W ostatnich dniach – jak Polska długa i szeroka – obywatele RP protestowali przeciwko polityce partii rządzącej; tej, która przed laty – jak na ironię – przyjęła nazwę „Prawo i Sprawiedliwość” (PiS).
Protesty te skierowane były przeciwko „reformie” polskiego systemu sądownictwa, a w szczególności przeciwko jawnym, brutalnym próbom upartyjnienia tego systemu, czego niezbitym dowodem są nowelizacje ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz Prawa o ustroju sądów powszechnych. Jednakże kluczowym dla organizowania protestów okazała się opresyjny charakter ustawy o Sądzie Najwyższym – organu, który cieszy się w społeczeństwie niekwestionowanym autorytetem. Wszak zasiadają w nim polscy prawnicy najwyższej próby. Ten obszerny projekt jako „poselski” (druk nr 1727), wniesiono do Marszałka 12 lipca 2017 r., czyli ostatniego dnia 45 posiedzenia Sejmu. Całość przedłożonego projektu obejmowała 140 stron, a więc należało przypuszczać, że posłowie będą mieli w wakacje czas na przeanalizowanie proponowanej zmiany. Jednakże niespodziewanie projekt ten wprowadzono już do porządku dnia 46 posiedzenia Sejmu, rozpoczynającego się 19 lipca. Pilotował go tradycyjnie Zbigniew Ziobro, mistrz prawicowej demagogii i zakłamania. Od razu też w mediach pojawiły się informacje, że PiS zamierza uchwalić ten projekt błyskawicznie, bez oglądania się na głosy opozycji, alarmującej o niezgodności proponowanych przepisów z obowiązującą Konstytucją. W powietrzu wisiała polityczna awantura, bowiem już nie raz klub PiS pokazał, że nie waha się przed łamaniem regulaminu prac Izby, wypracowanych przez lata procedur i obyczajów. Politycy PiS niezmiennie uważają, że mogą sobie na to pozwolić, ponieważ mają większość w Sejmie i Senacie, wyrażającą wolę „suwerena” ( w istocie rzeczy poparcie 18% uprawnionych do głosowania). Dlatego też m.in. z takim zapamiętaniem stosują w praktyce prymat polityki nad prawem.
Trzeba zauważyć, że politycy PiS byli świadomi ryzyka planu politycznego, który mieli zamiar w parlamencie przeprowadzić. Z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wynikało, że liczyli się zarówno z protestami w kraju, jak i krytycznej reakcji zagranicy. Stąd wokół Sejmu roiło się od funkcjonariuszy policji, posłów powitały obostrzenia przy wejściu do gmachu , przed którym stała przygotowana do akcji ….. armatka wodna. Cały teren sejmowy skrupulatnie opancerzono barierkami. Wyglądało to groźnie.
Podczas, gdy w Sejmie toczyły się burzliwe obrady, wokół gmachu parlamentu gromadzili się protestujący, stali tam dzień i noc
A na sali sejmowej przydatność projektu ustawy o Sądzie Najwyższym dla demokracji i obywateli znów ogłaszał prokurator Piotrowicz, a później celowi temu nieugięcie poświęcał się na posiedzeniu komisji, firmując skandaliczny tryb t. zw. „procedowania”.
W czasie obrad sejmowych nad ustawą o Sądzie Najwyższym dochodziło między członkami klubu PiS a opozycją do gwałtownych sporów w sprawie dotrzymywania przez większość parlamentarną zasad trybu ustawodawczego. Wobec bezkompromisowego łamania wszelkich reguł proceduralnych i obyczajów parlamentarnych opozycja sejmowa była bezradna, ograniczono czas wystąpień, ograniczano możliwość zadawania pytań.
Z godziny na godzinę gęstniała atmosfera obrad, z trybuny sejmowej padały wyzwiska i pomówienia, a na sali sejmowej co rusz dochodziło do przepychanek , bliskich rękoczynom. W zaczepkach po stronie PiS przodowali znana z wykrzykiwania niewybrednych haseł posłanka Krystyna Pawłowicz i niejaki Dominik Tarczyński (a jakże – też poseł, z Kielc), absolwent prawa na KUL, wcześniej zajmujący się kościelnymi egzorcyzmami i egzorcystami. Cyniczny, bezczelny, z zachowania gotowy na wszystko. Nieustannie też pokrzykiwał z ław PiS-u prokurator Stanisław Piotrowicz, który – jak jest szczególnie rozbawiony – woła „precz z komuną”. Jednakże punktem kulminacyjnym obrad było krótkie wystąpienie („poza trybem”) Jarosława Kaczyńskiego, rozjuszonego przywołaniem przez posła Borysa Budkę pozytywnych poglądów Lecha Kaczyńskiego na przyjęty w Polsce po 89. model sądownictwa: z trybuny sejmowej z ust prezesa w stronę posłów PO padły odrażające wyzwiska i bezprecedensowe oskarżenia. Po zejściu z trybuny nie oszczędził nawet oburzonej tym wystąpieniem posłanki Kamili Gasiuk-Pihowicz, krzycząc do niej „won!”, do posła Zębaczyńskiego wykrzykiwał, kogo będzie wsadzał do więzienia! Tego jeszcze w Sejmie nie było! Mogliśmy się wszyscy na własne oczy przekonać, ile jest warte to osławione „żoliborskie wychowanie”.
W Senacie było podobnie, w obronę trybu obradowania nad ustawą włączał się co rusz Marszałek Karczewski, oddany ponad wszelką miarę autorytarnej polityce PiS. Dla mnie jest to człowiek z miedzianym czołem, który bez skrupułów służy prezesowi i jego pomysłom na uszczęśliwianie Polek i Polaków.
W imieniu Sądu Najwyższego w Senacie głos zabrał prezes tego sądu – sędzia Stanisław Zabłocki, to wystąpienie odróżniało się od reszty erudycją i kulturą: ba, nawet senatorowie PiS mu nie przerywali. Ja przed telewizorem po ludzku bałam się, że sędzia zasłabnie, że stres nie pozwoli mu dokończyć wystąpienia. Pamiętałam przecież, jak kilka dni wcześniej w szczególności posłanki PiS potraktowały na sali sejmowej pierwszą prezes Sądu Najwyższego (składała doroczną informację o działalności sądu), zastanawiałam się, skąd w nich tyle buńczucznego, pospolitego chamstwa…? Ostatecznie, ustawa demolująca Sąd Najwyższy została przegłosowana bez poprawek przez pisowską większość w Senacie nad ranem 22 lipca 2017r (czyli w minioną sobotę) i odesłana Prezydentowi RP do podpisu.
I wtedy na dobre ruszyła „ulica”, czyli wokół Sejmu i Sądu Najwyższego gromadzili się kobiety i mężczyźni w różnym wieku, jednakże z dnia na dzień przybywało w miejscach spotkań ludzi młodych. Dominowała Warszawa, tutaj dzieje się przecież polityka, jednakże szybko dołączyły do niej wielkie polskie miasta, a potem również te mniejsze. Gromadzący się przychodzili z tekstami Konstytucji RP, z białymi różami i świeczkami, przyglądałam się z satysfakcją ich twarzom, pełnym wzajemnej życzliwości, ale i zdecydowania. I co ciekawe, od najstarszego do najmłodszej potrafili wyjaśnić, dlaczego stoją pod Sądem Najwyższym, dlaczego nie mogą być obojętni wobec posunięć politycznej elity PiS.
Jakże inny od początku był klimat tych lipcowych protestów , bo przecież latami byliśmy przyzwyczajeni do tego, że przez Krakowskie Przedmieście maszerują ludzie („miesięcznice”) po kolejną awanturę, wprawdzie często z krzyżami w rękach, tyle, że z zaciętymi, nieprzyjaznymi twarzami, gotowi w każdej chwili obrzucać wyzwiskami kontrmanifestujących, lub tarmosić kamerzystów, reprezentujących „wraże” telewizje.
Tym razem nad głowami protestujących malował się w półmroku pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, który –wydawało się – również w skupieniu słuchał tekstu przepięknej preambuły do naszej Konstytucji, czytanej przez aktorów ze sceny. Ci, którzy przychodzili pod Sejm, pod Pałac Prezydencki, pod dostojny gmach Sądu Najwyższego przynosili w sobie klimat tej preambuły, godzący wszystkich, którym bliskie są podstawowe wartości państwowe, zapisane w Konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku.
Ale dosyć tych poetyckich refleksji, bo dziś wszyscy zastanawiają się nad fenomenem zaangażowania się w protesty najmłodszego pokolenia Polek i Polaków; wielu głowi się nad tym, co ruszyło młodych ludzi do obrony wartości, kojarzonych z istnieniem Sądu Najwyższego. Poczuli się osobiście zagrożeni autorytaryzmem PiS..? Zrozumieli nagle, że wolni obywatele muszą bronić przed zakusami barbarzyńców godności instytucji, uosabiających majestat Rzeczypospolitej….? Mieli dosyć kłamstw i cynizmu zuchwałych polityków pisowskiej prawicy, która Polskę rozumie niezmiennie na opak…? Nikt przecież ( nawet czołowi socjolodzy) nie przewidział reakcji młodszego pokolenia na kolejne sejmowe szalbierstwo PiS.
Jak można by „na gorąco” opisać charakter tych protestów?
W odpowiedzi wyróżniłabym następujące cechy:
• po pierwsze, były to masowe, oddolne protesty miejskie, które zmobilizowały przede wszystkim inteligencję i młodzież, niektórzy uważają, że ujawniła się w ten sposób świadoma swej obywatelskości polska klasa średnia;
• po drugie, był to ruch obywatelski o charakterze świeckim, nigdzie nie pojawiły się symbole religijne (kościół hierarchiczny w dniach nasilającego się kryzysu uporczywie milczał, poza biskupem Tadeuszem Pieronkiem, który politykę PiS już od dawna nazywał dyktaturą);
• po trzecie, protesty miały charakter wybitnie pokojowy, były pełne dobrych emocji, a z ludzi emanowała życzliwość. Wydawało się, ze wszystko dzieje się zgodnie z prośbą uczestniczki Powstania Warszawskiego – Pani Wandy Traczyk-Stawskiej, aby protestujący kierowali się „mądrością, która pozwoli całemu narodowi czuć swoją godność”. Ta sędziwa kobieta–żołnierz z podium wołała do protestujących: „bądźcie mądrzy, walczcie, ale bez broni !”. Posłuchali;
• po czwarte, patriotyzm tych zgromadzeń wyrażała symbolika narodowa: za każdym razem śpiewano Mazurek Dąbrowskiego, obecne były flagi narodowe i europejskie, uczestnicy w rękach trzymali egzemplarze Konstytucji RP, a niektórzy wypisane na transparentach hasła wolnościowe i flagi LGBT. Nad wszystkim dominowały białe róże i światełka świec.
• po piąte, protesty wyzwalały się szybko spod kurateli polityków , w szczególności ich organizatorki (świetne kobiety ze Strajku Kobiet) nie chciały stempla partyjnego. Jedynymi politykami akceptowanymi przyjaźnie byli w Warszawie posłowie: Kamila Gasiuk-Pihowicz i Borys Budka. Inni brzmieli już nieco fałszywie, świetnie uchwycił ich przeszłe role w tekście swej piosenki Maciej Maleńczuk.
Protesty przerwano po zapowiedzi Prezydenta RP Andrzeja Dudy, że wobec dwóch ustaw wniesie veto. Podziękował mu za to arcybiskup St. Gądecki. Hm…..Niektórzy wówczas mówili : „lepiej późno, niż wcale”. Co będzie dalej – czas pokaże, na jesieni należy spodziewać się sporów ciąg dalszy, bowiem PiS nie zejdzie z drogi autorytarnej. To byłoby wbrew woli i naturze prezesa.