Niektóre polskie miasta, jak Kraków, tną lub skracają połączenia komunikacji miejskiej. Dlaczego? Brakuje kierowców. Wcześniej wiele miast podniosło ceny transportu publicznego: Lublin, Łódź, Gdańsk, Gdynia, Olsztyn. Na ten trend składa się kilka czynników: od wyższych cen paliw, po decyzję rządu o obniżce podatków, która skutkuje zmniejszeniem wpływów samorządów. Ale to także konsekwencja szerszego trendu, kontynuowanego przez kolejne rządy III RP – lekceważenia dla transportu zbiorowego.
Jeszcze na początku lat 90. XX wieku można było próbować bronić tego podejścia przez twierdzenie, że przyszłością jest transport samochodowy. Dziś jednak widzimy, że najbardziej rozwinięte kraje Europy idą w przeciwną stronę. Zamiast utrudniać, chcą ułatwić dostęp do transportu publicznego lub innych rozwiązań odciągających ludzi od samochodów. Niemcy testowały przez pewien czas miesięczny bilet za 9 euro, na którym dało się jeździć po całym kraju, i chcą wprowadzić jakąś wersję tego rozwiązania na stałe. Z kolei w Hiszpanii wprowadzono darmowy przejazd pociągami na niektórych trasach. Paryż słynnie ostatnio ze stawiania na ścieżki rowerowe.
To frustrujące, jak kolejne polskie rządy traktują transport zbiorowy. Mogłaby to być jedna z tych rzeczy, która łączy nas ponad podziałami. Inwestycje w połączenia kolejowe, autobusowe czy tramwajowe, a także w ścieżki rowerowe, można uzasadnić zarówno z pozycji lewicowych, jak i liberalnych czy konserwatywnych.
Nie chodzi tylko o najbardziej dziś oczywiste względy ekologiczne. Im więcej osób korzysta z transportu zbiorowego, a nie indywidualnego, tym lepiej dla środowiska. Dodatkowo mniej samochodów, to więcej miejsca, bo nie trzeba budować kolejnych parkingów i poszerzać kolejnych ulic. Zamiast tego pojawia się przestrzeń dla roślin, relaksu czy życia towarzyskiego. Są badania, które pokazują, że najzwyczajniej w świecie w zielonych miastach mieszka się lepiej.
Ale zalety transportu zbiorowego sięgają dalej.
Kiedy w Minneapolis-Saint Paul (Stany Zjednoczone) otworzono dodatkową linię kolei miejskich, spadła liczba odwołanych wizyt lekarskich. Z prostego powodu – okazało się, że wiele osób, na przykład starsi mieszkańcy, nie stawiało się na badania, bo nie mieli jak na nie dojechać. Im więcej transportu zbiorowego i im tańszy on jest, tym lepiej dla ludzi, którzy z racji wieku, dochodów czy miejsca zamieszkania mają trudności z przemieszczaniem się. Mieszkańcy wykluczonych komunikacyjnie wsi w Polsce mogliby coś powiedzieć na ten temat.
Być może problem horrendalnie drogich mieszkań w największych polskich miastach też stałby się minimalnie mniejszy, gdyby ludzie mogli do nich szybko, tanio i wygodnie dojeżdżać pociągami czy autobusami. Nie byłoby takiej presji, żeby przeprowadzać się do Warszawy, Gdańska czy Krakowa.
Jeszcze jedno. Od dawna polscy politycy i komentatorzy polityczni utyskują nad tym, jak bardzo podzieleni jesteśmy w Polsce. W niczym nie potrafimy się dogadać. A może sprawny transport zbiorowy, a szerzej: sprawne usługi publiczne, mogłyby być zbiorowym punktem zaczepienia? Dobrem wspólnym, z którego korzyści czerpie większość społeczeństwa. Zamiast kiczowatych i nie zawsze szczerych nawoływań do narodowej zgody, zbudujmy materialne – ale ostatecznie także ideowe – podstawy bycia w tym kraju, na jakimś najbardziej elementarnym poziomie, razem.