Pan Prezydent raczył wyznaczyć datę wyborów parlamentarnych I tym samym wprowadził polityków w nerwowy okres kampanii wyborczej. Oni gromadzą broń pozwalająca na podgryzanie przeciwników i lada moment ruszą do „krwawej” walki. Przeciętny obywatel, a zarazem potencjalny wyborca, intelektualnie i emocjonalnie przez nich rozszarpywany, będzie musiał w jakimś momencie zrobić wewnętrzny rachunek sumienia i dokonać wyboru – czy głosować i na kogo głosować?
Jedni zrobią to wcześniej, bo są przez określoną partię lub swoich idoli zaprogramowani – inni później, bo będą jeszcze obserwować rozwój kampanii. Należę do tej drugiej grupy – ale z jednym wyjątkiem. Wiem na pewno, że nie będę głosował na PiS i jego kandydatów.
Niebezpieczna deklaracja
Nieopatrznie powiedziałem to na proszonym obiedzie u znajomych i musiałem natychmiast ustawić widelec w obronnej pozycji. W końcu to my – jak mawiał były zastępca byłego ministra obrony – nawet Francuzów uczyliśmy posługiwać się tym narzędziem, na pewno nie tylko w celach konsumpcyjnych. Mój odruch spowodowany był tym, że znaczna część gości napadła na mnie werbalnie i widziałem w ich oczach błyski zapowiadające atak fizyczny, a u niektórych nawet skrywaną chęć politycznego mordu. Przestrach mieszał się we mnie z podziwem dla ich lojalności wobec idoli i wierności głoszonym poglądom. Moja pokorna postawa i widoczna, wrodzona strachliwość spowodowała, że trochę się uspokoili. Zażądali jednak, abym wyjaśnił, dlaczego ośmielam się nie pałać uwielbieniem dla PiS-u i przywódcy tej partii.
Zostałem więc zmuszony do publicznego przeprowadzenia czegoś, w rodzaju rachunku sumienia. Drżąc wewnętrznie ze strachu nie miałem innego wyjścia i najpierw chwaliłem. Za dobre pomysły z 500+, za wykorzystanie światowej koniunktury i utrzymanie rozwojowego trendu gospodarki, za zapowiedzi ułatwień dla młodych przedsiębiorców, za skromność Naczelnika Państwa i jego zdecydowane reakcje na nieskromność ważnych współpracowników. Dopiero potem przeszedłem do łagodnego ataku, precyzując kilka przyczyn mego bezsensownego stanowiska.
Wszyscy teraz numerują osiągnięcia i zamiary – powiedziałem zebranym. Idę za ich przykładem. To taka moja prywatna siódemka. Siódemka sprzeciwu, dająca mi podstawy do tego, aby w najbliższych wyborach nie głosować na partię, sprawującą obecnie władzę.
Stwierdziłem więc – po pierwsze – że PIS jest partią o wyraźnych i niebezpiecznych skłonnościach autokratycznych. Nie do końca udane, ale jednak bardzo szkodliwe próby podporządkowania sobie wszystkich ogniw władzy sądowniczej i samorządów zmierzają do tego, aby stworzyć pełną centralizacje zarządzania państwem. PIS, trawestując Ludwika XIV uważa, że „Państwo to my” – i tym samym każda nasza decyzja jest słuszna, i to, co nam się podoba – powinno podobać się wszystkim.
Spolegliwe kadry
Po drugie – wprawdzie PIS świadomie lub bezwiednie nawiązuje do znanego twierdzenia towarzysza Stalina – „kadry decydują o wszystkim”, ale realizuje tą zasadę wyjątkowo nieudolnie. Obiektywnie drobnym, ale w opinii suwerena wyjątkowo wyraźnym przykładem tej nieudolności jest polityka kadrowa zastosowana w znanej stadninie koni w Janowie, gdzie zwolniono kierownictwo, które nie kłaniało się PiS-owi, zastępując je kolejnymi nieudolnym ekipami i praktycznie niszcząc gospodarkę finansową i międzynarodową pozycję tej stadniny. Miejmy nadzieję, że ostatnia aukcja nieco ją odbuduje.
Ale – moim zdaniem – znacznie groźniejszy jest fakt konsekwentnego tworzenia ekipy kierowniczej państwa, złożonej z ludzi, którzy albo nie mają, albo boją się ujawniać własne opinie. Można się tylko dziwić, że władze partyjne nie dostrzegają coraz bardziej satyrycznego obrazu tej ekipy, w której wszyscy tylko powtarzają – czasem niemal dosłownie – uzasadnienia określonych decyzji i oceny faktów, wygłoszone przez guru partii. Jeśli guru łagodzi opinię lub się z niej wycofuje – to oni także. Jeśli guru atakuje – to im rosną pazury i gotowi są podrapać każdego, kto ośmiela się mieć inne zdanie.
Po trzecie – nie do zniesienia jest ich propaganda, którą uprawiają zwłaszcza w tzw. publicznej telewizji, utrzymywanej z opłat „narodu” i dotacji. Oglądając programy informacyjne tej telewizji, względnie rozsądny człowiek, mający dostęp także do innych stacji i Internetu, wpada albo w rozbawienie, albo w rozpacz, że można bezkarnie tak otumaniać społeczeństwo. Są bezkonkurencyjni – w powojennej historii Polski nikt nie potrafił tak manipulować informacją – nawet w czasach wczesnego PRL-u.
Po czwarte – lekceważą prawo. Dla mnie szczytem tego lekceważenia jest opóźnianie publikacji list poparcia dla kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa, wyraźnie nakazanej przez sąd. Zaczęli zresztą swoje panowanie od tego, że odmawiali publikacji wyroków trybunału Konstytucyjnego, który wtedy jeszcze był rzeczywiście niezależnym trybunałem, a nie przystawką polityczną. Pod pozorem konieczności reformy sądownictwa zaczęli walkę z sędziami, dążąc wyraźnie do ograniczenia ich niezależności. Walka ta przybierała i przybiera niekiedy formy tak satyryczne, że kompromitują państwo.
Pobożność i historia
Po piąte – epatują bardziej religijną część społeczeństwa ostentacyjnymi zachowaniami, które mają świadczyć o ich pobożności. Wierchuszka partii stawia się w komplecie na bardziej uroczyste nabożeństwa, wszystko się poświęca, w każdej kontrowersyjnej decyzji przywołuje się hipotetyczne poparcie Najwyższego. Zapomina się przy tym – bo z racji wieku najczęściej się tego nie widziało – że na klamrach pasów żołnierzy podbijających nasz kraj w czasie II wojny był wytłoczony napis „Gott mit uns” – czyli Bóg z nami. Deklaratywna i pokazowa pobożność nie zawsze więc świadczy o dobrych zamiarach. Wtedy nie świadczyła i obawiam się, że i dzisiaj ma inne podłoże. Chodzi – moim zdaniem – głównie o instytucjonalne poparcie kościoła katolickiego, procentujące politycznie poparciem „wiernych”.
Po szóste – fryzują, zmieniają, lub wręcz odwracają fakty historyczne. Starają się wychowywać młodzież w skrajnej rusofobii, w nienawiści do wszystkiego, co miało związek z okresem PRLu i z lewicą. Za to gloryfikują wszystko, co było dziełem „patriotycznej prawicy”. Stąd ustawy dekomunizacyjne, degradacyjne, zachłystywanie się żołnierzami wyklętymi bez względu na to, z kim i jak naprawdę walczyli. Stąd też stawianie na piedestał takich organizacji jak Brygada Świętokrzyska mimo, że walczyła głównie z rosyjską i lewicową – ale polską – partyzantką i pod ochroną niemiecką i z niemieckimi oficerami łącznikowymi wyszła z Polski, aby poddać się Amerykanom.
W końcu po siódme – prowadzą nieudolną politykę zagraniczną opartą na dwóch obsesjach i jednym niemal bezkrytycznym uwielbieniu. Obsesji niechęci do czyhającej na naszą niepodległość „hipotetycznej wspólnoty” europejskiej – używając określenia autorstwa Prezydenta. I obsesji nienawiści do Rosji, może nawet historycznie zrozumiałej, ale politycznie bezsensownej. Wolą tracić pieniądze osłabiając stopniowo naszą pozycję na rynku rosyjskim, wolą zapominać o rosyjskiej kulturze, wolą ponosić koszty coraz droższego uzbrojenia kupowanego „na wszelki wypadek” – niż rozmawiać, łagodzić nastroje, rozwijać turystykę, pogłębiać (ponownie – bo już była) współpracę przygraniczną. Uwielbienie dotyczy natomiast USA. Robimy wszystko, aby byli zadowoleni. Wojsko gościmy, fort im zrobimy, kupujemy ich samoloty, systemy obronne, gaz z łupków, nie negocjując zbyt ostro oferowanych cen. Bo oni są potęgą, która zawsze nas obroni.
Reakcja uczestników biesiady była zróżnicowana. Część milczała ze wzrokiem wbitym w talerze. To reprezentanci niezdecydowanych, wątpiących, albo mało zorientowanych. Część nagrodziła mnie uśmiechem i potakiwaniem. I część nadal patrzyła na mnie wrogo, mówiła, że „za Tuska było gorzej”. Ze wszyscy ponosimy koszt takich afer jak vatowska i Amber Gold. Że nikt – poza PiS-em – nie dał ludziom żywej gotówki, ułatwiającej wychowanie dzieci i wyjście z nędzy. Że niechęć zgniłego zachodu okazywana niektórym naszym europosłom, to tylko efekt wstawania z kolan i samodzielnej, odważnej polityki PIS-u.
Nikt, nikogo nie przekonał, ale atmosfera proszonego obiadu uległa wyraźnemu ochłodzeniu. Ożywiono się nieco przy deserze. I wtedy odezwał się biesiadnik uznawany przez większość zebranych za autorytet. Powiedział:
„Mamy różne poglądy, ale uważam, ze kraj jest w niebezpieczeństwie. Dalsze rządy PiS mogą doprowadzić do nadmiernego skrętu w prawo. Staniemy się państwem centralnie zarządzanym, opartym na bliżej nieokreślonych „narodowych wartościach”, ale jednocześnie realizującym niemal socjalistyczną politykę społeczną i tworzącym uprzywilejowaną kastę partyjną, monopolizującą kierowanie administracją i gospodarką. To znamy z historii i wiemy, że zawsze kończyło się dyktaturą. Trzeba więc zrobić wszystko, aby w wyniku wyborów, PIS stał się ponownie partią opozycyjną. I to jest możliwe”.