – o zabójstwo pacjenta. O kardiochirurgu gazety zaczęły pisać per „dr śmierć”.

– Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie – puszył się Ziobro.

Garlicki przesiedział się parę miesięcy. Po prostu przed sądami upadały kolejne zarzuty, z zabójstwem na czele.

– Z takimi zarzutami jak on to ludzi po trzy lata trzymają w areszcie śledczym – nie ogarniając sytuacji ubolewał Jarosław Kaczyński.

Czyściciele imienia

Kolejne lata bohaterowie pisowskich konferencji multimedialnych spędzali w sądach. I wcale nie na ławie oskarżonych. Kornatowski, Kaczmarek i Netzel walczyli o zadośćuczynienia i dobre imię. Wygrywali wszystko w cuglach, a Kaczmarek z Kornatowskim pobili przy okazji rekord Polski w wysokości odszkodowania za bezpodstawne zatrzymanie. Dostali po 20 tys. zł.

Dogryzali instytucjom IV RP gdzie się dało. Świadczyli przeciwko CBA w procesie rzeszowskim, udzielali się w mediach. A jak trzeba, to pro bono bronili Henryki Krzywonos, przed złym słowem pisolubnego podówczas Rokity.

Inna sprawa, że przesiadywanie w sądzie stało się ich fachem. Wszyscy panowie pozakładali w Trójmieście kancelarie prawne. Każda z nich ma też swoją filię w Warszawie. Wszystkie hulają nie narzekając na brak klientów.
Po zwycięstwie Tuska w wyborach w 2007 roku Mirosław Garlicki przez parę lat bronił się przed kolejnymi zarzutami. Udało mu się odeprzeć większość. Za przyjmowanie dowodów wdzięczności załapał się na wyrok w zawiasach. Ale Ziobrze nie odpuścił.

Wytoczył mu proces cywilny i wygrał w obu instancjach. Były minister sprawiedliwości został zobowiązany do publicznych przeprosin oraz uiszczenia 30 tys. zł zadośćuczynienia.

Od „Faktu”, który mianował Garlickiego „doktorem śmierć” „zabijającym w rządowym szpitalu”. wyprocesował 150 tys. zł i przeprosiny. Kardiochirurg pozwał też szefa CBA. A w Trybunale w Strasburgu uzyskał 8 tys. euro odszkodowania od państwa polskiego.

Poza tym, przy swoich kwalifikacjach nie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem pracy. Najlepsze oddziały kardiochirurgii chciały go mieć u siebie.

Drobna zmiana

Mec. Janusz Kaczmarek słysząc pytanie dlaczego nie wyjechał z kraju wpada w dobry humor. Nie boi się. Nawet przechodząc przez jezdnię nie myśli czy za chwilę nie zostanie skazany na karę śmierci za wtargnięcie na czerwonym świetle. Zamiast przejmować się Kaczyńskim, woli szukać kruczków prawnych dla swoich klientów. Jak na faceta, który zlecił badania psychiatryczne prezesa, postawa interesująca. Chyba, że były szef MSWiA dochodząc do ugody z Kaczyńskim w procesie za „śpiocha”, otrzymał gwarancję nietykalności?

Własnych cieni nie boją się też Netzel i Kornatowski. Jednak w zachowaniu byłego szefa PZU i u Janusza Kaczmarka można zauważyć pewną zmianę. Zamiast w Mariocie, przesiadują teraz w Sheratonie.

Kaczyński i Ziobro ulokowali swoje nielubienie, zupełnie w kimś innym. Też ukochanym dzieckiem PiS, a nawet z jego rekomendacji parlamentarzystą. Mowa oczywiście o Tomaszu Kaczmarku, zwanym pieszczotliwie Agentem Tomkiem. Agent nie zdradził gdy działał dla PiS. Przeszedł na drugą stronę dopiero gdy stał się ofiarą konkurowania służb z prokuraturą. Agent Tomek poczuł się najpierw zdradzony, potem opuszczony, a na końcu zaszczuty. I w przeciwieństwie do wrogów PiS z lat IV Rzeczpospolitej, jest tym, który się boi.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Mały sejmik, duże problemy

Następny

„Szturmem chcieli zdobyć niebo…” (cz. XI)

Zostaw komentarz