Lewica powinna rozmachem, reżyserią, idealnie dopracowaną choreografią, a przede wszystkim wchodzącą w głowy melodią przypominać film bollywoodzki.
Tymczasem dzisiaj przypomina raczej jakieś miałkie, bucowate, zupełnie niezrozumiałe kino niezależne dla nudnych kutasów bez wyobraźni. I coraz częściej mam wrażenie, że jest to zabieg celowy.
Jak dziesiątki milionów ludzi mają pójść na film, który od samego początku daje w twarz i jeszcze każe przepraszać, że się w ogóle na niego poszło? Napisałem to w tekście, który jeszcze nigdy nie wyszedł (może to się zmieni), napiszę i tu: w tych czasach rezygnowanie z patosu, rozmachu i heroizmu jest nie tylko potwornie głupie, ale także szkodliwe.
Śmiać się i nieustannie podważać mogą ci, którzy nigdy prawdziwie nie wierzyli i nie czuli całymi sobą wielkich idei i wartości. Co mamy podważać? Co obśmiewać? To, że każdy i każda ma mieć dach nad głową? To, że każdy i każda ma korzystać na równi z monstrualnych bogactw tego świata, które dziś są im wykradane?
Stawka jest gigantyczna
Nie boję się patosu i rozmachu, bo problemy, przed którymi wszyscy stoimy, wymagają ich jak nigdy wcześniej.
Świat się nam dosłownie wali na naszych oczach, a obwieszczamy wszem i wobec koniec bohatera heroicznego. Wiele mamy historii o heroicznej, codziennej walce dobra ze złem, o codziennym trudzie zwyczajnych ludzi, historii o bohaterskich czynach w wymagających tego czasach, a sami wykształciliśmy język, który z góry uniemożliwia nam opowiedzenie czegokolwiek z zaangażowaniem, emocją, a czasem i radością godną sprawy.
Może już dość. Dotychczasowa strategia komunikacyjna i język dają nam, konsekwentnie, poparcie niepewne, ograniczone. A sprawy, o które walczymy, są fundamentalne. To wręcz obowiązek, żeby szukać innych możliwości.
Z uwagą patrzmy na osiągnięcia Bollywoodu i starajmy się tworzyć melodie, które w głowach pozostaną na długo.