Ona nie istnieje, człowieku!
Nie mogę przestać trząść się z oburzenia na „kampanie informacyjne” ministra Radziwiłła. Ciśnienie mi się podniosło (to akurat dobrze, mam za niskie) po przeczytaniu komentarzy na fanpejdżu najnowszej kampanii „Profilaktyka, człowieku!”.
Całkowicie rozumiem wkurzonych internautów, którzy dosłownie zmietli z powierzchni ziemi biednego admina, klepiącego formułki o zdrowym odżywianiu i „zwracaniu uwagi na to, jak zanieczyszczone powietrze wpływa na nasze zdrowie”.
Coach w masce konia na głowie oraz szkielet Ambroży namawiają nas, abyśmy podjęli profilaktyczny wysiłek, zaczęli regularnie się badać i zmienili swoje nawyki na zdrowsze. Kampania, oprócz tego, że jest prymitywnym pustosłowiem, finansowanym z publicznych pieniędzy, doprowadza do szału przede wszystkim ze względu na fakt, że dostęp do najprostszych badań wykonanych w ramach NFZ jest fikcyjny.
Szczerze? Raz zaryzykowałam wizytę u lekarza rodzinnego „po prośbie”. Poszłam wyżebrać skierowanie chociaż na morfologię i cukier, ponieważ od lat leczę się hormonalnie i wszelkie „bardziej skomplikowane” badania, które NFZ traktuje jako moją osobistą fanaberię, opłacam z własnej kieszeni. Więc hej, służba zdrowia mogłaby raz na jakiś czas zechcieć partycypować w 0,000001 kosztów.
Reakcja lekarza była oczywiście do przewidzenia: machnął tylko ręką, jakby odganiał uprzykrzoną muchę. Musi przecież rozliczać się z każdej złotówki. A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś przychodzi poprosić o PROFILAKTYCZNE badania genetyczne, bo w najbliższej rodzinie miał trzy przypadki określonego nowotworu. Albo PROFILAKTYCZNĄ mammografię przed ukończeniem 40. roku życia. Albo PROFILAKTYCZNIE prosi o wykonanie USG piersi (to też już przerabiałam. Raz udało mi się uzyskać skierowanie od lekarza rodzinnego. Rozmyło się na etapie realizacji – bo jednostki władne wykonać badanie, zaczęły przerzucać między sobą owo skierowanie jak gorący kartofel. Instytut Prawej Piersi upierał się, że mogę wykonać badanie tylko i wyłącznie w Instytucie Piersi Lewej. Ten z kolei kazał udać się do Poradni Cycka XL Oddział w Bydgoszczy Południe. Jak zwykle skończyło się na tym, że po prostu zbadałam się prywatnie).
Przy obecnej polityce (anty)zdrowotnej ludzi troszczących się o profilaktykę traktuje się jak roszczeniowych aferzystów, którym przewraca się w głowach, a minister zdrowia robi kampanię o tym, żeby jeść więcej warzywek, owocków i „mniej się stresować”. I oczywiście badać się pod warunkiem, że nie chcesz sprawdzać markerów rakowych czy innego HPV – bo wtedy to już, sorry – ale za swoje.
Lekarze bezradnie rozkładają ręce. Nieraz słyszałam w przychodni, żeby udać się na ostry dyżur, to wtedy przynajmniej zrobią mi badania. Być może twórcy kampanii też to już gdzieś słyszeli i stąd postać kościotrupa Ambrożego – to pacjent doskonale przystosowany do czekania w kolejkach. Tylko że on już żadnej profilaktyki nie potrzebuje.
Na rzeczonym Facebooku nie brakuje oczywiście obrońców koncepcji „króliczego” ministra. Dowodzą oni, że jest jak jest, więc trzeba sobie jakoś radzić, a nie płakać i żądać cudów. Są przecież pakiety w medicoverach, czy innych luxmedach – „niektóre są bardzo tanie!”. Szkoda tylko, że minister te zwalające z nóg brakiem profesjonalizmu kampanie informacyjne finansuje z publicznych pieniędzy, a nie płaci za to sam, jak pacjenci.
Bo może ktoś nie wie, ale pacjentom te zrobione prywatnie za ostatni grosz badania ratują zdrowie albo wręcz stanowią jedyną szansę na szybką diagnozę – i większy z nich będzie pożytek niż z głupawych pogadanek. Ale ok, wezmę sobie do serca poradę ministra i już dziś profilaktycznie zapiszę się do endokrynologa na wizytę. Może nawet przy odrobinie szczęścia dostanę się za 3 lata.