OŚWIATA. Z Filipem Ilkowskim, działaczem ZNP w Uniwersytecie Warszawskim, rozmawia Magdalena Ostrowska.
Związek Nauczycielstwa Polskiego prowadzi obecnie kampanię przeciw rządowym planom likwidacji gimnazjów. Dlaczego?
Jestem działaczem ZNP na poziomie szkolnictwa wyższego, więc nas ta sprawa bezpośrednio nie dotyczy. Nie oznacza to, że nauczycielom akademickim powinna być ona obojętna – mamy tu bowiem do czynienia zarówno z atakiem na nasze koleżanki i kolegów uczących na innych szczeblach edukacji, jak i z próbą ideologicznego przewrotu, który będzie dotykał wszystkich.
Planowana „deforma”, jak ją nazywa Związek, to przede wszystkim zmiana programów nauczania. Być może trudno to sobie wyobrazić patrząc na obecną szkołę, ale zgodnie z linią dzisiejszej władzy wszystko stanie się jeszcze bardziej ideologicznie siermiężne. Opiewanie cnót przedsiębiorczości pozostanie po dawnemu, ale sos nacjonalizmu i klerykalizmu będzie jeszcze cięższy. Aż strach pomyśleć, jak może wyglądać „nowa” historia, a nawet biologia – przy czym tej pierwszej ma być więcej, a tej drugiej mniej. Wydaje się, że właśnie możliwość ideologicznego dokręcenia śruby to główny powód, dla którego rządzący zdecydowali się na całą operację. Szczególnie, że zmiana systemu szkolnego wiąże się jednocześnie z dużymi możliwościami wymiany kadr, które nową wersję nauczania będą wprowadzać w życie.
Do tego dochodzi kwestia zwolnień. Zdaniem prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza w wyniku likwidacji gimnazjów zlikwidowanych może zostać 37 tysięcy nauczycielskich miejsc pracy. Oczywiście według Minister Edukacji Narodowej masowych zwolnień nie będzie, poza tymi wynikającymi z niżu demograficznego. Według niej, już od 2007 r. zwolniono w Polsce 45 tys. nauczycieli. Bez wątpienia problem redukcji zatrudnienia w tej grupie zawodowej nie jest niczym nowym. Dane Głównego Urzędu Statystycznego pokazują, że ogólna liczba nauczycieli w szkołach w roku szkolnym 2015/16 (pracujących poza szkolnictwem wyższym) była niższa o ok. 17 tys. w porównaniu z ich liczbą dziesięć lat wcześniej i o ok. 13 tys. pięć lat wcześniej. Trudno jednak nie zauważyć, że prowadzana zmiana struktury szkolnictwa to znakomity pretekst dla dalszych zwolnień. Tam, gdzie nauczyciele byli wcześniej w stanie zawalczyć o utrzymanie etatów, wraz z rotacjami po likwidacji gimnazjów będzie to dużo trudniejsze.
Jednak czy nie są zasadne opinie, że lepiej powrócić do systemu sprzed 1999 r., bo gimnazja się nie sprawdziły?
Moim zdaniem głównym problemem jest treść nauczania, a nie jego forma. W kontekście formy zaś niedofinansowane szkoły, wyczerpani nauczyciele, czy liczba dzieci w klasach z pewnością są ważniejsze niż istnienie lub nieistnienie gimnazjów. W tym sensie zmiana wydaje się czysto mechaniczna: ostatecznie 6+3+3 daje tyle samo lat nauki, co 8+4. Abstrakcyjne rozważania dotyczące tego, który model jest lepszy trzeba jednak sprowadzić na ziemię – czyli do realiów i celów działań obecnej władzy. Jak mawiał jeden z klasyków: „nie ważne tylko co, ale także jak i kto”.
Patrząc na problem bardziej ogólnie, poszukiwania najbardziej przyjaznego modelu uczenia się są bez wątpienia ważne. W końcu uczenie się jest jedną z podstawowych ludzkich cech, która towarzyszy nam przez całe życie. Z pewnością bardzo wiele można zarzucić obecnym polskim szkołom, w których uczenie często razi siermiężnością w „tradycyjnym” hierarchiczno-pruskim stylu, zabijającym w uczniach twórcze myślenie. Nabywamy pewną niezbędną wiedzę i umiejętności, ale grunt, żeby znać hymn i wykonywać polecenia.
Jak sądzę, problem związany jest z faktem, że ostatecznym celem społecznym dzisiejszego systemu edukacji jest wychowywanie do życia w kapitalizmie. Szkoła ma głównie przygotowywać dzieci do pełnienia przyszłej roli w społecznej piramidzie. Bardziej zdolni – najczęściej ci z „lepszych” rodzin, których rodziców stać na dodatkowe zajęcia, korepetycje, nie mówiąc już o nauce w jakże sympatycznych, elitarnych szkołach niepublicznych – będą zwykle w tej piramidzie na górze. Ci, którzy mieli mniej szczęścia, są przygotowywani do roli „zwykłych” pracowników. Jednocześnie całość edukacji w danym państwie mierzona jest jej wkładem w „konkurencyjność” w porównaniu do innych państw. Czyli za najbardziej udany uważa się ten system szkolnictwa, który przyczyni się do działania najsprawniejszego kapitalizmu w granicach danego państwa z odpowiednio wychowanymi i wyuczonymi do swych ról społecznych kapitalistami i pracownikami.
Oczywiście wciąż warto walczyć o każdą poprawę nawet w tych ciasnych ramach – o mniejsze klasy, lepiej opłacanych nauczycieli, mniej zideologizowane programy itp. Likwidacja gimnazjów to jednak tylko przestawianie klocków – przy tym kosztowne, niosące nową falę ideologizacji i zwolnień.
ZNP prowadzi kampanię pod hasłem „Nie dla chaosu w szkole”. O jaki chaos chodzi?
Pokażę to na moim osobistym przykładzie. Mam sześcioletnią córkę, która miała iść od września do „zerówki”. Szkoła jednak dopiero co ogłosiła, że „zerówek” nie będzie prowadzić, bowiem musi przyjąć siódmoklasistów. W związku z tym, zmuszeni jesteśmy posłać ją do pierwszej kasy – czego wcześniej nie planowaliśmy. To jednak także nie takie proste, gdyż w wyniku „deformy” zmienia się rejonizacja. Czyli nie wiadomo, czy córka „dostanie” się to tej samej szkoły, do której chodzi już jej starsza siostra. Nie wiadomo, ile będzie pierwszych klas, i czy będą jakieś utworzone wyłącznie dla młodszych, sześcioletnich dzieci. Ogólnie wiele rzeczy nie wiadomo…
W takiej sytuacji są tysiące dzieci i ich rodziców.
Związek oskarżany jest jednak przez rząd o działanie polityczne. W kampanii przeciw likwidacji gimnazjów współpracuje nie tyko z partiami lewicy, ale także z Platformą Obywatelską i Nowoczesną.
Jestem zdecydowanie przeciwny współpracy z partiami otwarcie antyzwiązkowymi, przeciwko którym (w przypadku PO) jeszcze niedawno protestowaliśmy. Przede wszystkim nie pomaga ono w przekonaniu tych nauczycieli (i nie tylko), którzy mają wątpliwości co do rzeczywistych intencji rządu wierząc w jakiejś mierze w jego „socjalność”. Ta krytyka nie oznacza to jednak, że powinniśmy zaprzestać wspierania protestów przeciw pisowskiej „deformie”.
Czy planowany jest strajk szkolny?
Mam nadzieję, że do niego dojdzie. I tak zbyt wiele czasu już straciliśmy. Procedura sporów zbiorowych oznacza, że strajk może mieć miejsce marcu. W wielu regionach nauczyciele są zdeterminowani, by walczyć. Związek powinien dać im pełnie wsparcie poprzez ogłoszenie ogólnopolskiej akcji strajkowej. Zbierane są także podpisy na rzecz referendum w sprawie zmian w systemie szkolnym wprowadzanych przez rząd. Każda osoba może się włączyć w zbieranie podpisów – do czego zachęcam! Chcę jednak podkreślić, że referendum nie powinno być traktowane jako alternatywa dla strajku – to tego drugiego władza boi się najbardziej.