Jarek Ważny
Poznałem w swoim życiu ludzi mądrych i głupich. Tych ostatnich poznam pewnie jeszcze wielu, niestety. Poznałem ludzi zawistnych i wielkich. Poznałem ludzi szlachetnie urodzonych i normalsów. W żadnym ze znanych mi przypadków genotyp nie warunkował wniosków, które mógłbym wysnuć zaraz po spotkaniu.
Jeden z moich wykładowców na uniwersytecie opowiadał onegdaj pewną historyjkę z życia wziętą. Recz działa się w siermiężnych latach 60. w mieszczańskiej kamienicy na Rynku w Krakowie. Student prawa zaprosił do siebie na prywatkę grupkę znajomych z roku, różnego pochodzenia i autoramentu. Była młodzież piłsudczykowska, mieszczańska, szlachecka, PPS-owska, ale i gorliwie komunistyczna, zetempowska. W zwyczaju domu z tradycjami było przedstawianie przybyłych gości seniorce rodu, która siedziała w drewnianym fotelu bujanym, taksowała przybyłych spod monokla i podawał dłoń a’la „śnięta ryba”, w sam raz do ucałowania. Dziewczęta przed starsza panią dygały, panowie całowali pierścień. Jeden jednak nie chciał całować hrabiowskiej biżuterii. Zamaszyście potrząsnął ręką dobrodziejki, bez oddawania honorów. Ta, nieco skonfundowana, zerknęła na młodzieńca i zapytała: – Najmocniej przepraszam, a kto rodził? – Dupa, łaskawa Pani, pewnie odparł mołojec. Zapadła niezręczna cisza. Pani matka uniosła brew, poprawiła okular, i półgębkiem odparła, ni to do siebie, ni do gości: – Rzeczywiście, zaskakujące podobieństwo.
Wysłuchałem dziś wywiadu radiowego, w którym Janusz Lewandowski, europoseł Platformy Obywatelskiej, opowiadał, dlaczego Małgorzata Kidawa-Błońska powinna zostać prezydentem Polski. Posiada ona, podług słów europosła, liczne przymioty, aby objąć najwyższy urząd państwowy, a jednym z nich są jej geny. To one mają nadawać kandydatce PO/KO znamion prawdziwego, prezydenckiego formatu. Innemi słowy, nie godzi się, aby prezydentem w Polsce był człowiek z gminu, nisko urodzony, marnego pochodzenia, z chłopską, szczerą i prostą twarzą. Po prostu się nie godzi. Po to są na świecie panowie żeby były też chamy, i jak świat światem, pan chama batożył po to, żeby tamten lepiej pracował, a to co wypracuje, pan sprawiedliwie podzieli. Bo od tego jest pan, żeby rządził i dzielił, a cham, cichy i pokornego serca, ma pana słuchać. Przypomnijmy, Janusz Lewandowski wypowiedział te słowa w XXI wieku, w środku Europy, w państwie, w którym ordynacje ziemskie zniosła dopiero reforma rolna 1955 roku. Tak dawno, a tak niedawno. Nie dziwota zatem, że tęskno wielu za starym porządkiem.
Nie jest jednak tak, Szanowni Państwo, że geny nie mają znaczenia. Wprost przeciwnie, mają bardzo duże. Janusz Grudziński, Xiążę Warszawski, mój kolega z kapeli, urodził się w 1961 roku. W tym roku, wszystkie winne apelacje we Francji zebrały najwyższą liczbę gwiazdek. Piotr Morawiec, rówieśnik Janka, również mój kolega z kapeli, dowiedział się ostatnio od pani doktor, gdy był na okresowych badaniach, że 61, to najlepszy rocznik dla ludzi z jego pokolenia. Coś na rzeczy jednak jest. Czemu jednego potrafią oblec trzy raki i koklusz, a drugiego nic się nie ima, mimo że drugi pił, palił i nie chodził do kościoła, a pierwszy żył po bożemu? Wiadomo-geny. Dobre, przedwojenne geny.
Małgorzata Kidawa-Błońska urodziła się w 1958 roku. Istnieje spora szansa, że i ona należy do tego bardziej udanego pokolenia. Moje pokolenie jest kompletnie nieudane. Czarnobyl zdziesiątkował nas jak szarańcza. Jedyna nadzieja dla Polski, że starzy poprowadzą ten kraj ku przyszłości. Młodość, to u nas, albo licheroty i pogrobowcy po stanie wojennym, albo patostrimerzy, jak z piosenki syna pana profesora. Wystarczy popatrzeć choćby na Finlandię. Żeby kasjerka z działu konfekcji kobiecej była premierem? O tempora, o mores, do czego to już doszło…