NA PODLASIU. „Gazeta Wyborcza” w swoim stosunku do Sojuszu Lewicy Demokratycznej jest tyleż konsekwentna, co zajadła. Od lat wieszczy koniec tej formacji. Od lat także proroctwa te, mimo stosowania najsilniejszych zaklęć nie chcą się zmaterializować. Pod warunkiem, że Sojusz sam nie uwierzy w słowa swoich przeciwników.
Artykuł „Pozostała wiara w odrodzenie” opublikowany w piątkowym wydaniu białostockiej „Gazety Wyborczej” znakomicie wpisuje się w tę konwencję. Jego autor, niby bezstronnie, niby z ubolewaniem, sączy jad, starając się przekonać czytelników, że z Sojuszu na Podlasiu (a zapewne i nie tylko na Podlasiu, ale w skali całego kraju) nic już nie będzie. Że niby są chęci, aby partię ożywić, ale to wszystko. Że nie ma chętnych zdolnych poprowadzić podlaski SLD po ustąpieniu dotychczasowego przewodniczącego Krzysztofa Bil-Jaruzelskiego, nie ma wizji, nie ma sprawności organizacyjnej, jest tylko postępujący uwiąd. Że pozostała tylko wiara w cud, że przyjdzie anioł i powie, jak to zrobić, aby Sojusz odzyskał niegdyś silną pozycję.
Jad pozornej bezstronności
Autor, Maciej Chołodowski, przywołuje opinie tak Włodzimierza Cimoszewicza, dawnego lidera SLD na Podlasiu, obecnie znajdującego się poza partią i w gorzkim tonie recenzującego jej aktywność, jak i lokalnych działaczy samorządowych, z których ma wynikać, że jakoś będzie i partia się odrodzi, ale do końca nie wiadomo jak i dzięki czemu, a raczej – dzięki komu, bo cała ta konstrukcja sprowadza sprawę do problemu wyboru lidera, którym nikt nie chce być. Chołodowski nie stawia sprawy wprost, pozwalając czytelnikowi dopowiedzieć – nie dziwne to, że nikt nie kwapi się do przyjęcia na siebie roli wodza przegranej sprawy. Bo to, że sprawa jest przegrana, dla Chołodowskiego najwyraźniej nie ulega wątpliwości. Przecież wystarczy wsłuchać się w te pozestawiane ze sobą opinie samych zainteresowanych, żeby od razu pojąć, że z tej mąki chleba nie będzie.
Tyle, jeśli idzie o przesłanie wpisane konstrukcję tej niby obiektywnej analizy, pozbawionej bezpośrednich ataków i głosów krytyków partii. Ten „obiektywizm” jest też, zresztą na niby – bo niby liczby podawane w artykule są podawane rzetelnie, ale za to wyrwane z kontekstu i podlane komentarzem prowadzącym czytelnika do zupełnie błędnych wniosków. Bo owo „zaledwie” 700 członków SLD na Podlasiu to w porównaniu do 2,5 tys. członków namaszczonej przez „GW” jako „nowa lewica” partii „Razem”, czy 9 tys. członków ukochanego przez nią Komitetu Obrony Demokracji – w obu przypadkach w skali całego kraju, a nie tylko jednego regionu, nie jest wcale liczbą małą.
Między wierszami
Podobnie jest z wypowiedziami, którymi Chołodowski żongluje, aby sprawić wrażenie, iż podlaski SLD jest w stanie marazmu. Kiedy wczytać się w poszczególne wypowiedzi podlaskich aktywistów Sojuszu widać, że znaczna część tej pracy, która powinna być wykonana, została przez SLD odrobiona i to bardzo rzetelnie, bez taryfy ulgowej. Sojusz – tak na Podlasiu, jak i w innych regionach – potrafił zidentyfikować przyczyny swoich porażek poniesionych w ciągu ostatnich dwu lat w kolejnych sprawdzianach wyborczych, i to nie tylko tych taktycznych, ale przede wszystkim tych głębiej ukrytych, strategicznych i programowych, takich jak pozwolenie Prawu i Sprawiedliwości na odebranie sobie znacznej części elektoratu socjalnego i przejęcie przez nie pomysłów zgłaszanych przez SLD. Dodajmy na marginesie – PiS, który tak brzydzi się komuny, jak diabeł święconej wody, nie brzydził się wziąć za swoje pomysły, które urodziły się w komuszych głowach, choćby takie, jak objęcie ubezpieczeniem zdrowotnym wszystkich obywateli z mocy prawa, ongiś punkt 1 w „Dekalogu Zdrowotnym SLD”, dziś hasło jaśnie oświeconego księcia-ministra zdrowia.
Kwestia Podlasia ma jednak jeszcze inny kontekst. Ten region, od niepamiętnych czasów redukowany do roli „Polski B”, zaniedbywany i lekceważony przez Warszawę, ma swoją istotną specyfikę. Nie miejsce tu, aby przeprowadzać drobiazgową analizę, dlaczego akurat na Podlasiu ożywają najbardziej siły nacjonalistyczne, ale nie ulega to wątpliwości. To tu sądy uznają swastykę za „hinduski symbol szczęścia”, ONR panoszy się w szkołach, kościołach i na ulicach. Nie zwalczy tego zagrożenia PiS, bo sam hołubi narodowych pałkarzy. Nie zwalczą liberałowie, bo wolny rynek nie da odpowiedzi na pytanie, jak tego dokonać. To zagrożenie jest w stanie opanować tylko lewica, a na lewej stronie sceny politycznej jest z kolei tylko jedna partia, która będzie w stanie to zrobić, a jest nią SLD, a nie kawiarniane kanapy zachwycające się głębokością własnych myśli i kontemplujące siłę własnej lewicowości. Sojusz na Podlasiu choćby tylko dlatego nie zapadnie się w niebyt, że jest partią w tym regionie potrzebną. To widać, słychać, czuć. A innych powodów, dla których SLD ma na Podlasiu rolę do odegrania i nie zastąpi go w tym żadna inna siła polityczna, jest jeszcze więcej.
Czas nagli
Oczywiście, wszystko to nie zrobi się samo. Sojusz będzie musiał podjąć wielki wysiłek, aby odzyskać zaufanie swoich dawniejszych wyborców i przekonać nowych, że jest im potrzebny. Będzie to przede wszystkim praca organizacyjna, odbudowa struktur. Będzie to też gra na czas, by zdążyć przed kolejnymi wyzwaniami wpisanymi w kalendarz wyborczy – a być może nawet jeszcze znacznie wcześniej, niż się to dziś może wydawać. Ale i tę świadomość, że nie czas zasypiać gruszek w popiele, Sojusz ma. Nie trzeba mu cudu, nie trzeba anioła przychodzącego we śnie. Nie potrzebna mu wiara w odrodzenie, potrzebna mu przede wszystkim wiara w siebie, którą jego przeciwnicy starają się podważyć i zachwiać.
Zrozumiałe, że „Gazecie Wyborczej” to nie w smak, ale i tym razem wiadomości o zgonie SLD są nie tylko nieprawdziwe, ale i mocno przesadzone.