Czy tylko mi nowe stowarzyszenie Ryszarda Petru przypomina zrzynkę z Komitetu Obrony Demokracji, skrzyżowanego z dawnym Ruchem Palikota?
Janusz Palikot, liberał gospodarzy znany z antyklerykalizmu, dopiero niedawno ogłosił, że ostatecznie przechodzi na polityczną emeryturę. Z Petru łączy go niechęć do biurokracji i plan ukrócenia działań państwowej machiny, obcinającej skrzydła przedsiębiorcom. Jeden i drugi uwielbia też brzmienie swojego nazwiska, skandowanego entuzjastycznie przez wyborców. W zasadzie można też powiedzieć, że jeden i drugi zmarnował swoją szansę, aby zabawić w polskiej polityce na dłużej, z tym, że pierwszy z nich (Palikot) już poległ – na kwestii odprowadzania składek członkowskich w swojej partii. Petru jeszcze walczy, choć również dopadły go problemy z rozliczaniem kasy – część państwowych subwencji poszła w niebyt w wyniku nieprawidłowego księgowania przez Michała Pihowicza.
Jeden i drugi śpi na pieniądzach, co, jak się okazuje, bywa mocno zdradliwe, nawet jeśli szczęśliwie znajdzie się miejsce w parlamencie. Wreszcie (to już argument spod znaku towarzyskich ploteczek) jeden i drugi wraz z rozpoczęciem kariery posła przeżył atak drugiej młodości i założył nową rodzinę.
Palikot, filozof, erudyta i artystyczna dusza – raczej nie kibicuje dziś znanemu z licznych wpadek ignorantowi Petru i zapewne pogardza nim jako bankierem. Jednak historia kariery politycznej tych dwóch panów naprawdę jest tak zbieżna, że trudno opędzić się od analogii – chcianych bądź nie.
Wygląda jednak na to, że Ryszard Petru nie nauczył się niczego na błędach starszego kolegi. Podobnie jak nie nauczył się niczego na błędach Komitetu Obrony Demokracji.
Jego deklaracje dotyczące programu nowego stowarzyszenia jako żywo przypominają bowiem szumne deklaracje Mateusza Kijowskiego z rozwianym włosem sprzed lat dwóch i pół.
Pamiętacie? Nagle na Facebooku wszyscy wstawili zdjęcia oporników. KOD narodził się już po tygodniu rządów PiS i zgromadził na wejściu 25 tysięcy ludzi.
„Działania władzy, jej lekceważenie prawa oraz demokratycznego obyczaju zmuszają nas do wyrażenia stanowczego sprzeciwu. Nie chcemy Polski totalitarnej, zamkniętej dla myślących inaczej niż każe władza, nie chcemy Polski pełnej frustracji i żądzy rewanżu” – pisali KODziarze w swoim pierwszym manifeście.
Petru również ogłosił, że zamierza odsunąć Kaczyńskiego od władzy – i że chce być platformą antypisowskiego porozumienia od PSL aż po lewicę, niezależnie od gospodarczych preferencji.
W odróżnieniu jednak od większości komentatorów, nie uważam, aby Petru założył stowarzyszenie, aby dogryźć „grubej Kaśce”. Znacznie dotkliwiej nowa przewodnicząca odczułaby jego urazę, gdyby po prostu zabrał swoje zabawki w postaci sponsorów i majętnych kontaktów. Petru pociąga wizja lidera ponad podziałami – jego mokrym snem jest funkcja szefa zjednoczonej opozycji. Zdecydowanie bardziej póki co jego inicjatywa uderzy w Grzegorza Schetynę niż w Katarzynę Lubnauer.
I tu rodzą się kolejne podobieństwa – na jakimś etapie w KOD chciał być każdy, z platformersami na czele. Tylko że Petru, mając swoje nazwisko na sztandarach, nie powtórzy tego sukcesu, zbyt otwarcie bowiem macha nam przed nosem kultem jednostki i tabliczką z napisem „wódz jest jeden i jest nim Ryszard!”.
O ileż bardziej neutralnie brzmiałaby choćby nazwa „Plan na Porozumienie”, „Plan B” czy „Nie ma zgody”. Sierot po Kijowskiej obronie demokracji jest sporo – i każda będzie grać na siebie. Stary KOD, Obywatele RP, Barbara Nowacka, nie mówiąc już o Schetynie czy froncie kobiet z Nowoczesnej. Plan Petru spali na panewce.