Dominacja POPiSu na scenie politycznej, mała polityka wielkiego Naczelnika i bezradność programowa nadwiślańskich liberałów to długo oczekiwana szansa dla polskiej lewicy. Przeciwnicy mimowolnie wskazują drogę.
Pełny program działania formacji progresywnych musi obejmować dwie sfery i dwa rodzaje postulatów: w sferze socjalnej (potrzeb bytowych) i w sferze podmiotowości politycznej, w sferze wpływu, współudziału w decyzjach dotyczących całej wspólnoty życia i pracy.
Obóz zjednoczonej narodowej prawicy zaoferował polskiemu społeczeństwu kapitalizm z lekkim znieczuleniem społecznym (500+, ale bez żłobków i przedszkoli, minimalną płacę, ale z Polską jako jedną wielką strefą specjalną itd.). Zjednał sobie Polki i Polaków z dolnych przedziałów dochodowych (1000-2000 zł per capita). To najbardziej boli. Z kolei nadwiślańscy liberałowie, oprócz Autostrad Wolności i Solidarności, niewiele mają do zaoferowania tym, których praca uruchamia na co dzień maszynerię zysku. Pilnują budżetu, wysokości długu publicznego, wsłuchują się w sygnały rynku. Tym się różnią od lewicy, że pozostawią rynkowi ocenę wartości pracy, warunków pracy i płacy, nie ograniczą konkurencji z chińskim wychodźcą ze wsi budującym teraz lepszy kapitalizm. Tylko lewica może przedstawić program konsekwentnych reform stosunków pracy. Chodzi w nich o to, aby klasy pracownicze mogły odzyskać pozycję siły równoważnej wobec kapitału. Prowadzi do tego celu wzrost płac powiązany z produktywnością pracy, likwidacja śmieciówek, skracanie czasu pracy, wzrost uzwiązkowienia, progresja podatkowa, współudział w zarządzaniu firmą. Piętno utopijności zniknie z tych postulatów dopiero wtedy, kiedy również staną się one agendą Komisji Europejskiej, a nawet kiedy będą stanowić mocne argumenty w II wojnie światowej z korporacjami, np. by zamknąć im drogę do rajów podatkowych. To zadanie dla czynnej i rezerwowej armii pracy świata. Jej szeregi, według różnych raportów, tworzy 1,4 mld etatowców, 1,7 samozatrudninych i 2,4 mld „rezerwistów”.
Zarazem trzeba zastopować „(ł)obóz rządzący”. Tworzy on stopniowo państwo policyjne, państwo „pełzającego zamachu stanu” (A. Michnik). Na dodatek reanimował wszystkie resentymenty wobec PRL-u, ideologii lewicowych, sąsiadów ze wszystkich azymutów, UE, wielkomiejskich elit prestiżu i pieniądza, „salonu” i „układu”, „lewactwa” i rozumu. Braci spod jednej anatemy coraz więcej. Chce wcisnąć młode pokolenia w konserwatywny gorset światopoglądowo-obyczajowy, dodatkowo błogosławiony z ambony. Przyzwala na powrót ksenofobii i rasizmu. Tępi związki partnerskie, ogranicza prawa reprodukcyjne kobiet, dostęp do in vitro i edukacji seksualnej w szkole. Na proskrypcyjnej liście widzimy wyklętego komunistę, przeklętego postkomunistę, odpychającego liberała i zadżumionego „lewaka”. Ogólnie, zwalczany jest liberalizm światopoglądowo-obyczajowy. Stąd już niedaleko do „katolickiego państwa narodu polskiego”, a więc „ludu, który ma w sercu Boga i Polskę”. Wygląda na to, że niedługo jeszcze lepsza zmiana zakończy się co najmniej protofaszyzmem. Już teraz pisowscy funkcjonariusze państwa stają okrakiem między pracą a kapitałem, hołubią polski siermiężny bieda-biznes i „inwestorów” z wielkiego świata, którzy albo budują montownie, albo centra usług dla korporacji. Życie patrioty będzie treściwe. W dzień praca, po południu wspólna modlitwa o dusze wyklętych i poległych, a wieczorem marsz z pochodniami.
Nadwiślańscy liberałowie proponują powrót demokracji liberalnej, wyeliminują „populizm”, przywrócą „naturalne” mechanizmy rynku bez względu na zewnętrzne koszty dla przyrody, spójności społecznej, dostępności odpowiedniej jakości usług publicznych dla każdego. Lewica i pod tym względem ma bogatą i sprawdzoną ofertę. To autentyczne ruchy miejskie, lokatorskie (P. Ikonowicz), ekologiczne, ruchy walczące o prawa reprodukcyjne kobiet i mniejszości obyczajowych. Stara i nowa lewica ma do rozporządzenia nowe formy i kanały oddziaływania na funkcjonariuszy państwa: protest społeczny, nacisk ulicy, furor populi. Nie tylko wybory. Także referenda, petycje, konsultacje społeczne, pozbawianie mandatu reprezentanta, pikiety. Wszystkie one pozwalają ukierunkowywać wybory sposobu realizacji uzgodnionych celów ogólnospołecznych i partykularnych: klasowych, zawodowych, światopoglądowych, europejskich i globalnych. Nie może tylko prawica świecić w oczy pochodniami. Lewica ma siłę argumentów.
Żadna formacja polityczna na polskiej scenie nie mogłaby więcej zdziałać. Bo oferta programowa lewicy obejmuje zarówno postulaty socjalne, jak i w zakresie politycznego upodmiotowienia. To nie tylko tworzenie systemu, w którym praca jest powszechnym, równym dla wszystkich, kryterium dostępu do dóbr społecznych. To zarazem współrządzenie na różnych poziomach funkcjonowania życia społecznego. I prawa socjalne, i wolności obywatelskie. Równi wolnością, wolni dzięki dochodom, przecież wytworzonym przez organizm pracy skooperowanej. Dla realizacji idei V (VI?) Rzeczpospolitej Progresywnej (Socjalnej i Partycypacyjnej) wszystkie formacje lewicowe powinny ze sobą współdziałać, mając za ideologicznego przeciwnika centroprawicę i narodową prawicę POPiS-u. Kapitalizm jest w fazie interregnum. Trawi go syndrom stagnacji. Coraz bliżej do ogólnoświatowego obozu pracy pod nadzorem korporacyjnego capo. Nadchodzi czas, kiedy utopie staną się programami reform. To wręcz konieczność społeczna i dziejowa. Wieje wiatr historii. I tylko odwagi myślenia i woli czynu brak.