Mam złą wiadomość dla wszystkich myślących o problematyce aborcji w kategoriach problemu społeczno-etycznego. Aborcja w Polsce jest tematem ściśle politycznym. Życie ludzkie i prawa kobiet nie mają tu żadnego znaczenia.
Polska ustawa antyaborcyjna jest jedną z bardziej restrykcyjnych w Europie. Jest z grubsza odzwierciedleniem dotychczasowych wpływów Kościoła Katolickiego na życie polityczne kraju. Jeśli nastąpią jakieś zmiany, to będą one raczej odzwierciedleniem zwiększenia się tego wpływu do granic państwa wyznaniowego.
Zanim napiszę cokolwiek więcej, chciałbym oświadczyć, że jestem zwolennikiem ponownego pochylenia się nad problemem, złagodzenia ustawy i dostosowania jej do wyzwań dzisiejszego świata. Jednocześnie jestem zwolennikiem odejścia od naiwnego traktowania tematu, jaki często prezentują zwolennicy złagodzenia ustawy. Przeczytajcie, będzie wam łatwiej zrozumieć, czemu jest wam trudno.
Niewątpliwie po latach funkcjonowania przydałoby się przygotować i wprowadzić nowoczesną, wzorowaną na dojrzalszych demokracjach ustawę. Tyle, że od wielu lat nie ma w Polsce liczącej się siły politycznej, która chciałaby potraktować problem podmiotowo, a nie przedmiotowo.
Ustawy antyaborcyjnej używała PO w ramach „kopania w klatkę”, w której siedziała opozycja PiS. PiS sięga po temat ustawy, gdy chce zmobilizować swoje radiomaryjne i betonowe środowiska. Basia Nowacka sięgnęła po projekt złagodzenia ustawy, by o sobie przypomnieć.
Tylko nikt nie myśli o dzieciach i kobietach, dylematach moralnych i wymyśleniu mądrego prawa chroniącego życie przed ludźmi kompletnie niefrasobliwymi, szalonymi naukowcami i szarlatanami. Ustawy, która moralność zostawiałaby ludziom, do rozważania w kościołach. Ustawy, która kwestie grzechu pozostawiłaby konfesjonałom, a zajęła się skonstruowaniem prawa chroniącego zdrowie, życie i dobro zainteresowanych stron, czyli dziecka, kobiety i rodziny. Ustawa powinna oczywiście uwzględniać kwestie społeczne, ale dopiero po rozważeniu i zadbaniu o zdrowie i prawa jednostki.
Środowiska lewicowe i organizacje feministyczne zebrały 215 tysięcy podpisów pod projektem i złożyły do sejmu obywatelski projekt łagodzący obowiązującą ustawę. Tylko… po co? To dokładnie takie samo pijarowe działanie jak KOD-owski projekt ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Poza chwilowym zamieszaniem medialnym, zmarnowane zostanie mnóstwo energii, ludzkich podpisów i nadziei zwykłych ludzi. Bo przecież nikt z polityków nie ma złudzeń, że cała akcja zakończy się zmarnowaniem wysiłku. Nie ma dziś w Sejmie nikogo, kto ten projekt poprze. Nie poprze go większość sejmowa, ale co gorsza nie poprze go również opozycja.
Gorzej, jeśli po otwarciu butelki i wypuszczeniu Dżina, wzmożona prawica na fali dobrej zmiany doprowadzi do całkowitego zakazu aborcji, korzystając z okazji.
Czy zatem nic nie robić? Godzić się na zgniły kompromis? Ależ skąd. Napiszę to samo, co pisałem do decydentów KOD, gdy składali swój projekt w sprawie Trybunału.
Zaczekajcie.
215 tysięcy podpisów to doskonałe otwarcie dyskusji społecznej. Dziś przy mocnej polaryzacji poglądów i napięciu społecznym powodującym, że dyskusja o karmieniu piersią wywołuje prawie zamieszki, to świetny czas na rozpoczęcie soczystej, burzliwej debaty społecznej na temat dopuszczalności aborcji. Narodową dyskusję trzeba by moderować i podsycać głosami autorytetów i specjalistów, zlecić badania społeczne i zbudować prawdziwe środowisko społeczne zainteresowane problemem aborcji i ustawy. To czas i okazja, by wyłonili się silni przedstawiciele środowiska, gotowi reprezentować je potem w sejmie. Potem trzeba zadbać, by w przyszłych wyborach do sejmu dostali się do niego ludzie prawdziwie zainteresowani pracą nad tym problemem.
I dopiero w takich okolicznościach złożyć projekt.
Droga do nowej ustawy antyaborcyjnej wiedzie przez dobre przygotowanie i samego projektu i czasu, a nie przez medialny show. To się uda, tylko trzeba zacząć myśleć o problemie strategicznie, a nie życzeniowo, bo w zderzeniu z polityką myślenie życzeniowe nie ma szans.