Nie mogę napisać, że to zapisania moich przemyśleń skłonił mnie tekst częstego, bo jednak jeszcze niestałego przecież publicysty Gazety Wyborczej, Marcina Matczaka. Jeśli coś mnie skłoniło, to spory szum, wokół tego teksu, o jakoby „chrześcijańskich symbolach” świąt, Tych Świąt.
Drugi jego tekst (replika) nie jest wart w ogóle żadnej wzmianki, bo to pieśń urażonych do żywego uczuć religijnych lub jak kto woli jęk podrażnionego ego. O drugim tekście w można w zasadzie tylko wspomnieć, że gdyby samozadowolenie Pana Matczaka mogło latać to nie fruwałoby jak ta gołębica obok dzwonnicy najwyższej z katedr, tylko szybowałoby w niebiesiech jak te orły, sokoły. Ale ad rem jak pisał Jerzy Urban.
Jak każdy publicysta, a już szczególnie publicysta Gazety Wyborczej, ma pan Matczak prawo do własnego zdania. I w zasadzie na tym można by tekst zakończyć. Bo nie każde zdanie, nawet upowszechnione w sporym (jeszcze) nakładzie wymaga polemiki, czy choćby nawet przeczytania. Ale skoro wzbudziła się, być może samoistnie, ta burza w szklance wody, może doleję parę kropli kwasu.
Katolicyzm nie pasuje do kapitalizmu
Po pierwsze w pewnym sensie Matczak ma rację, że katolickie święta nie pasują do społeczeństwa TikToka. Gdyby Matczak był w stanie spojrzeć nieco szerzej, mógłby dojrzeć, że nie tylko święta, ale cały katolicyzm nie pasuje do kapitalizmu, a już tym bardziej do turbokapitalizmu. Katolicyzm to religia, która powstałaby bronić feudalizmu, służyć feudalizmowi, nawet jeśli czasem któryś papież chciał być ważniejszy o cesarza. Religią kapitalizmu był protestantyzm. Turbokapitalizm, czyli kapitalizm w swojej dojrzałej formie nie potrzebuje religii, bo sam jest quasi religią. Nie potrzebuje już nawet protestantyzmu z jego etyką pracy i predestynacji.
Turbokapitalizm (neoliberalizm) wprowadza własne zasady, własne święta, własne rytuały, których nie da się go pogodzić z żadną inną religią. Jest amoralny według innych systemów moralnych, czyli ma własną moralność, w której najwyższą cnotą jest egoizm. Uważa, że wszystko można kupić, ale jeszcze lepiej zabrać bez płacenia. To turbokapitalizm obdarty z magii świąt, to Mikołaj coca-coli, gdy ściąga czerwony strój i pokazuje doskonale uszyty garnitur od Hugo Bossa. Dostrzegają to konserwatyści, którzy krytykują kapitalizm z pozycji właśnie etyki katolickiej. Oni przynajmniej starają się zachować jakąś spójność poglądów, nawet jeśli są to poglądy anachroniczne.
Matczak nie wie lub nie chce wiedzieć
Ciekawsza od tekstu Matczaka i burzy w socialach (jak nazwać mało istotną burzę internetową? Zamieszanko?), jaką wywołał, jest opinia Piotra Augustyniaka. To nie tyle replika co raczej próba wyjaśnienia spraw, o których Matczak nie wie lub wiedzieć nie chce. Agustyniak pisze „Tymczasem prawda o Bożym Narodzeniu jest równie brutalna, jak opisany przez Baudrillarda amerykański paradoks Disneylandu. Odwiedza się go po to, aby wytworzyć w sobie złudne poczucie, że świat poza Disneylandem jest inny. A tymczasem Disneyland to cała amerykańska codzienność. To fikcja życia opartego na masowej rozrywce i konsumpcji.„
Tak właśnie wygląda dziś, choć wcale nie od wczoraj, „amerykański sen”. Sen, bo od dawna przestał być marzeniem. Ten sen, obietnica szczęścia i raju na ziemi niemal w zasięgu ręki wygrywa, bo wygrać musi z obietnicą raju po śmierci. Tym bardziej że ten raj po śmieci trochę wygląda nudnawo i co najwyżej obiecuje uwolnienie od cierpienia, a nie obiecuje szczęści i dobrobytu. Bo cóż nam z dobrobytu po śmierci. Trochę lepiej wygląda raj w wersji islamskiej, co może tłumaczyć popularność islamu. Choć jest nie mniej anachroniczny w kapitalizmie niż chrześcijaństwo. Jedyny problem, z tym że okrutnym i bezlitosnym bogiem turbokapitalizmu jest niewidzialna ręka rynku. Łaskawa jak Chtulhu. Osoby o poglądach Matczaka usiłują godzić swojego boga z turbokapitalistycznym Cthulhu. I faktycznie, na co zwrócił uwagę Augustyniak – Chrześcijaństwo tworzy bowiem religijność opartą na trosce o własne zbawienie, kreując podmiot, który skupia się na sobie i swoich potrzebach. W ten sposób przygotowuje grunt dla powstania konsumpcyjnego społeczeństwa, czyli kreuje skupionych na sobie egoistów, nie tylko w postaci księży. Ci egoiści gotowi są na udział w grze, w której zawsze przegrają. Przegrywają również ci, którzy stroją się w szaty apostołów jak Matczak, choć trzeba przyznać, że przegrywają w nieco lepszych warunkach niż inni. Ich moralizatorstwo wynika z przeczucia własnej porażki. I z zazdrości, że inni, choć też przegrywają, to czasem udaje im się ocalić odrobinę siebie. Bo tylko to jeszcze jest możliwe. Dlatego trzeba świętować, na własnych zasadach, to co się chce świętować i kiedy tylko można. Radujcie się, kto wolny i myśli wolno.
Tak czy inaczej, konkordat należy wypowiedzieć.