30 listopada 2024

loader

Religijny straszak

W 2019 r. Polska była gospodarzem konferencji bliskowschodniej, która przerodziła się w wielki akt oskarżenia pod adresem Iranu, podyktowany przez USA. W 2020 r. Warszawa w ramach dalszego zacieśniania stosunków z Waszyngtonem zgodziła się gościć konferencję Międzynarodowego Sojuszu na rzecz Wolności Religijnej. Wypadło to akurat w czasie, gdy Polki walczą z nadmiernym wpływem Kościoła na przestrzeń publiczną.

Konferencja miała odbyć się w lipcu. Pandemia wymusiła jej przeniesienie na 16-17 listopada i przeprowadzenie jej w mniej spektakularnej formie online. Niemniej polski MSZ jest z inicjatywy bardzo dumny – w jednym z ostatnich wywiadów przed odejściem z urzędu minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz wymieniał udział w Międzynarodowym Sojuszu na rzecz Wolności Religijnej (IRFA) jako jedno z osiągnięć cementujących polsko-amerykańską przyjaźń. Trafniej byłoby chyba powiedzieć: przyjaźń polskich fundamentalistów, którzy ostatnio postanowili odebrać kobietom ich autonomię, i podobnie myślących fanatyków zza oceanu. Wywody Mike’a Pompeo, głównego promotora IRFA o świętości życia poczętego zachwyciłyby polski episkopat, nawet jeśli sekretarz stanu nie jest katolikiem, a prezbiterianinem. Podobnie jak jego zapewnienia o tym, jak dumny jest z tego, że dla administracji Trumpa wolność to wolność nr 1.

Czaputowicz „zapomniał” również dodać, do czego to umiłowanie wolności w praktyce się sprowadza.

Marsz fundamentalistów

W październiku br. z inicjatywy amerykańskiej administracji podpisano Genewską Deklarację Konsensusu na rzecz Zdrowia Kobiet i Wzmacniania Rodziny. Poparły ją takie „potęgi” w dziedzinie polityki prorodzinnej i dbałości o zdrowie obywateli jak Brazylia, Libia. Sudan, Gambia czy Uganda. Z Europy – tylko trzy państwa: Polska, Węgry i… Białoruś. Sygnatariusze zgodzili się, że „aborcja nie może być promowana jako metoda planowania rodziny oraz że wszystkie środki czy zmiany w systemie opieki zdrowotnej dotyczące aborcji mogą być podejmowane wyłącznie na poziomie narodowym”. Zaznaczyli, iż naturalną i zasługującą na ochronę jednostką społeczną jest rodzina (nie musieli dodawać, że tylko heteroseksualna), a kobiety zasługują na życie w zdrowiu i na to, by państwa promowały„optymalne zdrowie i najwyższe standardy zdrowotne, wyłączając aborcję”.

W Polsce deklaracją było zachwycone Ordo Iuris. Eksperci od amerykańskiej polityki wpisywali ją raczej w kontekst kampanii wyborczej Trumpa, a także wskazywali, że poprzez złożenie pod nią podpisu biedne kraje Afryki chcą zagwarantować sobie dostęp do inwestycji i pomocy humanitarnej. Polska najwyraźniej dołączyła do antyaborcyjnego obozu, bo naszej prawicy się to po prostu podoba, a zresztą Amerykanom nie wypada odmówić.

Wspólni wrogowie

Podobnie jak nie wypada nie przyłączyć się do nagonki na pokazanych palcem wrogów imperium. Geopolityczny wymiar wolności religijnej jest bowiem aż nadto czytelny, jeśli przyjrzeć się wystąpieniom Mike’a Pompeo związanym z wolnością religijną i zawiązanym w lutym tego roku Sojuszem. W przemówieniu z 5 lutego na szczególne słowa potępienia zasłużyła Komunistyczna Partia Chin, za „wrogość wobec wszystkich wyznań”. Sekretarz Stanu zatroszczył się również o autokefaliczną Cerkiew Ukraińską, do której powstania w ubiegłym roku USA walnie się przyczyniły, uznając Patriarchat Moskiewski i jego ukraińskie administratury za swojego ideologicznego wroga. Cerkiew Ukraińska, zauważył, „walczy o to, by czcić Boga bez rosyjskiej ingerencji”. Padło też kilka dodatkowych przykładów, jak prześladowania jezydów w Iraku czy drakońskie prawo Pakistanu, zakazujące pod karą śmierci odstępstwa od islamu. I właśnie przykłady obrazują bardziej zorientowanym w stosunkach międzynarodowych hipokryzję całej inicjatywy. Wszak nie kto inny, jak Amerykanie, swoją „pobłogosławioną przez Boga” interwencją, a potem okupacją Iraku uruchomili łańcuch wypadków, który doprowadził do rozkwitu wyznaniowych podziałów i religijnego fanatyzmu. Na nim drugi oddech zdobyła bliskowschodnia Al-Kaida, z której potem zrodziło się Państwo Islamskie. Pakistańska praktyka karania śmiercią za „bluźnierstwa”, w dodatku często na podstawie wątpliwych dowodów, też nie przeszkodziła Amerykanom przyjaźnić się z tym państwem.
A gdy już o przyjaźni mowa – czy można liczyć na to, że Sojusz na rzecz Wolności Religijnej zajmie się np. prześladowaniami szyitów w Arabii Saudyjskiej? Sprawę tę monitorują nie tylko Human Rights Watch, ale też sam Departament Stanu, w ramach corocznych raportów o wolności wyznania. Tyle, że kończą się one uwagą, iż Saudowie łamią zasady wolności, ale sankcjami objęci nie będą, bo to wbrew interesom USA.

Religia sprawą rządu

Skąd tu sankcje? W 1998 r. Kongres przyjął Akt o Międzynarodowej Wolności Religijnej, w którym uczynił z promowania wolności wyznania sprawę państwowej polityki zagranicznej. Zapisano w nim, iż państwa, które nie gwarantują obywatelom możliwości życia zgodnie z własnym sumieniem, mogą zostać obłożone przez Amerykanów nawet i sankcjami, zupełnie jak inne „państwa zbójeckie” niewpisujące się w standard waszyngtońskiej demokracji. Chodziło tu o zapewnienie nieograniczonej swobody amerykańskim zborom protestanckim (de facto – ewangelikalnym, gdyż to jest to obecnie najbardziej ofensywna denominacja protestancka) które są zdaniem wielu polityków USA najlepszym promotorem wizji „American Dream” – obok McDonaldów – choćby w Rosji, gdzie pojawiły się po upadku ZSRR, w atmosferze religijnej pustki.

Wiara w Amerykę-zbawiciela świata jest jeszcze starsza. Przekonanie, że to USA mają do spełnienia boską misję po II wojnie światowej tylko rosło. W swoją rolę wierzył Jimmy Carter-baptysta, o walce dobra ze złem rozprawiał Ronald Reagan. Przekonanie o wyjątkowości było jednym z czynników, dla których łatwo podejmowano decyzje o kolejnych inwazjach – przed wspomnianym już Irakiem były Jugosławia, Grenada, Somalia, Gwatemala, wspieranie nikaraguańskich Contras, programy wojen ideologicznych, wspieranie prawicowych dyktatorów przeciwko „bezbożnikom”.

Publiczne potępienie Iranu w zgodnej ocenie polskich specjalistów od Bliskiego Wschodu nic realnie nie dało Warszawie. Co zyskamy, demonstracyjnie atakując Chiny i Rosję na polu religii i wspierając fundamentalistyczne krucjaty? Jeszcze więcej amerykańskich żołnierzy, za których sami zapłacimy?

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Flaczki tygodnia

Następny

Pandemonium

Zostaw komentarz