7 grudnia 2024

loader

Nieuzdrawialność polskiej duszy

O wiecznie obolałej polskiej duszy i współczesnej głupocie mówił Stefan Chwin, a ja o przyczynach tej boleści.

Opowieść o polskiej duszy – jakby tego pojęcia nie rozumieć, tym razem przez Chwina w kontekście wpływu II wojny światowej na postrzeganie współczesnego Gdańska („Newsweek”, 26.08.2019) – zawsze budziła moje wątpliwości bowiem stanowiąc literacką frazę, w miejsce rzeczowej analizy faktów oraz ich oddziaływania na świadomość społeczną, staje się kluczem-wytrychem, pozornie pasującym do opisania odmiennych wydarzeń i sytuacji. A nadto ten przekaz niesie w sobie bardzo często kreację Polaków niejako krystalicznych (każda ideologiczno-religijno-polityczna opcja może tu sobie dopisać jeszcze kilka przymiotników), którzy niewinni a cierpiący, złym losem i siłami zewnętrznymi doznają wiecznej nieprawości i krzywdy, zapadającej na pokolenia w ich serca.

Taka narracja

dotyczy na ogół hitlerowskiej agresji na Polskę w dniu 1 września i podobnej ze strony, jak to się dzisiaj pisze, Sowietów w dniu 17 tego samego miesiąca. Traktuje się te wydarzenia jako fatum bo co mogliśmy zrobić wobec tak przytłaczającej przewagi, i czasem tylko dodaje, że do wojny nie byliśmy przygotowani. Znane wcześniej, a przypomniane przez Pawła Dybicza fakty („Przegląd”, 26.08.2019) dowodzą nie tylko kardynalnych błędów wojskowych, ale także tragicznych dla obronności kraju niekompetencji, sporów i osobistych ambicji wśród najwyższych władz Rzeczpospolitej.
W swoim czasie pisałem na tych łamach, że pewnym ratunkowym rozwiązaniem, nie tylko militarnym ale i politycznym, mógłby być w tamtym czasie dla Polski sojusz wojskowy z Czechosłowacją. Potwierdził to oparty na dokumentach tekst („GW”,19.03.2019), w którym m. in. czytamy: „Gdyby Warszawa i Praga podjęły współpracę, losy środkowej Europy mogłyby wyglądać inaczej, a przynajmniej Hitler musiałby działać ostrożniej. We wrześniu 1939 r. Wehrmacht nie mógłby tak swobodnie operować z Dolnego Śląska, gdyby był szachowany przez wojska czechosłowackie. Oddział II realizował jednak ściśle politykę Józefa Becka, który nie lubił Beneśa i nie widział sensu w ratowaniu Czechosłowacji – wierzył w sojusz z Węgrami i Rumunią.” W 1938 roku „Józef Beck zlecił polskiemu ambasadorowi w Berlinie poinformowanie Hitlera, że Warszawa jest gotowa do wspólnej akcji przeciw Czechosłowacji”. Głupota to czy paranoja, przypominająca obecne zarządzanie naszą armią i polityką obronną, o czym ostatnio mówił gen. Mirosław Różański („GW”, 31.08.2019). Tymi wiadomościami nie żywi się niestety polska obolała dusza.

Rzecz ma się podobnie
z Powstaniem Warszawskim, które mogłoby nie wybuchnąć, albo mieć odmienny przebieg, zakończony zwycięstwem, jak to w Paryżu. Również kształt terytorialny powojennej Polski byłby bardziej korzystny na wschodzie, a pierwsze lata (pisał o tym w „D-T” Gabriel Zmrozliński) przebieg mniej konfliktowy, bardziej normalny. Nie stało się tak, bowiem nieprzystająca do ówczesnych warunków polityka londyńskiego rządu, najpierw gen. Sikorskiego, a później premiera Mikołajczyka, uniemożliwiła jakiekolwiek porozumienie z ZSRR, nawet wtedy gdy do ustępstw nakłaniali zachodni sojusznicy, a Stalin, z różnych względów. był do nich gotowy. Bolejąca za hekatombę Warszawy i utracone Kresy Wschodnie polska dusza wie swoje.

I tak po dziś dzień,
gdyż żywiona jest nadal kłamstwem, matactwami, niedomówieniami, przeinaczeniami dotyczącymi tak przeszłości jak i współczesności. I nie tylko ze strony premiera Morawieckiego, prezesa Kaczyńskiego, stronników Zjednoczonej Prawicy, hierarchów Kościoła Rzymsko-Katolickiego, prawicowej i narodowo-podobnej prasy. Także przez tych, którzy z determinacją i odwagą, za co należy się im niewątpliwy szacunek, walczą z wcześniej wymienionymi. Stąd nadziwić się nie można temu szczególnemu rozdwojeniu jaźni, gdy jednych potrafią obnażyć z fałszu, jednocześnie naśladując swoich adwersarzy.

Pusty śmiech mnie ogarnia,
czytelnika „Gazety Wyborczej” od pierwszego numeru, na słowa: „Nie chcemy, by zniknęło rzetelne dziennikarstwo” i dlatego redakcja inicjuje powołanie Fundacji (26.06.2019). Takie dziennikarstwo wymaga nie tylko rzetelności w pisaniu ale również w ocenie otrzymywanych tekstów i w redagowania całości tytułu. Poza nadzwyczaj licznymi przykładami z przeszłości gazety, wśród których na czoło wysuwa się niesprawiedliwa, bo jednostronna i oderwana od ówczesnych warunków i możliwości, ocena Polski Ludowej oraz rozliczne ataki na lewicowe formacje, poniżej najnowsze.
Pani Wielowieyska pisze o kontaktach polityków Włoch i Rosji: „Być może jest to informacja symboliczna w całej sekwencji zdarzeń”, a mnie się do tej pory wydawało, że informacje mogą być prawdziwe albo nie, bądź różnią się swoim rodzajem, ale dzięki tej ważnej, odkrywczej myśli będę zmuszony poszerzyć wiedzę moich studentów dziennikarstwa.
Podobnie rzecz ma się z prezentowanymi na tych łamach wypowiedziami tzw. autorytetów, tym razem naukowych. Japoński prof. Hiroakim Kuromiya pisze o zamierzchłej bitwie pod Chałchin-Goł z maja 1939 roku: „ Sowieci wykorzystali swojego agenta lub kilku agentów wśród Japończyków, by sprowokować ten konflikt. Po części udało im się doprowadzić Japonię do porażki na polu bitwy. Napisałem na ten temat kilka lat temu artykuł w „Journal of Slavic Military Studies”, ale to tylko przypuszczenie…” Natomiast Sławomir Dębski, tylko doktor ale dyrektor PISM, w bardzo obszernym, często godnym uwagi, materiale o pakcie Ribbentrop-Mołotow zapomniał (nie wie, albo nie chce) wyjaśnić istotnej dla tamtych wydarzeń politycznych kwestii: dlaczego poganiany ostro przez Niemców Stalin zdecydował się na agresję Polski dopiero 17 września (polecam mój dawny tekst w „D-T”). W Wielkiej Brytanii można takie przypuszczenia-bajki pisać w podobno naukowym periodyku, ale druk wspomnianych, bądź brakujących, fragmentów tekstów w „AleHistoria” kompromituje redakcję.
Czytam słowa prof. Wł. Borodzieja (24.08.2019): „Polska jako odwieczny rusofob jest Rosji bardzo na rękę, a rusofobia to główna strategia rosyjskiej piątej kolumny” i abstrahując od tej opinii, nie mogę zrozumieć, że drukuje to redakcja, która rusofobię podniosła do najwyższych, prawie codziennych, standardów. Pomaga Rosji, a może nawet jest agentem jej wpływów?
Poza dyżurnym Wacławem Radziwinowiczem są i inni. Michał Kokot epatuje informacją (27.08.2019), że rosyjscy najemnicy Wagnera są nawet w Afryce zapominając, że amerykańscy żołnierze są dosłownie wszędzie na świecie, że do dziesięciu krajów afrykańskich Kreml sprzedaje broń, tak jakby największym światowym eksporterem tych wyrobów nie były Stany Zjednoczone, które, nota bene dbając o pokój, zwiększyły aktualnie roczny budżet militarny do niebotycznej granicy 1 biliona 350 miliardów dolarów rocznie.
Na odmianę Bartosz Wieliński bardzo oburza się na prezydenta Macrona za jego pojednawcze gesty wobec Rosji (24.08.2019) zapominając, że w dużo trudniejszych i bardziej konfliktowych czasach Charles de Gaulle mówił o Europie od Atlantyku do Uralu, szukając dróg porozumienia, bowiem tak to już jest, że i w Europie, i na świecie uwzględniać należy i układać się trzeba z Rosją, kiedyś carską, radziecką, a dziś współczesną. Niekoniecznie to się musi wszystkim podobać, ale co zrobisz?
„„Wyborcza” wraca do hasła, które towarzyszyło jej od zarania”, to znaczy „Nie ma wolności bez solidarności”, przywoływanego przez zespół tytułu w szerszym wezwaniu-deklaracji (27.07.2019), zapominając jednak, że okazało się ono niepełnym, niespełniającym oczekiwań Polaków, gdyż zabrakło w nim, i nadal brakuje, jakże powszechnie pożądanej „Równości” i „Sprawiedliwości”.
Taki właśnie ogląd przeszłości i współczesności napawa polską duszę kolejnymi ułudnymi wyobrażeniami i… wściekłością na byłe rządzące elity, kierując ją w objęcia pono zbawców z PiS, a naprawdę kolejnych szarlatanów.
Również towarzyszą deformacjom polskiej duszy
dziś, ale i wcześniej, instytucje państwa, gwarantujące z definicji jego prawny fundament. Ale tylko pozornie, bo dopiero po latach trzeba było decyzji Sądu Okręgowego w Częstochowie aby przywrócić byłemu pracownikowi SB rentę zabraną tzw. ustawą dezubekizacyjną. Sąd uznał ten akt prawny za niekonstytucyjny ale wcześniej, dwukrotnie Trybunał Konstytucyjny jakoś tej podstawowej wady nie dostrzegł w zawartej w nim zasadzie odpowiedzialności zbiorowej oraz negowaniu praw nabytych. Nie jest to oczywiście argument za demolowaniem systemu prawnego przez PiS, ale być może ta sprawa, jak i wiele innych, umniejsza społeczne protesty obrony wolnych sądów. Dziś na odmianę, po „dobrej zmianie”, nie tylko polski świat prawa zadziwia armia internetowych trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Niech mit się mitem odciska
proponuje Stefan Chwin: „Mit można przezwyciężyć tylko innym mitem. Oczywiście z punku widzenia naukowca, który kieruje się szkiełkiem i okiem, bardzo mi się to nie podoba, ale gdy obserwuję życie społeczne, dochodzę do wniosku, że przyszłość Polski rozstrzygnie się właśnie tam, gdzie mit zderza się z mitem.” To remedium wywodzi się niejako z homeopatii, bądź nawiązuje do znanego powiedzenia o leczeniu cholery tyfusem. Jest prawdą, że „Nie ma racjonalnego sposobu na rozmontowanie mitycznych urojeń. Mit jest odporny na analizę, ironię, szyderstwo, kpinę”, co nie oznacza, że zdrowie przywróci polskiej duszy obraz świata ze zmitologizowanym dobrem i złem, będący w konsekwencji objawem schizofrenii, czyli stanu psychicznego z poważnie upośledzoną umiejętnością krytycznej, realistycznej oceny własnej osoby, otoczenia i relacji z innymi.
Jedynym lekarstwem pozostaje głoszenie prawdy, a jeżeli to czasem takie trudne, to przynajmniej unikanie kłamstwa, niedomówień i nadinterpretacji. Paradoksem aktualnej polskiej sytuacji jest fakt, że kapitalizm ze swoją bezwzględnością, opartą nie na urojeniach, a ściśle wyliczalnych wskaźnikach (na ogół oczywiście zysku), które racjonalizują i inne dziedziny życia społecznego, może w omawianej materii odegrać rolę pozytywną. Kolejnym będą: przykład zza otwartych europejskich granic, doświadczeni normalnością zagranicznego pobytu i liczne tysiące młodych tam studiujących. Jeśli wrócą, to na pewno będą chcieli żyć w normalnym kraju i dla osiągnięcia tego celu uczynią wiele.

Wracając do fragmentów wywodów Chwina,
to odnaleźć w nich można stwierdzenia, które do antykomunisty i propagandzisty w pełni przystają, ale już do historyka, literatury zresztą, mniej: „Zwycięstwo w ostatnich wyborach podał PiS na tacy Władysław Gomułka. PiS okazało się pilnym uczniem PRL-owskiej propagandy i świetnie to działa” bowiem „Straszenie Niemcem to constans polskiej polityki od 1945 roku.”
Przede wszystkim nie w całym okresie PRL, a jedynie do grudnia 1970 roku, co nie tylko z historycznych książek ale i z Wikipedii wyczytać można. Układ PRL – RFN „Uznawał nowe granice polsko-niemieckie na Odrze i Nysie, kończąc tym samym powojenny okres w stosunkach między PRL a RFN, którego głównym problemem były nowe, dotychczas nieuznawane przez Niemcy Zachodnie granice. Zapoczątkował nowy okres współistnienia pomiędzy Polską a Niemcami, w którym zasadniczym kierunkiem była chęć współpracy gospodarczej i kulturalnej między dwoma państwami.” Nadto wcześniejsze tzw. straszenie Niemcami wynikało z uzasadnionych obaw, przede wszystkim Władysława Gomułki, związanych z trwającą zimną wojną, opartych nadto o dwie obserwacje: potężnego ruchu rewizjonistycznego, wspieranego bądź tylko tolerowanego przez rząd z Bonn i obaw o lojalność władz radzieckich w kwestii naszych zachodnich granic (m. in. misja Aleksieja Adżubeja, zięcia Chruszczowa, w RFN w 1964 roku, w czasie której próbował w rozmowach z Niemcami „handlować” polskimi interesami). W kontekście tych faktów mógłby sobie Pan Profesor darować nieudane porównania.
Podobnie, to znaczy w propagandowym uproszczeniu, ma się kwestia kastrowania historii przez komunistów : „W szkole historia Gdańska kończyła się w roku 1792, czyli wraz z drugim rozbiorem, potem następowała pustka i Gdańsk wyłaniał się z nicości dopiero w roku 1945. Gdy znów stał się polski.” Tak było nie tylko z tym miastem na ziemiach zachodnich, bowiem powszechny społeczny klimat wywołany niemieckimi zbrodniami w czasie niedawno minionej wojny przenosił się na krytyczną ocenę wszystkiego co niemieckie. Chęć zemsty i zadośćuczynienia kierowała tłumy na egzekucje hitlerowskich oprawców, a jednym z przykładów tego stosunku były powszechnie używane określenia Szwab, szwabskie, stanowiące niejako synonim słów Niemiec, niemieckie. Mówi Chwin także: „To, co Niemcy robili w latach 1939-1945 jest nadal żywą raną społecznej świadomości… Z pokolenia na pokolenie dziedziczymy krwawą traumę przez to, że w prawie każdej rodzinie ktoś w czasie wojny zginął albo był w obozie koncentracyjnym.…” A co dopiero w tamtych powojennych latach? Musiał upłynąć spory czas, aby świadomość nowych mieszkańców tych ziem zechciała przywrócić, i zaakceptować również, ich niemiecką przeszłość.

W związku z niedoszłą wizytą
Donalda Trumpa na obchodach 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, Witold Jurasz na Onecie, pisząc o polskich kompleksach, kończy swoje rozważania stwierdzeniem, że gesty i piękne słowa nas jedynie ogłupiają.
I jak tu mówić o uzdrowieniu polskiej duszy?

Zygmunt Tasjer

Poprzedni

103 ofiary

Następny

Bigos tygodniowy

Zostaw komentarz