27 października podczas szczytu Unia Europejska – Kanada miała być podpisana umowa CETA. W piątek w Brukseli dwudniowe obrady szefów rządów UE na ten temat zakończyły się fiaskiem. Chrystia Freeland, minister handlu międzynarodowego Kanady, oświadczyła, że nie widzi szans dla CETA.
Wszystko za sprawą małej Walonii – liczącego zaledwie 3,5 mln mieszkańców francuskojęzycznego regionu Belgii. Według obowiązującego w Belgii prawa na zawieranie umów międzynarodowych przez to państwo muszą wyrazić zgodę wszystkie regiony wchodzące w jego skład, a Walonia powiedziała CETA – nie. Z kolei, według przepisów UE, Unia może zwierać takie umowy, jeżeli zgodzą się je podpisać wszystkie państwa tworzące Unię. Belgia nie może.
Formalnie szczyt UE – Kanada nie został odwołany, ale już zniknął z wielu dyplomatycznych kalendarzy. Część ekspertów uważa, ze Walonowie złamią się jeszcze przed szczytem i zmienią swoje stanowisko. Jeśli tak się nie stanie Unia ma dwa wyjścia – dalsze naciski na belgijski rząd, aby ten „przemówił do rozsądku” Walonom, albo całkowite odłożenie CETA.
Można się spodziewać, że odłożenie umowy i czekanie na lepszą sytuacje polityczną będzie ostatecznością. W grę wchodzą zbyt wielkie pieniądze (szacuje się, że gospodarka UE zarobiłaby na CETA pond 11 mld euro, Kanady – ok. 12 mld dolarów kanadyjskich) by unijni urzędnicy zrezygnowali z niej bez walki.
Pytanie tylko, do czyjej kieszeni trafiłyby te zyski? Nie ulega wątpliwości, że negocjowana w tajemnicy umowa handlowa nie przysporzy korzyści gospodarkom narodowym krajów UE i Kanady. Zawarte w niej przepisy sformułowano wyraźnie pod kątem interesów wielkich międzynarodowych korporacji z wyłączeniem przy tym prawa obowiązującego w poszczególnych państwa Unii na rzecz „niezależnego” arbitrażu.
Od samego początku CETA, podobnie jak TTiP (umowa o wolnym handlu UE z USA) budzi wiele kontrowersji i opór społeczny w krajach Unii. W licznych protestach przeciwko tym umowom organizowanych praktycznie we wszystkich unijnych państwach wyrażany jest sprzeciw przeciwko utajnieniu negocjacji, jak i meritum umów, a głównie zniesieniu ograniczeń (min. ceł, podatków i wyłączeniu wielu przepisów krajowych) chroniących środowisko, bezpieczeństwo żywności, gospodarki narodowe, czy prawa pracownicze. Przede wszystkim zaś o to, że przyjęcie CETA wzmocniłoby wpływy wielkich korporacji.
Władze Unii Europejskiej i jej krajów członkowskich pozostają ślepe i głuche na te społeczne protesty. Nawet obecny polski rząd, podkreślający na każdym kroku swą nieufną postawę wobec UE i niezgodę, ba nawet święte oburzenie na mieszanie się Unii w polskie sprawy, umowę CETA „przyklepał” za pomocą zdominowanego przez pisowskich posłów sejmu, bez żadnych zastrzeżeń.