„Jarek daje Ci godzinę czasu na zmianę decyzji” – miał usłyszeć prezydent Andrzej Duda od wysłanników Jarosława Kaczyńskiego.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości zaprzeczają, że po zapowiedzi zawetowania dwóch ustaw, starali się wymusić na prezydencie podpis pod ustawami dotyczącymi KRS i Sądu Najwyższego. „Z całą pewnością nikt z nas nie mówił o ultimatum” – twierdzi marszałek Senatu, Stanisław Karczewski. Ale z zaobserwowanych przez media gorączkowych spotkań najważniejszych osób w państwie i godzin spędzonych przez nich w siedzibie PiS-u na Nowogrodzkiej, wyłania się jasny obraz. Szok i niedowierzanie! To nie totalna opozycja, ale własny prezydent zablokował (być może tylko na chwilę) demontaż demokratycznej Polski.
PiS stracił większość
Na dodatek ta fatalna zbieżność dat. Latem, 13 sierpnia 2007 roku, Jarosław Kaczyński stracił większość w Sejmie, zrywając koalicję z Lepperem. To było drugie lato rządów Prawa i Sprawiedliwości, a posłanki i posłowie dopiero co wrócili z urlopów. Tegoroczne gorące polityczne lato również jest drugim, tym razem samodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości. A posłanki i posłowie właśnie rozjechali się na wypoczynek. W najczarniejszych snach nie przewidując, że właśnie tracą w Sejmie większość.
Klub Prawa i Sprawiedliwości, mający w swoim składzie również parlamentarzystów Solidarnej Polski (Zbigniewa Ziobry) i Polski Razem (Jarosława Gowina) liczy 234 członków. To dokładnie 51 proc. całej izby. Sam pisałem tydzień temu, że z taką ilością posłanek i posłów Jarosław Kaczyński wygra każde głosowanie. Tylko co z tego? W poniedziałek prezydent Duda pokazał, że i tak ostatecznie on zadecyduje, które z ustaw, pisanych na kolanie i uchwalanych nocą, staną się obowiązującym prawem.
Pozycja „naczelnika państwa”, na którego kreuje się Kaczyński, nie pozwoli mu na prowadzenie negocjacji i szukanie kompromisów. Zwłaszcza z kimś takim jak Duda. A żeby móc rządzić jak dotychczas, potrzebuje nowej większości w Sejmie – 276 głosów. To 3/5 spośród 460 posłów, pozwalające na odrzucanie kłód, rzucanych pod nogi Prezesa przez zdrajcę, jakim okazał się Andrzej Duda.
Biurko Lecha
Publicyści zastanawiają się, kiedy ostatni raz widzieli poklepujących się po plecach prezydenta Dudę i Jarosława Kaczyńskiego? Kiedy ostatni raz zastali obu panów na przyjacielskiej pogawędce? I nie pamiętają! Nie byłbym zaskoczony, gdyby Jarosław Kaczyński w przypływie szczerości przyznał, że jego niechęć (może nawet nienawiść) do prezydenta Dudy jest silniejsza niż do prezydenta Komorowskiego.
To oczywiste, że wygrana Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich była znakomitym przyczynkiem do późniejszego dobrego wyniku PiS-u w wyborach parlamentarnych. Tyle pragmatyka. A emocje? W 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej, w wyborach prezydenckich starli się: Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski. Kaczyński przegrał. W pięć lat później, z tym samym Komorowskim, wygrał Duda. Taki „gość znikąd” – w porównaniu z Prezesem.
Drugą przyczyną niechęci Kaczyńskiego do Dudy może być trauma po śmierci brata. Dopiero niedawno Jarosław Kaczyński z mównicy sejmowej krzyczał: „zamordowaliście go”, obwiniając opozycję o śmierć Lecha Kaczyńskiego. Czy zastanawialiście się Państwo, co by powiedział w przypływie emocji Andrzejowi Dudzie? Może tak: „to Ty jesteś tym, który na śmierci mojego brata zyskał najwięcej…”.
Nie, Jarosław Kaczyński nie odwiedzi Prezydenta na Krakowskim Przedmieściu! Nie chce patrzeć, jak Andrzej Duda siedzi przy biurku Lecha Kaczyńskiego.
Weto na Jasnej Górze
Pozostanie zagadką, co ostatecznie zadecydowało o tak zaskakującym ruchu prezydenta. Masowe demonstracje w całym kraju pewnie miały wpływ – to oczywiste. Ale, moim zdaniem, umiarkowany. Nie wierzę, że rozmowa z Zofią Romaszewską, o której wspominał Duda w swoim wystąpieniu, była tak ważna. A już z pewnością, to nie marny los Adriana z „Ucha prezesa”, czekającego w poczekalni, tak zmotywował Prezydenta do działania. A biskupi?
Biografowie Andrzeja Dudy piszą o silnym związku rodziny Dudów z Kościołem. Zachwycając się pobożnością, od najmłodszych lat, dzisiejszego prezydenta Polski. Moim zdaniem, to hierarchowie kościelni odegrali decydującą rolę w nakłonieniu Andrzeja Dudy do sprzeciwienia się woli Jarosława Kaczyńskiego.
Zauważmy znamienny fakt. Pierwszym, który przyszedł w sukurs Dudzie, krytykowanemu przez swoje środowisko, był przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, arcybiskup Gądecki. Już w 4 godziny po oświadczeniu prezydenta o wetach, miał gotowy list z poparciem. Wygląda na to, że on, w przeciwieństwie do prezesa PiS-u, wiedział wcześniej, co zrobi Duda. Zresztą niedzielny wieczór Andrzej Duda spędził na Jasnej Górze.
Na pasku biskupów
Również arcybiskup Hoser chwali decyzję o wetach. „Prezydent Andrzej Duda zachował się jak mąż stanu” – powiedział hierarcha w rozmowie z Radiem Warszawa. To ten sam Hoser, który w marcu, gdy ulicami polskich miast szły Czarne Marsze, przekonywał, że „10 przykazań est ważniejszych niż nasza Konstytucja”.
Czas pokaże, czy moja ocena istotnego wpływu Kościoła na decyzje prezydenta Dudy jest trafna. Jeśli tak, to skitować to można przysłowiem: zamienił stryjek, siekierkę na kijek. Przeistoczenie się prezydenta Dudy z notariusza Kaczyńskiego, w adwokata Kościoła, nie jest dobrą wiadomością dla zwolenników świeckiego państwa. Niech nikt nie liczy na weto obecnego prezydenta, jeśli na jego biurko trafi ustawa o całkowitym zakazie aborcji lub ograniczeniach w in-vitro.
I kluczowe pytanie: po co biskupom dwa weta? Po pierwsze, warto było dać Kaczyńskiemu nauczkę. Już dwa razy stawał na drodze do uchwalenia ustawy o zakazie aborcji (pierwszy raz w 2006 roku). A po drugie, Kościół nie lubi rewolucji, osiąga swe cele w zaciszu gabinetów. Takich, w jakim pracowała komisja majątkowa.
Impeachment
W jaki sposób Prawo i Sprawiedliwość może ograniczyć władzę prezydenta lub wyeliminować go z gry? Artykuł 145 Konstytucji opisuje rodzimą procedurę impeachmentu, czyli pozbawienia prezydenta sprawowanego urzędu w trakcie kadencji. Prezydent Rzeczypospolitej za naruszenie Konstytucji, ustawy lub za popełnienie przestępstwa może być pociągnięty do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. I już samo podjęcie uchwały o postawieniu prezydenta w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu zawiesza sprawowanie przez niego urzędu. Jego obowiązki przejmuje… marszałek Kuchciński. Rewelacja!
Uchwałę o Trybunale Stanu dla prezydenta podejmuje Zgromadzenie Narodowe, większością 2/3 głosów. Potrzeba więc głosów 374 posłów i senatorów. PiS ma ich w obu izbach 298. I tego może być prezydent Duda pewien, takiej większości Kaczyński w swoich szeregach nie zbierze. Chyba że mu pomoże opozycja…
50 minus
Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej to olbrzymia machina biurokratyczna, pożerająca rocznie ogromne pieniądze. W tym roku budżet kancelarii Andrzeja Dudy to 168,3 miliona złotych. W przybliżeniu można powiedzieć, że utrzymanie „dworu” prezydenta kosztuje podatników pół miliona złotych dziennie. Kancelaria to też niemal 400 pracowników, zarabiających średnio 10 tysięcy złotych miesięcznie.
Jeżeli PiS zechce „ukarać” finansowo prezydenta Dudę, nie będzie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem społecznego poparcia. Tańsze państwo poprze i lewica, i prawica. A czas ku temu jest najodpowiedniejszy.
Zgodnie z Konstytucją, Rada Ministrów do 30 września przedstawia Sejmowi projekt budżetu na kolejny rok. A więc już za parę tygodni przekonamy się, czy PiS zastosuje wariant 50 minus. Obcinając wydatki prezydenta Dudy w roku 2018 na przykład o połowę. Wszyscy wiemy, że nic nie boli tak bardzo, jak brak pieniędzy.
Budżet uchwala Sejm zwykłą większością głosów. A prezydentowi nie przysługuje prawo weta do ustawy budżetowej.
Duda pomoc
Ponad tysiąc słów poświęciłem prezydentowi Dudzie. Ale właśnie ma swoje pięć minut. A nawet może godzinę. Należy mu się podziękowanie za pomoc, nawet w chwilowym powstrzymaniu destrukcji państwa w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego. Ale opozycji Duda nie wyręczy, w dążeniu do odsunięcia od władzy polityków PiS-u.
To, czego jesteśmy świadkami, to kolejna w III RP odsłona wojny pałaców. „Małego pałacu”, czyli premiera i rządu z „dużym pałacem”, czyli prezydentem. Zapowiada się znacznie ostrzejsza i brutalniejsza niż w czasach rządów lewicy. Wówczas mówiło się o „szorstkiej przyjaźni” panów Kwaśniewskiego i Millera. Pamiętając o preludium, jakim były skierowane do opozycji słowa Kaczyńskiego o „zdradzieckich mordach” i kanaliach, nie mam wątpliwości, jakim językiem będą rozmawiały ze sobą obie strony pisowskiej wojny domowej.
Każda wojna, to straty. Bardzo wiele straciła lewica, za czasów owej „szorstkiej przyjaźni”. Również prawica straci. Za chwilę możemy się dowiedzieć, że mamy w Polsce dwie „zjednoczone prawice”. Jedną – zjednoczoną wokół Kaczyńskiego, Ziobry i Macierewicza. Drugą – zjednoczoną wokół prezydenta Dudy. Ale nową „wojnę na górze” niekoniecznie będą śledzili z zapartym tchem ci, którzy borykają się z kłopotami dnia codziennego.
Trzecia droga
Krzysztof Wołodźko, na łamach Gazety Polskiej, pisze o ratownikach medycznych. W całej Polsce trwały protesty pracowników, którzy w dramatycznych chwilach naszego życia przychodzą (raczej przyjeżdżają karetką) z pomocą. Są dobrze wyszkoleni, ale słabo opłacani. Pracują na umowach śmieciowych, najczęściej w sprywatyzowanych firmach medycznych. Wielotygodniowa akcja protestacyjna pozostawała niezauważona, gdyż wszystkie siły polityczne i media zaangażowane były w batalię o sądy.
Na takie sprawy zwykłych ludzi była głucha Platforma Obywatelska w czasie swoich rządów. Krzysztof Wołodźko zauważa, że w kwestiach społecznych również obecnie rządzący mają bardzo wiele do zrobienia. Dlatego „PiS-owi przydałaby się solidna krytyka i polityczny nacisk z lewej strony” – kończy swój tekst zatytułowany „Trzecia droga, czy ślepy zaułek?”. No właśnie.