Na ulicach polskich miast odbyła się powtórka z zeszłorocznego Czarnego Poniedziałku. Prawa reprodukcyjne kobiet nadal są ograniczane, choć rząd wycofał się z próby zaostrzenia prawa aborcyjnego.
W tym roku mamy sytuację podobną – do Sejmu swój projekt składają zarówno konserwatywne organizacje pro-life, jak i komitet złożony ze środowisk pro-choice. Projekt „Zatrzymaj aborcję!” ma jednak nad „Ratujmy Kobiety” tę przewagę, że posiada oficjalne wsparcie kościoła. Zatem groźba, że dotychczasowy „kompromis aborcyjny” zniknie, a w Polsce prawo aborcyjne stanie się bardziej restrykcyjne niż w Irlandii, znów jest realna.
Prócz tego przez ostatni rok minister zdrowia wycofał się z finansowania przez rząd zabiegów in vitro, a teraz zamierza również zablokować taką możliwość samorządom. Znacząco utrudniony został dostęp do antykoncepcji awaryjnej – według Konstantego Radziwiłła EllaOne znów musi być na receptę, aby nastolatki „nie łykały jej jak cukierków”.
Pomimo że wśród kobiet nie ma aż tak wielkiego poczucia zagrożenia jak rok temu, potrzeba mobilizacji jest ogromna – protesty odbyły się aż w 70 polskich miastach i w 8 poza granicami kraju. Kobiety rozłożyły parasolki już nie tylko w metropoliach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, ale również np. we Wschowie, Barlinku, Czarnkowie. W stolicy protestujący zebrali się o 16.45 na „Patelni”, gdzie przez ostatnie tygodnie zbierano podpisy pod projektem „Ratujmy Kobiety”. Stamtąd ruszyli na Plac Zamkowy.