6 listopada 2024

loader

Onanizm po polsku

Dochodzą wieści, że dla Polaków spędzających wakacje w ciepłych krajach (zapewne m.in Tunezja, Egipt, Grecja etc.) oferowane są i cieszą się dużą popularnością specjalne zamknięte enklawy polskie.

Serwują tam polskie żarło, polską muzykę, polską telewizję, polskie filmy i co tam jeszcze polskiego na obczyźnie być może. Można właściwie nie kontaktować się z zewnętrznym światem, poza zażyciem słońca i kąpieli na plaży.
Wszystko to z dodatkiem obsługi w języku polskim, aby nie trzeba było męczyć się koniecznością porozumiewania się, gorzej czy lepiej, w obcym języku. Czyli, w końcu – uczenia się.
Wieść o tym wywołała kopernikański niemal przewrót w moim wyobrażeniu na temat tego, do czego służą podróże zagraniczne, dlaczego człowiek chce podróżować poza swoim krajem. Otóż od zawsze, niemal od czasu, gdy stanąłem na własnych kończynach i wypuściłem z zębów rąbek koszuli, uważałem, że chodzi o poznawanie fascynującej inności, o skąpanie się w niej, o poznawanie innych niż „nasze”, swojskie, miejsc, fascynujących miast, ulic, placów, pałaców, świątyń, pomników, muzeów, krajobrazów, innych obyczajów, obcych języków w końcu. Liczba fascynacji estetycznych, intelektualnych liczba uczuciowych doznań wynikających z wędrówek po Paryżu, Rzymie, Florencji, Berlinie, Lizbonie i ilu tam jeszcze miastach w których bywam lub byłem co najmniej jeden raz, jest tak bogata, że nie wyobrażam sobie, że mógłbym czegoś innego oczekiwać. W polskim przypadku, m.in. w okresie PRL, grał niejednokrotnie rolę jeszcze dodatkowy imperatyw – chęć skąpania się choćby na kilka chwil w lepszej, bogatszej, lepiej zorganizowanej cywilizacji, przymierzenia się do niej, posmakowania jej, może skorzystania z pewnych wzorów. Nie bez przyczyny istnieje powiedzenie, że „podróże kształcą”.
Jest jeszcze jeden aspekt imperatywu podróżowania, swoisty negatywny rewers tamtego awersu – potrzeba odpoczynku od własnego kraju, od codzienności, od monotonii codziennego bytu, od jego niewygód, stresów itd. Wszyscy my, którzy regularnie czy od czasu do czasu spędzamy nieco czasu za granicą, znamy chyba to odczucie zrelaksowania, odświeżenia, odstresowania po powrocie, po okresie izolacji od ojczyzny.
I oto okazuje się, że jest dziś całkiem spora grupa Polaków, których to wszystko kompletnie nie interesuje, którzy wolą taplać się w polskim błotku nawet za granicą, którzy wolą żreć przypalone mięcho z grilla niż popróbować obcych smaków, chlać wodę i piwsko zamiast na czas urlopu przestawić się na wino, oglądać w kółko te same nadwiślańskie komedie filmowe, zamiast poznać to, z czego śmieją się cudzoziemcy, słuchać tego samego co u siebie disco polo zamiast posłuchać obcej muzyki, a zamiast popatrzeć na to, co pokazują obce telewizje, wolą oglądać TVP Info. Że też im się to choć na chwilę nie znudzi! Że też nie potrzebują odrobiny odmiany! I to wszystko pod upalnym niebem Tunisu, Kairu czy Rodos. Próbkę tego widziałem przed rokiem w Portugalii. W hotelu w Fatimie, która była jednym z punktów objazdu po tym kraju, zetknąłem się w kawiarnianym, hotelowym ogródku z grupą polskich pielgrzymów z pewnego mazowieckiego miasteczka. Oszczędzę sobie złośliwych komentarzy odnośnie fizjonomii, polszczyzny i zawstydzającego zachowania tych ludzi. Najbardziej uderzyło mnie to, że ludzie ci, którzy przybyli tylko tu, do Fatimy, na trzy dni i tylko do sanktuarium, skwapliwie skupili się we własnym gronie, trzymali się w kupie. Owiani dymem kiepskich papierosów, lekko podkręceni alkoholem i oszołomieni podróżą, hałaśliwi ze zmęczenia jak dzieci, w ogóle nie interesowali się otaczających ich portugalskim miasteczkiem. Nikt nie wybrał się na spacer po okolicy i nawet nie zamierzał. Pokornie czekali na księdza, który miał ich zaprowadzić do sanktuarium. W rozmowach dominowały ich sprawy domowe i sprawy miejscowości, z której tu przybyli. Ciągle też, choć byli tu zaledwie od kilku godzin, pojawiał się motyw powrotu, jakby nawet ten krótki pobyt na „obczyźnie” okropnie ich uwierał, jakby strasznie źle czuli się w obcym otoczeniu.
Co się stało z Polakami? Dlaczego znani z ciekawości świata, od stuleci nomadowie, podróżnicy i emigranci, i z konieczności i z potrzeby, stają się coraz bardziej zamykającymi się w sobie ksenofobami, szowinistami? Dlaczego Polacy, o których w powieści „Sprzysiężenie” (1942, wyd. 1947) pisał Stefan Kisielewski jako o nacji nieustannie uciekającej od swojej polskości, jako o Polaku, który dąży do tego by przestać być Polakiem, by wyjść poza swoją polskość, uciekają teraz w przeciwnym kierunku – od świata do siebie? Rozlegle problemat ten ujął Witold Gombrowicz, w „Transatlantyku” przede wszystkim, stawiając na porządku dziennym debaty nad Polską kwestię potrzeby wyzwolenia się Polaka z polskości, które to zagadnienie przez dziesięciolecia animowało liczne dyskusje w kraju i za granicą, na polu literatury, sztuki, filozofii, antropologii, socjologii, psychologii etc.
Podczas moich zagranicznych podróży zdarzało mi się często spotykać Polaków-emigrantów rozmaitego skądinąd autoramentu. Zdarzało się, że z lekka drażniło mnie wyobcowanie niektórych, brak zainteresowania dla polskich spraw. Drażnili mnie emigranci polscy w USA, którzy po roku mieszkania w Chicago „nabierali” gardłowego akcentu amerykańskiego. Teraz możemy zaobserwować u Polaków paroksyzm ksenofobii, szowinizmu, nacjonalizmu, niechęć do obcych i obcości, zamknięcie się w sobie, odrzucenie samokrytycyzmu, wsobność odporną na zewnętrzny świat, onanizowanie się polskością, a właściwie jej najbardziej antypatycznymi i najmniej wartościowymi przejawami. Dlaczego nie potrafimy być sobą, zachowując złoty środek, zamiast miotać się od ściany do ściany, od prymitywnego imitatorstwa i naśladownictwa obcych („Pawiem narodów byłaś i papugą”) do najprymitywniejszego nacjonalizmu, ksenofobii i wsobności? Co się z Polakami stało? Czy to PiS tak wytresował część rodaków, czy też jedynie pochwycił istniejące już w społeczeństwie nastroje i tendencje w swoje żagle?

trybuna.info

Poprzedni

Uważajmy na bitcoiny

Następny

Lektura na lato