PRAWA PRACOWNICZE. Dopiero kilkudniowa przerwa w pracy przekonała kierownictwo spółki Bison Chucks do wypłacenia pracownikom zaległych wynagrodzeń. Nie był to typowy strajk.
10 października nie wpłynęły, jak co miesiąc, pensje dla pracowników spółki Bizon Chucks – dawnej Bison-Bial z Białegostoku. Załoga już od pewnego czasu miała nieoficjalne informacje o problemach z płynnością finansową firmy.. Wspólnie postanowili jednak, że nie będą pracować za darmo i przerwali pracę. Bez względu na obowiązujące prawo i procedury.
Rzucili pracę
Dodatkowym powodem do rozgoryczenia był dla załogi brak informacji na temat sytuacji i przyszłości spółki. Mimo wielokrotnych prób, nie mogli dobić się o te informacje. Oficjalnie nikt niczego nie wiedział – ani nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał. Co nie zmieniało faktu, że wynagrodzenia za pracę nie wpłynęły na konta pracowników. Po kilku dniach wkurzona załoga stwierdziła, że w takich okolicznościach nie czuje się zobowiązana do wykonywania swojej pracy. Dopóki zaległe wynagrodzenia nie wpłyną na konta pracowników.
Mimo iż opóźnienie dotyczyło bieżących wynagrodzeń, pracownicy nie zamierzali czekać miesiącami – jak to bywa w przypadku innych firm – na wypłatę zaległości. Ich desperacja spowodowana była m.in. tym, że zarabiają niewiele ponad 2 tys. zł, za co trudno przeżyć miesiąc nawet w tak niewielkim mieście, jakim jest Białystok. Desperację pracowników zwiększał fakt, że muszą przecież zapłacić bieżące rachunki, a żadna z instytucji, którym zalegają z opłatami, nie będzie raczej wyrozumiała i nie uwzględni faktu, że nie byli w stanie zrobić opłat na czas, bo nieuczciwy pracodawca nie wypłacił im pensji w terminie.
Sprawą zainteresowała się Państwowa Inspekcja Pracy, której pracownicy zapowiedzieli przeprowadzenie kontroli w firmie. Nie do końca dowierzając skuteczności tych działań, pracownicy dawnego Bison-Bialu postanowili po prostu przerwać pracę. Nie oglądając się na obowiązujące przepisy. Innymi słowy, załoga – zgodnie – zdecydowała się rozpocząć dziki strajk. Nie widzieli bowiem innego sposobu, aby wymusić na pracodawcy wypłaty zaległych wynagrodzeń.
Zgodnie z prawem, aby ogłosić strajk, uznani przez pracodawcę przedstawiciele pracowników (tymi są najczęściej działające w zakładzie związki zawodowe) muszą najpierw wejść w spór zbiorowy z pracodawcą. Zasady walki pracowników o swoje prawa regulują przepisy Ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Taki spór rozpoczyna się od przedstawienia pracodawcy postulatów, z jakimi występują pracownicy. Obejmuje on wiele etapów, w tym negocjacje i mediacje między reprezentacją pracowniczą a władzami firmy. Jeżeli rozmowy się przeciągają, może do nich zostać włączony zewnętrzny mediator (z listy Ministerstwa Pracy). Najczęściej owe postulaty dotyczą podwyżek wynagrodzeń oraz zmiany (poprawy) warunków zatrudnienia. Rozmowy w tych sprawach mogą trwać miesiącami, a niekiedy i latami, zanim stronom sporu uda się dojść do porozumienia. W przypadku, gdy chodzi o walkę o zaległe wynagrodzenia, dla wielu pracowników takie przeciągające się rozmowy oznaczają po prostu walkę o przetrwanie. Zwłaszcza, gdy są jedynymi żywicielami rodzin a otrzymywane przez nich pensje są na tyle niewielkie, że nie byli w stanie niczego odłożyć na „czarną godzinę”. Stąd właśnie coraz częstsze wśród pracowników odwoływanie się do innych metod walki o swoje prawa, które zwykle nie uwzględniają obowiązujących przepisów.
Szybka walka
Pracownicy Bison Chucks nie zamierzali zważać na obowiązujące procedury i po prostu odeszli od maszyn. Mimo to, ich działania spotkały się ze zrozumieniem i wsparciem ze strony funkcjonujących w zakładzie związków zawodowych. Jak informował jeden z przedstawicieli OPZZ w Bison Chucks, niezależnie od tego, czy pensje zostałyby wypłacone nawet kilka dni później, już można mówić o naruszeniu elementarnych praw pracowniczych, do których zalicza się wypłata wynagrodzenia na czas. Zgodnie z obowiązującym prawem, jest to wystarczająca podstawa do natychmiastowego wypowiedzenia umowy przez pracownika. Opinię tę potwierdzili eksperci z inspekcji pracy.
Mimo iż wśród załogi fabryki dominują starsi pracownicy, którzy mają gorszą sytuację na rynku pracy, tym razem nie pozwolili się oni zastraszyć. Jak mówią, młodzi nie garną się do tej pracy, bo po prostu nie opłaca im się pracować za oferowane przez spółkę stawki.
Po kilku dniach „dzikiego strajku” na konta pracowników wpłynęły wreszcie zaległe wynagrodzenia. Mimo to, inspekcja pracy nie odpuściła kontroli w firmie.
Pracownicy obawiają się, że do podobnych sytuacji będzie dochodzić w przyszłości. Boją się, ponieważ stracili poczucie pewności i bezpieczeństwa, jakie mieli dotąd nawet mimo niewysokich wynagrodzeń. – Ale do października one zawsze były na czas. Może niewielkie, ale zawsze w terminie. Czasem to poczucie pewności jest ważniejsze niż to, że wypłata jest głodowa – wyjaśnia jedna z pracownic i dodaje, że pracownicy powinni zawalczyć o lepsze pensje.
Na razie pracownicy cieszą się, że ich desperacja w ciągu kilku dni doprowadziła do wypłacenia im należnych wynagrodzeń. Podejrzewają, że gdyby trzymali się procedur, walka o zaległe pensje zajęłaby im kilka miesięcy.
Bison Chucks specjalizuje się w produkcji uchwytów. Istnieje od 2009 roku. To spółka-córka Fabryki Przyrządów i Uchwytów Bison-Bial. Bison Chucks swój zakład posiada w strefie ekonomicznej na Dojlidach.
KOMENTARZ
Spontaniczny protest białostockich pracowników to nie pierwszy przypadek, gdy załoga decyduje się rozpocząć „dziki strajk” – bez oglądania się na obowiązujące procedury. Do takich sytuacji dochodzi w Polsce coraz częściej (co opisywaliśmy już na łamach „Dziennika Trybuna”). A to dlatego, iż w świetle polskiego prawa jesteśmy – na tle wielu innych krajów europejskich – jednym z tych, w których, aby doprowadzić do legalnego strajku, trzeba pokonać wiele przeszkód. To swoisty paradoks w kraju, który na kartach historii najnowszej zapisał się jako ten – dzięki „Solidarności” – gdzie tak skutecznie walczono o prawa do zakładania wolnych związków zawodowych oraz o prawo do strajku, aż obalił poprzedni system, a w efekcie doprowadził do bardzo rygorystycznych przepisów regulujących prawo do strajku. Dlatego coraz częściej mamy do czynienia z sięganiem przez pracowników i, niekiedy, reprezentujących ich związków zawodowych, do bardziej niekonwencjonalnych metod walki o swoje prawa i interesy. Praktyka dowodzi, że to właśnie te niekonwencjonalne metody są zwykle najskuteczniejsze, bo nagle okazuje się, iż rzekomo nie posiadający pieniędzy pracodawca dopiero pod taką presją nagle znajdował środki na wypłatę zaległych wynagrodzeń czy też na ich podwyższenie. Oczywiście, o tego rodzaju protestach oraz ich skuteczności raczej nie dowiemy się z mediów oficjalnych, ponieważ mogłoby to zachęcić innych do podobnych działań. A to już byłoby wichrzycielstwo. W „wolnej Polsce”.