Wylecieć w powietrze, najszybciej można gotując obiad.
Żeby zgromadzić parę tysięcy ton saletry amonowej w jednym ciepłym i suchym miejscu trzeba było być kretynem ze stolicy Libanu. Azotan amonu, bo tak brzmi chemiczna nazwa najpopularniejszego nawozu sztucznego, sam w sobie – co chyba już wszyscy wiedzą – potrafi być mocno wybuchowy. W związku z tym mieszkanie blisko hurtowni nawozów sztucznych ma sens tylko wtedy, gdy ma się postępującą, nieuleczalną i bolesną chorobę. Istnieje wszak szansa, że wywołane nią cierpienia skończą się szybciej.
Czarny jak proch
Gdyby ktoś jednak nie chciał wybuchnąć wraz z okolicą, to winien wykazywać czujność, głównie w stosunku do młodych ludzi. Wcale, jednak nie tych barczystych bez szyi. O wiele gorsi są bladzi okularnicy, spędzający czas na czytaniu książek i śledzeniu internetu.
Młodzi ludzie dysponujący żyłką naukową i 500 plus, są najgroźniejsi. Przeczyta taki, na przykład, „Pana Wołodyjowskiego” i dowie się, że skoro można wysadzać stojące na skale zamki, to dlaczego nie zrobić tego z własnym blokiem. Kamieniec Podolski wysadzano wszak prochem czarnym. Ten zaś jak każdy może przeczytać w internecie, składa się z 75 proc. saletry potasowej, 15 proc. węgla drzewnego i 10 proc. siarki.
Sto kilogramów czarnego prochu odpalonego w ciasnej piwnicy, powinno spokojnie rozpieprzyć przynajmniej jedną klatkę bloku. A ponieważ trzy 25-kilowe worki saletry potasowej i 10 kilo siarki przywiezie kurier kasując za to ok. 465 zł. Po 15 kg węgla drzewnego można się kopnąć na każdą stację benzynową czy do hipermarketu. Potem wystarczy węgiel zmielić, saletrę wysuszyć w piekarniku i wymieszać wszystko dokładnie. Stworzenie lontu, czy zapalnika dla jajogłowego eksperymentatora nie powinno być problemem. A potem już tylko duże bum.
Cena strachu
Dla ambitniejszych odkrywców jest nitrogliceryna. Jej 3-4 litry powinny złożyć nawet 20 -piętrowy wieżowiec. Zamówienie w sieci kwasu azotowego, siarkowego oraz gliceryny to banał. A na dodatek składniki kosztują dużo mniej niż te na czarny proch. Jak się to wszystko dostanie, to młody entuzjasta chemii powinien łączyć te 3 rzeczy ze sobą w garnku obłożonym lodem non stop mieszając. Pamiętając, że jak zaczyna syczeć, to trzeba kręcić łyżką energiczniej, ale tak, by nie rozbryzgiwać wybuchowych kropli.
Z reguły już na tym etapie sąsiedzi, a potem policja i media, dowiadują się o działalności domorosłego chemika. Dlatego, że nader często wylatuje on w powietrze. Jeśli jednak uda mu się bezwybuchowo przelać oleistą ciecz do pojemnika i delikatnie donieść ją tam, gdzie zamierza, to o dużym bum, przez pół kolejnego dnia, będą opowiadały wszystkie telewizje informacyjne.
Wykapany tupolew
Chyba, że młody człowiek jest jeszcze bardziej ambitny i inteligentniejszy. Wybuchającą przy każdym wstrząśnięciu nitroglicerynę łatwo przecież zamienić w materiał bezpieczny do transportowania. Znany jako amonit i używany długie lata w kopalniach. Dobrze podłożony jest w stanie wysadzić spory tunel.
Żeby go uzyskać wystarczy do 8 kg wysuszonej saletry amonowej dodać litr nitrogliceryny i wymieszać to z mączką drzewną. Zamiast tego ostatniego składnika można wziąć pył aluminiowy lub dostępną powszechnie w droższym kocim żwirku, ziemię okrzemkową. Znawcy twierdzą, że należy pamiętać, żeby wymienione na końcu stabilizatory spowodowały, że nitrogliceryna przestanie być płynna. Gdyby bowiem kapnęła w transporcie, to wielkie bum nie byłoby takie, jakim chciałby je widzieć młody chemik.
Tak internet, jak i zaprzyjaźnieni chemicy, twierdzą, że każdy w domu, bez większego problemu jest w stanie wytworzyć materiał wybuchowy występujący na świecie pod nazwą TNT, a w Polsce jako trotyl. Chemicy powiedzieliby zaś, że to trinitrotoluen. Trzeba tylko na Allegro zamówić kwas azotowy i siarkowy oraz toluen. Potem kilka prostych zabiegów bardzo dokładnie opisanych w sieci, i za cenę 100 zł można mieć kilka lasek specyfiku, który (dobrze podłożony) wysadzi każdą galerię handlową.
I do piekarnika
Jednak każdy chemik powie, że robienie trotylu jest bez sensu. Prościej, szybciej i bezpieczniej jest zrobić w domu coś znacznie prostszego, a dającego dokładnie to samo, co TNT. Mówią zatem o preparacie noszącym nazwę ANFO. Przepis prosty, jak ten na jajecznicę. Do piekarnika pakujemy saletrę amonową. Godzinka w 50-70 stopniach ją wysuszy. Potem szybciutko zalewamy ją tym, co mamy pod ręką, pod warunkiem, że jest to nafta, olej napędowy, aceton, toluen albo benzyna. Byle utrzymać proporcje wynoszące 94 części saletry i 6 części palnej dolewki. Mieszamy, a gdy składniki się przegryzają posypujemy to wszystko pyłem aluminiowym, magnezem lub nawet pyłem węglowym. Znowu trochę mieszamy i mamy coś, czego kilkadziesiąt kilogramów umieszczonych w bagażniku samochodu, po opadnięciu kurzu, ukaże w miejscu dużej budowli, nieco mniejszy lej.
Ten sam efekt można uzyskać jeszcze prościej. Robiąc materiał o nazwie Dynamon. Potrzeba nawozu w postaci saletry amonowej i mąki żytniej, albo pszennej, albo nawet drobno zmielonej kory lub torfu. Miesza się to w proporcji 9:1 i pakuje w workach do samochodu. Jest to konieczne, bo żeby wybuch był widowiskowy, to najpierw trzeba w powietrze wysadzić pełen benzyny bak samochodu. Dynamon by wybuchnąć musi dostać wysokiej temperatury wzbudzającej. Ale jak dostanie, to jego prędkość detonacji wynosząca 3 km/s, nie ustępuje trotylowi.
Recepta na dżihad
Hitem internetu i wśród młodych chemików jest jednak coś, co każdy ma w domu lub za chwilę może mieć. I z czego robi się bum, jak się jest z Al-Kaidy.
Nadtlenek wodoru jest powszechnie używany jako woda utleniona. Gdy jednak jest bardziej stężony, czyli ma więcej niż 30 proc., to nosi nazwę perhydrolu i używa się go jako wybielacza i rozjaśniacza włosów. 35 procentowy perhydrol techniczny w kanistrze 20 kg kupuje się oficjalnie w internecie za 93,50 zł.
Aceton, to zmywacz do paznokci. Tyle, że w tej formie jest drogi. Jeśli zaś zamówi się go w sieci, to ma się 20 litrów tego specyfiku za 165 zł.
Kwas siarkowy też można zamówić w sklepie internetowym, a jak nie, to wystarczy go ulać z akumulatora samochodowego.
Jak się ma te trzy rzeczy i garnek, to po zmieszaniu ma się trimeryczny nadtlenek acetonu. Przez antyterrorystów znany jako TATP. Przez terrorystów też. Jak i przez polskiego rolnika, który tym materiałem wysadził sąsiada. Moc TATP jest wielka. Jej pakunek wielkości długopisu wniesiony do samolotu, powoduje lądowanie w tysiącach kawałków. Co roku na świecie i w Polsce, właśnie kombinacja na bazie acetonu i wody utlenionej powoduje najwięcej niefajnych i nieprzypadkowych groźnych wybuchów.
Bomby z kuchni i łazienki
Przypadkowo i groźnie może być, jak kilkaset kilogramów saletry spotka się z kilkuset kilogramami cukru i wodą. Na przykład powodziową. Zrobić się może eksplozja, która rozwali wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Może dlatego w składach z nawozami sztucznymi nie sprzedają cukru.
Chemicy zwracają uwagę na jeszcze jedno ze standardowych wyposażeń szafek w łazienkach. Na Kreta, czyli wodorotlenek sodu.
O tym, że jest żrący wie każdy, ale, że przy wsypaniu kilku jego opakowań do wanny z wodą i wrzuceniu tam paru folii aluminiowych otrzymujemy coś co wysadza kamienicę, wie niewielu.
Dzieje się tak, bo Kret plus woda plus aluminiom daje wodór. Dużo wodoru. I jak zamknie się w łazience kratkę wentylacyjną, to wystarczy najmniejsza iskra, żeby zrobić wielką eksplozję.
Żeby tam. Kret wsypany w nieumiarkowanej ilości do kanalizacji mającej problem, też jest w stanie wygenerować mieszankę gazów, która albo zadziała jak Cyklon B, albo pod wpływem ognia wysadzi pion kanalizacyjny z przyległymi mieszkaniami.
Statystyki pokazują, że jajogłowych eksperymentatorów, aż tak bardzo bać się nie trzeba. Terrorystów też zresztą nie. Obawiać się zaś należy wybuchów tego, co znane i oswojone. Choćby zbiorników samochodowych z benzyną. To za często się nie zdarza, ale gdy na parkingu podziemnym pod budynkiem eksploduje jeden taki, to za chwilę odpalą kolejne, zaś blok zrobi to co każdy domek z kart.
Ciekawe ile osób zdaje sobie sprawę, że gaz ziemny, który rozprowadzany jest po domach , wybucha przy 5 proc. stężeniu w powietrzu. W kuchni ze słabą wentylacją wybuchowa mieszanina utworzy się po paru godzinach od odkręcenia kurka kuchenki gazowej. Gdyby ktoś chciał szybciej, to przecież kurków jest kilka. Potem tylko coś, co we właściwym momencie da iskrę i pół bloku nie ma.
Jeszcze szybciej można się doczekać eksplozji propanu-butanu z butli. Tu wystarczy stężenie poniżej 2 proc. Do wybuchnięcia gazu nie trzeba nawet człowieka złej woli. Warszawska Rotunda przerabiała w 1978 roku sytuację, kiedy zimą, gdy ziemia jest zamarznięta, gaz ulatniający się z pękniętej rury pod ziemią nie mogąc się wydostać do atmosfery, znalazł drogę do placówki PKO. Ostatnio, mimo braku zimy, wysadził budynek z paro osobową rodziną. Budynek, który gazu nie miał.
Gazu trzeba się bać głównie dlatego, że w roku 1978 gazownie zaczęły dostarczać do mieszkań gaz ziemny w miejsce trującego gazu miejskiego. Gaz miejski był „mokry” a ziemny nie, po kilkunastu latach wyschło szczeliwo łączące rury i instalacje gazowe stały się nieszczelne. Wymiana połączeń rur z gwintowanych na spawane potrwa jeszcze kilkadziesiąt lat. A wybuchy będą coraz częstsze.
Mekka pirotechniczna
Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że na świecie do wybuchów nie dochodzi głównie za sprawą gazu, benzyny, czy materiałów wybuchowych. Statystycznie najwięcej eksplozji bierze się z brudu. Właściwie zaś z tego, że ktoś chce ten brud posprzątać. Magazyny, sklepy i zakłady najczęściej dopada wybuch wywołany przez płatki śniadaniowe, mąkę, krochmal, cukier, karmę zwierzęcą, lekkie metale, węgiel, plastik i materiały tekstylne. Wszystkie one pozostawiają bowiem pył. Wystarczy zatem przeciąg, czy inne zawirowanie w powietrzu a stężenie pyłów robi się wybuchowe. Jeśli w takim momencie pojawi się tam ktoś z fajką w ustach, to frunie razem z dużą częścią budynku.
Unia Europejska nie chce żeby jej mieszkańcy wylatywali w powietrze, albo ginęli przywaleni gruzami. Polska też ponoć tego nie chce. Dlatego od paru lat handel tzw. prekursorami czyli składnikami do zrobienia materiałów wybuchowych podlega ponoć restrykcjom. To tłumaczyłoby dlaczego jeszcze 9 lat temu Breivik kupował komponenty do swoich bomb w Polsce. Za cholerę nie tłumaczy natomiast, dlaczego dziś wciąż można je u nas dostać bez żadnego problemu, w każdym sklepie internetowym.
Powodowane przez domorosłych pirotechników coroczne kilka wybuchów w budynkach mieszkalnych, to widać – nie dość dużo.