Jarek Ważny
Nawet sobie nie chce myśleć, jakby cała sytuacja z wojennymi uchodźcami z Ukrainy się potoczyła, gdyby nie ludzka ofiarność i bezinteresowność. Bo na rząd i rządzących liczyć raczej ciężko. Ci sami ze sobą nie mogą dojść do ładu. Zawczasu więc wolę zejść im z oczu.
W czasie gdy ludzie sami z siebie, za swoje, coraz ciężej zarabiane pieniądze, niosą pomoc Ukraińcom, państwo polskie funduje nam horrendalne podwyżki stóp procentowych, żeby zdławić galopującą inflację, nic przy tym nie robiąc z banksterami, którzy zedrą z człowieka ostatnia koszulę. No bo przecież to nie ich wina, że taka a nie inna jest sytuacja międzynarodowa, a bank to nie organizacja charytatywna. Państwo polskie, które winno służyć swoim obywatelom i brać ich w obronę, rozkłada bezradnie ręce, jak ongiś NATO przed Putinem. Co my możemy, raczy wymownie milczeć premier Morawiecki na takie dictum; jak jest wojna, musi być bieda, toż to prawda, stara jak świat. Dwa raz, ropa gaz, cztery trzy, metraż drży, sześć pięć, spadnie rtęć, jak chcesz cudów-umrzesz z długów.
Tymczasem biznes na polsko-białoruskiej granicy idzie świetnie. I ten akurat biznes polskie państwo pochwala i nie zabrania mu działać. Nie tak dawno, jeden z popularnych dziennikarzy-celebrytów pokazał w sieci filmik z przejścia między Polską a Białorusią, na którym codziennie odprawiane są na białoruską stronę, a stamtąd dalej, do matuszki Rosji, TIR-y wyładowane po brzegi towarami. Na rosyjskich i białoruskich blachach. Miejscowi, którzy manifestują po naszej stronie wsparcie dla Ukraińców przepytali kierowców na okoliczność, co wiozą, skąd i dokąd. Większość z przepytywanych zasłaniała się…tajemnicą wojskową. Bo wiadomo, wróg nie śpi. Część jednak, z rozbrajającą szczerością odpowiadała, że wiezie pod plandeką lekarstwa, przetwory owocowo-warzywne i co tam jeszcze ludziom w kraju, teoretycznie zdławionym embargiem, do szczęścia potrzeba, żeby nie pomarli z zimna, chorób i głodu, jak muszą to teraz czynić Ukraińcy pod gradem kul i spadających im na głowy ruskich bomb. I co? I nic. I tyle. Albo raczej: aż tyle. Na pytanie, gdzie załadowywany był towar, przeważająca większość kierowców odpowiadała że…u Niemca. Kwitnie więc w najlepsze handel Niemiec z putinowską Rosją, w którym my użyczamy obydwu stronom skrawka swojej ziemi, jako pasa transmisyjnego, żeby kanclerz z carem mogli robić sobie spokojnie dalej swoje wojenne geszefty. Może więc tak, jeśli sprawy na tyle dobrze się mają, premier z prezydentem spytaliby Putina i Scholza, czy nie chcieliby sobie kupić tej niewielkiej parceli między ich krajami, żeby nie musieć dłużej udawać, że się nie lubią, skoro interes tak wspaniale kwitnie. Złośliwi bowiem powiadają, że na wojnie zarabia się największe fortuny. A może to wcale nie złośliwi, tylko ci najlepiej poinformowani. Wszystko jedno. Gdyby to ode mnie zależało, ja byłbym gotów nawet im tę polską parcelę sprzedać. Żeby tylko dobrze zapłacili, dali ludziom godnie żyć, mówić po swojemu i psioczyć na władzę, jak im się opatrzy. Całą resztę mogą sobie wziąć. Ja, w każdym razie, bił się o nią nie będę. Rząd co prawda może mieć wobec mnie inne plany, ale takiego wała, jak Polska cała, że zmuszą mnie, żeby iść się bić za wodza i marszałka. Co to, to nie. Mnie na ten patriotyczny frazes nie nabiorą.
Słyszy się, już od jakiegoś czasu, że polska armia wzywa poborowych i rezerwistów na ćwiczenia. Teraz ma wzywać na potęgę, bo nadrabia braki z 2020 r., kiedy miała to czynić, żeby wojacy nie obrośli zbytnio w tłuszcz, ale wtedy przeszkodziła pandemia, więc co ma wisieć, nie utonie, i zaległe czołganie kotów po faszodzie ma się odbyć teraz. Jak zaznaczają żołnierze ze sztabu, nie ma to nic wspólnego z sytuacją na Ukrainie. Doprawdy, humor rodem z Radia Erewań. Chyba naprawdę chcą rekrutować pobór z zakładu dla głuchoniemych, jeśli rozpuszczają takie plotki. Wiem, że w bitnym, ukraińskim narodzie jest mocny duch patriotyzmu i mężczyźni chcą tam iść się bić o swoją ziemię i kraj. Zapewne nie wszyscy, bo nigdy tak nie ma, ale zryw w tamże jest rzeczywiście duży. Ja natomiast za swój kraj bić się nie chcę. Ani za żaden inny. I chcę, żeby inni, moi koledzy i nieznajomi, którzy nie chcą, mogli tego nie robić.
Nigdy nie ukrywałem, że wojnę postrzegam jako tyranię możnych i bogatych, którą ci chcą narzucić innym rękoma biednych i bosych. Nigdy nie widziałem w udziale w zbrojnym czynie niczego podniecającego ani nazbyt męskiego. Nigdy tak nie pojmowałem patriotyzmu; żeby dać się zabić za flagę czy abstrakt ideowo-ojczyźniany, zupełnie nieabstrakcyjnie, na polu boju. Zginąć za orzełka, za marszałka, za Rydza, za prawdziwka czy borowika. Że to mój patriotyczny obowiązek. Swój obowiązek mam najsampierw wobec człowieczeństwa; żeby nie krzywdzić. Nikogo. Zaraz potem, wobec swoich bliskich; żeby chronić ich za wszelką cenę. Dużo większą więc przyniosę korzyść ludzkości i rodzinie, kiedy przeżyję wojnę zupełnie żywy. Może być na obczyźnie, byleby z dala od świstu kul i huku dział. I do tego też wzywam każdego. Nie gińcie za mury, parkany, bloki mieszkalne czy wojskowe lotniska. Zostawcie to profesjonalistom, którzy biorą za to państwowe pieniądze i nie róbcie z siebie herosów. Nie warto. Medal pośmiertny niewiele da, kiedy dynda na nieboszczyku. Zresztą, po zwykłym medalu na galowym mundurze też niewielki pożytek. Chyba, że dadzą zań dodatek do renty. Ale co to dziś za pieniądze…