2 maja 2024

loader

Oni zaraz przyjdą tu

Rząd ma kłopot. Opozycja ma kłopot. I niedługo my wszyscy będziemy mieli kłopot. Bo Afryka napiera, a u nas nikt nie wie, co zrobić z tymi ludźmi i jak im pomóc. Ba, nie wie tego nawet stara Unia, która szuka sposobu, jak wybrnąć z kłopotu, który sama na siebie ściągnęła. I choć wszyscy wiedzą, co powinno się zrobić, nikt nie chce powiedzieć tego głośno.

Nigdy do końca nie rozumiałem, dlaczego bogate kraje unijne, w których żywność jest przedmiotem regulacji, gdyż, zwyczajnie, wytwarzają jej za dużo, a co za tym idzie, należy jej produkcję prawnie racjonować, nie mogą się podziałkować swoim nadmiarem z głodującą Afryką. Nigdy nie rozumiałem do końca, dlaczego kampania propagująca wiercenie studni głębinowych w Afryce nie mogła szerzej się rozwinąć. Nigdy też do końca nie rozumiałem, dlaczego, mimo deklarowanych nakładów finansowych i pomocy ze strony państw rozwiniętych, nie można w Afryce, przynajmniej w tej najbardziej ubogiej jej części, stworzyć podwalin powszechnego systemu edukacji albo ochrony zdrowia.

Nie można, bo różnice kulturowe, bo klimat, bo ortodoksyjny islam, bo etniczne zróżnicowanie. Ale to jest ta mniejsza składowa pełnej odpowiedzi. Reszta jest znacznie prostsza. Nie można tego wszystkiego uczynić; dostarczać żywność, technologie, idee, bo to się nie opłaca. Kiedy da się to wszystko Afryce za darmo, ta gotowa na tyle mocno stanąć na nogach, umocnić się, że może się okazać, że protektorat koncernów i państw trzecich, łupiących jej zasoby naturalne za paciorki, zostanie poważnie zagrożony. A na takie straty światowa finansjera nie może sobie pozwolić. Dopóki w Afryce jest kobalt, diamenty, ropa, które można pozyskiwać za pół darmo, nie martwiąc się stratami w ludności albo związkami zawodowymi, należy Afrykę trzymać z dala od cywilizacji, a wędrówkę ludów na północ potraktować jako uświadomioną konieczność ładu, który narzuciliśmy światu po epoce kolonializmu. Taki koszt własny. Za dużo bowiem wciąż jest do stracenia, żeby słać Afryce pomoc na miejsce. Kiedy się zbytnio zacznie przy niej grzebać, posyłać nie swoich obserwatorów albo media, jeszcze ktoś wywęszy, o co w tym wszystkim chodzi. A te paręnaście milionów dodatkowych obywateli nie zrobi Europie różnicy. Przecież i tak zapłacą za nich podatnicy. Najwyżej ktoś nie pojedzie na wakacje albo przebieduje kolejny rok w mieszkaniu na wynajem.

Tak czy inaczej, ci ludzie do nas przyjdą. Przyjdą, bo nikomu nie opłaca się ich karmić ani poić na miejscu, a pomoc finansowa, nieodpowiednio zabezpieczona, jest od razu rozkradana. W zasadzie ta pomoc powinna być nazywana legalną łapówką od koncernów i światowych mocarstw dla miejscowych kacyków, za możliwość eksploatacji ziemi i tego co w niej i na niej, więc nikogo też specjalnie nie dziwi, że pomimo tylu lat „pomocy”, Afryka jest tylko biedniejsza i coraz bardziej niestabilna.

Ludzie przyjdą, bo nie mają wyjścia. Nie mają pieniędzy, wody, pracy, dachu nad głową, a życie w Afryce to wartość bardzo relatywna. Czy umrą na morzu, w drodze, z chorób, głodu; czy zastrzelą ich islamiści albo partyzanci, ich perspektywa nie wydaj się być wymarzona. Nie należy się zatem dziwić, że szukają choćby cienia szansy na przeżycie albo lepszy los, bo każdy inny w Afryce skończy się podobnie. Jeśli więc już mamy jasność co do tego, że nie da rady pomóc Afryce na miejscu, bo to wywraca do góry nogami światowy porządek, pytanie, które należy sobie postawić, brzmi: jak pomóc i „zagospodarować” kolejną falę migracji, która dotrze do Polski.

Stara Europa miała sposoby, które totalnie zawiodły. Przekonują się o tym państwa, które dotychczas przyjmowały wszystkich, nie pytając ani o zamiary, ani o cel wyboru tego czy innego kraju. Ot, damy ludziom rezerwaty, po parę euro na przeżycie, i jakoś to będzie. A potem ździwko, że towarzystwo się nie asymiluje, że jest infiltrowane przez radykałów, że dociera ich coraz więcej, kiedy bez zająknięcia każdy może być zaopatrzony i pozostawiony na europejskim garnuszku, dopóki czegoś nie przeskrobie, a i to nie zawsze jest wystarczający argument, żeby wyciągnąć konsekwencje. Wiedzą o tym np. Duńczycy, którzy ze swoim lewicowym rządem zmieniają optykę i mówią wprost, że dotychczasowy system zawiódł. Byliśmy zbyt łatwowierni i nie stać już nas dłużej na darmowe obiady. Kto chce do nas przyjechać i uczciwie pracować, jasne, zapraszamy. Kolor skóry albo religia nie ma tu znaczenia. Więcej, kto nie ma perspektyw u siebie, a gotów jest nauczyć się języka, zawodu i wieść uczciwe życie, jest także mile widziany. Oczywiście po zaakceptowaniu naszych reguł i zasad wzajemnego koegzystowania. Mamy sporo roboty, starzejące się społeczeństwo, więc damy pracę każdemu, kto coś potrafi, a temu, kto zechce się szkolić, damy fach do ręki. Ale jeśli chcecie jedynie przeżyć życie na nasz koszt, nie ma bata. Podobnie jak każdy, biały rdzenny mieszkaniec danego kraju; jeśli nie ma ochoty pracować, wcale nie musi, ale niechaj nie dziwi się później, że cierpi biedę i niedostatek. Tyle. U Duńczyków już działa. U nas powinno. Niezależnie od rządów, które przychodzą i odchodzą. A ci ludzie przyjdą. Czy to się nam podoba, czy nie?

Jarek Ważny

Poprzedni

Prawo pracy, czyli miraż

Następny

Rozgrywki szachowe ludzkimi pionkami