Kolejka zniecierpliwionych klientów na postoju taksówek i taksiarz decydujący o tym, który kurs opłaca się najbardziej. Te czasy już nie wrócą.
Dzisiaj postoje taksówek przeniosły się do internetu. Każda z liczących się korporacji taksówkarskich ma tam swoją aplikację. Taksówkę można zamówić kilkoma kliknięciami. Ale jedna z korporacji budzi szczególnie dużo kontrowersji. To Uber.
Od razu sprostowanie: Uber nie jest korporacją taksówkarską. Jest pośrednikiem. Kojarzącym tych, którzy wożą, i tych, którzy chcą być wożeni. Czymś na kształt komunikacyjnego Allegro. Dlatego przedstawiciele tej amerykańskiej firmy nie kłamią, mówiąc, że firma działa legalnie w Polsce i płaci podatki. Płaci podatki, ale nie od zysków kierowców, a jedynie od prowizji, którą od nich pobiera. A poza tym, za nic nie odpowiada.
Bez licencji
Problem legalności pojawia się dopiero wówczas, gdy przyjrzymy się pracy kierowców Ubera. Aby móc zarejestrować się jako kierowca Ubera, trzeba posiadać zaświadczenie o prowadzeniu działalności gospodarczej. Ale w świetle polskiego prawa to za mało. Artykuł 5b ustawy o transporcie drogowym stanowi, że warunkiem koniecznym do wykonywania krajowego transportu drogowego z wykorzystaniem samochodu osobowego jest posiadanie licencji. Jeśli nie jesteśmy taksówkarzami, dla uzyskania licencji trzeba m. in. udokumentować posiadanie środków finansowych w wysokości 9000 euro. Zapytam retorycznie: który z kierowców Ubera ma licencję wymaganą przepisami prawa? Nie wiem, czy tak restrykcyjne przepisy dotyczące przewozu osób są konieczne? Ale, póki co, są obowiązujące.
Polak potrafi
Każdy z taksiarzy potrafi godzinami opowiadać, jakich sposobów chwytają się kierowcy, chcący podebrać klientów taksówkom z kogutami. Widziałem na własne oczy, jak po Warszawie kursowały nie taksówki, a samochody… ochrony. Aby czuć się bezpiecznie, klient zamawiał „krótkoterminową ochronę”. Przyjeżdżał samochód, „chronił” go przez 20 minut i jakby przy okazji przewoził w inne miejsce. Jeden z warszawskich taksówkarzy opowiadał, że były też mobilne „porady psychologów”. Uberowcy poszli krok dalej.
Znalazłem w internecie informację, że są firmy „optymalizujące” opodatkowanie kierowców Ubera. Biegli w podatkach wiedzą, że najmniejszy podatek płaci się od umów o dzieło, zwłaszcza tych, w których 50 proc. wartości umowy można zaliczyć do kosztów uzyskania przychodu. Ale jak tu z przejazdu taksówką zrobić dzieło? Okazuje się, że można. Bo klient wcale nie chce sprawnie przemieścić się z miejsca na miejsce. Zależy mu na… zwiedzeniu miasta. I przyjeżdżający kierowca „obwozi” klienta, snując autorską opowieść o historii miasta.
W czym, jak w czym, ale w kreatywności służącej omijaniu płacenia podatków jesteśmy mistrzami świata.
UOKiK nie potrafi
Nie byłoby tak absurdalnych pomysłów na omijanie prawa, gdyby nie bezradność urzędów powołanych do pilnowania jego przestrzegania. Jak donosiła kilka miesięcy temu Gazeta Wyborcza, do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wpłynęło zawiadomienie od krakowskiego rzecznika praw konsumenta o łamaniu zasad uczciwej konkurencji przez Ubera. UOKiK orzekł, zgodnie z prawdą, że model biznesowy Ubera „narusza istniejący ład regulacyjny na rynku przewozu osób taksówką”. Ale nie podjął żadnych działań, by to zmienić.
Podobną rezerwę zachowuje Ministerstwo Finansów, które jeszcze nie tak dawno zmusiło kierowców taksówek do zainstalowania kas fiskalnych. Więcej, ministerstwo twierdzi, że winnymi są nie kierowcy Ubera, niemający licencji na przewóz osób, ale sami taksówkarze. W odpowiedzi na interpelację posła Liroya, pytającego Ministerstwo Finansów o legalność działań Ubera w Polsce, minister odpowiedział, że: „zapotrzebowanie na takie alternatywne usługi przewozowe wynika w pewnym stopniu z nieprawidłowości przy wykonywaniu usług przez taksówkarzy (niewłączenie taksometru, brak wydruków z kas fiskalnych, zawyżanie cen za przejazd)”. Przypomina mi się logika lat minionych. Kiedy to niektórzy budujący swoje domy, kradzież materiałów budowlanych uzasadniali brakami na rynku.
Na dobrą sprawę, trudno nie przyznać racji Ministrowi Finansów. Kierowca Ubera nie może nie włączyć taksometru lub nie dać klientowi wydruku z kasy fiskalnej. Bo po prostu nie ma w samochodzie ani taksometru, ani kasy fiskalnej.
Dlaczego nie taxi?
Odpowiedź niby prosta: bo taniej. No to sprawdźmy. Siedzę przy komputerze we Wrocławiu, przy ulicy Hiszpańskiej 20. Jest środa, godzina 18-ta. Chcę jechać na dworzec kolejowy. Uber ma w internecie kalkulator kosztów przejazdu. Wersja ekonomiczna (uberPOP) – to koszt 16-22 zł. Wersja o podwyższonym standardzie (uberSELECT) będzie mnie kosztowała 24-31 zł. Tą samą trasę, taksówką z najtańszej wrocławskiej korporacji, pokonam płacąc 18 zł. Korzystając ze średniej cenowo korporacji – zapłacę 22 zł. Cena jest podobna. A za usługę Ubera o podwyższonym standardzie (lepszy samochód i milszy kierowca) zapłacę więcej niż za taksówkę. Cóż więc decyduje o popularności Ubera?
Przede wszystkim wygoda i przewidywalność. Z góry wiadomo, jaki przyjedzie kierowca i jakim autem. Wiadomo, ile zapłacimy. I że będzie można zapłacić kartą. Wśród tradycyjnych taksówkarzy, tak się dziwnie składa, że nawet jeśli kierowca ma terminal płatniczy, to zwykle jest z nim jakiś problem. Więc na wszelki wypadek trzeba mieć przy sobie gotówkę.
Muzeum komunikacji
Nie bez znaczenia jest też jakość oferowanych usług. We Wrocławiu zdarzało mi się podróżować takimi wehikułami, które na co dzień można spotkać jedynie w muzeum. A i takimi, po których musiałem wietrzyć zalatujące wilgocią lub papierosami ubranie. Ale są też taksówki (na przykład w Warszawie), w których obowiązują rygorystyczne wymogi dotyczące czystości auta i ubioru kierowcy. Co ciekawsze, kierowcy kontrolują tam sami siebie. Codziennie niektórzy z nich, zamiast jeździć, sprawdzają kolegów. Mając przy tym prawo do nakładania kar. Taką powszechną karą dla taksówkarza jest czasowe zawieszenie dostępu do zleceń telefonicznych.
W tej dziedzinie – poprawie jakości usług oferowanych przez taksówkarzy – konkurencja ze strony Ubera z pewnością miała swój pozytywny skutek.
Uber jak McDonald’s
Jest też argument najsilniej przemawiający do klientów Ubera. Uber jest po prostu trendy. Jak fast foody znanych marek. W których jedzenie nie jest ani wyrafinowane, ani szczególnie tanie. Jak buty z trzema paskami, obrazkiem pumy lub charakterystycznym zawijasem. Które wcale nie są wygodniejsze i trwalsze od dziesiątków innych butów. Jak markowe nadmorskie kurorty – zatłoczone i niemożebnie drogie. Ale jednak kurorty. Walka z tym, co jest modne i popularne, nie ma sensu. To tak, jakby wszystkich klientów KFC chcieć na siłę zagonić do pierogarni, albo barów mlecznych.
Tydzień temu, w Sejmie, apelowałem do rządzących, aby zalegalizowali związki partnerskie. By rodziny miały wybór: wstępowanie w związki małżeńskie lub życie w związkach partnerskich. Miarą demokracji jest swoboda wyboru obywatelek i obywateli. Od spraw najważniejszych, do tych zupełnie błahych, jak wybór pomiędzy kierowcą Ubera i taksówkarzem. Ale miarą demokracji jest też równość szans dawana wszystkim przez przepisy prawa. I o to apelowali taksówkarze podczas protestów, które w minionym tygodniu zakorkowały na parę godzin największe miasta.
Słuszny protest
Popieram protest taksówkarzy. To nie „kapitaliści”, pławiący się w dobrobycie, ale ludzie ciężkiej pracy. Z reguły ich zarobki nie sięgają nawet średniej krajowej. Niektórzy może zazdroszczą im nienormowanego czasu pracy. Ale ten nienormowany czas pracy oznacza siedzenie w samochodzie po kilkanaście godzin dziennie.
Żaden rząd nie był dla taksówkarzy łaskawy. Mało który przedsiębiorca obłożony jest tyloma kosztami działalności. Wielu taksówkarzy mówiło mi, że po zapłaceniu wszystkich koniecznych opłat, zostaje im na czysto nie więcej niż 2-3 tysiące złotych.
Prawnicy potrafili wpisać sobie do ustawy podatkowej przepisy pozwalające na zwolnienie ich z obowiązku posiadania kasy fiskalnej. Taksówkarze – nie. Nie ma żadnego powodu, żeby kasy fiskalnej nie musieli posiadać kierowcy Ubera. Żeby nie musieli przechodzić podobnych badań okresowych, jak taksówkarze. Zwłaszcza, że w tym wypadku chodzi o bezpieczeństwo pasażerów.
A licencje? Są dwie drogi: zniesienie ich dla wszystkich przewoźników albo skrupulatne egzekwowanie obowiązku ich posiadania. Również od wszystkich. Którą drogę wybrać? Nie wiem. To sprawa, o której muszą zadecydować sami zainteresowani. Ale lewica powinna zadbać o to, aby w branży transportowej obowiązywały jednakowe zasady dla wszystkich.
Sojusz Lewicy Demokratycznej powinien wspierać rzeszę kilkudziesięciu tysięcy polskich taksówkarzy. Bo wolny rynek nie może oznaczać przyzwolenia na wolnoamerykankę.
Mafia
Amerykański Uber to nie jedyny problem tysięcy uczciwych taksówkarzy. Drugim, istniejącym od lat, to zjawisko potocznie zwane „mafią taksówkarską”. Jako rodowity wrocławianin, znam te postoje. Przed wrocławskim dworcem kolejowym i w paru innych, ważnych punktach miasta. Nikt, poza nimi, nie ma prawa na tych postojach stawać. Nie mają kas fiskalnych. Na pytanie o cennik odpowiadają, że… klient ukradł. Wrocławianie wiedzą, że do tych taksówek się nie wsiada. Zresztą oni polują na obcych i cudzoziemców – nieznających miasta i odległości.
Przeszedłem się kiedyś wzdłuż ciągu takich „taksówek”. Pytając o cennik i kasę fiskalną. W jednej chwili wszyscy kierowcy, w wyraźnym pośpiechu, odjechali w siną dal. Bez pasażerów. Władze miasta nic o „mafii taksówkarskiej” nie wiedzą. Dziwne.
Taksówkarz musi:
1. Płacić ZUS około 1200 zł miesięcznie
2. Płacić podatki, z reguły nie mniej niż 200-400 zł miesięcznie
3. Płacić ubezpieczenie auta jako taxi – około 50 % droższe niż zwykłe auto +500 zł rocznie
4. Kupić taksometr – 500 zł
5. Kupić koguta – 100-300 zł
6. Kupić kasę fiskalną – 1000 zł
7. Wykonać homologację auta – około 800 zł – co 5 lat
8. Co roku robić przegląd taxi – 120 zł więcej niż zwykłe auto
9. Robić badania zdrowotne i psychotesty co 3-5-10 lat, w zależności od wieku – około 400 zł
10. Być mięsem armatnim dla policji – kilka mandatów w roku za tzw. NIC – 500-1000 zł
(Źródło: Facebook, profil Zbyszka Jakubcewicza)