Grzegorz Sroczyński w rozmowie z Michałem Sutowskim mówi, że szansą dla polskiej lewicy na uzyskanie znaczącej siły w Sejmie jest dogadanie się Razem ze „złym SLD, które uparcie nie chce zniknąć z sondaży”.
Podobne postulaty można przeczytać w publicystyce Michała Sutowskiego. Słysząc te opinie postanowiłam sama zabrać głos – jako polityczka, jako feministka, jako osoba o lewicowych poglądach.
Zanim jednak zwrócę się do koleżanek i kolegów z Razem, chcę przypomnieć, że w rozmowach o lewicy nie wolno zapominać o innych lewicowych partiach: Zielonych, Inicjatywie Feministycznej, Ruchu Sprawiedliwości Społecznej. Z ugrupowaniami skupionymi wokół Rady Dialogu i Porozumienia Kongresu Lewicy nasze rozmowy już są zaawansowane. Na tę chwilę nasza decyzja jest taka, żeby do wyborów samorządowych iść w koalicyjnym lewicowym komitecie.
Piłka jest dziś po stronie Partii Razem. Ale czasem odnoszę niestety wrażenie, że Razem nienawidzi SLD bardziej niż wszystkich innych formacji i karmi się tą pogardą do nas. Wydaje się, że tak, jak głównym (jeśli nie jedynym) celem politycznym PO jest wygrana z PiS, tak celem Razem jest pokonanie SLD w sondażach i w wyborach.
Tak – SLD ma swoje na sumieniu. Mówimy uczciwie, że popełnialiśmy błędy, ale też że wyciągnęliśmy z tego wnioski i zmieniamy się jako partia.
Sojusz Lewicy Demokratycznej od wielu lat próbowano otaczać kordonem sanitarnym. Robiła to również Krytyka Polityczna. Raptem rok temu, po opublikowaniu przez SLD propozycji programowych, Jakub Majmurek nabijał się z naszego upartego istnienia, a redakcja okrasiła jego tekst zdjęciem rozpadającego się truchła.
Merytorycznie zaś było nieźle, programowe propozycje SLD nawet się Majmurkowi podobały. Publicysta wytknął pewne niedostatki, ale jednocześnie stwierdził, że „w przedstawionych przez Sojusz propozycjach jest niemal wszystko, czego by sobie można życzyć od porządnej lewicowej partii”. Na koniec stwierdził jednak, że nikogo to i tak nie obchodzi. Krytyka Polityczna otworzyła potem swoje łamy na dwie polemiki: dr Bartosza Rydlińskiego i mojego kolegi Piotra Gadzinowskiego, więc nie będę w tym miejscu powtarzać argumentów z tych tekstów, dość powiedzieć, że panowie z chłodną precyzją wytknęli Majmurkowi powierzchowność jego ocen i masę nieścisłości.
Piszę o tym, bo mamy strasznie zły PR w lewicowym światku. Zdaję sobie z tego sprawę i wiem, że jest w tym sporo naszej winy. Zawiedliśmy wiele pokładanych w nas nadziei i nie umieliśmy przekonująco wytłumaczyć, czemu pewnych rzeczy nie udało się załatwić, a inne poświęciliśmy w imię realizacji kluczowych dla nas postulatów.
Dlaczego niewystarczająco przyglądaliśmy się pracy Komisji Majątkowej? Dlaczego po 1996 roku nie forsowaliśmy uparcie dalej ustawy o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie? Można by się bronić, że za priorytetowy cel uznaliśmy wtedy wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej i odpuściliśmy walkę na frontach, które okupował i okupuje w Polsce Kościół katolicki, bez poparcia którego nie wygralibyśmy referendum akcesyjnego. Dziś nikt z nas sobie nie wyobraża, że nie jesteśmy w Unii, ale przed 2003 rokiem walka o to wcale nie była prosta. Przy okazji – wygrać ogólnokrajowe referendum udało się, jak dotąd, tylko nam, i to dwukrotnie (tym drugim było referendum konstytucyjne).
Stosunek SLD do Kościoła katolickiego? Zawsze był raczej chłodny. Nieporozumienia mogą wynikać z faktu, że działania prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, jego podróż papamobile i przyjaźń z apb. Głódziem, były postrzegane jako „działania SLD”. Kwaśniewski wygrał wybory, oczywiście, dzięki naszemu poparciu, ale jako prezydent zaczął się od SLD alienować. O ile nie jest się PiS, to partia polityczna nie może prezydentowi narzucić woli – a przecież w sprawie ustawy o ratyfikacji konkordatu cały klub SLD głosował przeciwko!
Ech, co tam jeszcze mamy na sumieniu? Na pewno neoliberalną politykę dotyczącą rynku pracy (pierwsze furtki do uśmieciowienia umów). Daliśmy się uwieść przez biznes i skupialiśmy się na wzroście gospodarczym zamiast na rozwiązywaniu problemów zwykłych ludzi. Warto jednak pamiętać, że w latach 90. „trzecia droga” była tak samo na topie wśród europejskiej socjaldemokracji, jak teraz jest Thomas Piketty.
Co dalej? Lex Blida, próba likwidacji barów mlecznych, obcięcie zniżek dla studentów, likwidacja funduszu alimentacyjnego. To uważam za największe wtopy i debilizmy naszych rządów. Szczerze? Nie wiem, kto przy zdrowych zmysłach mógł o tym zdecydować. Cięcia były na pewno potrzebne („Dziura Bauca”), ale, do ciężkiej cholery, nie w tych akurat obszarach!
Ale skończmy już rozmowy o przeszłości. Sojusz w tym roku kończy 19 lat i fakt, że kiedyś rządziliśmy, ma swoje zalety, ale jest też obciążeniem.
Dzisiaj SLD to inna partia niż ta, która rządziła 14 lat temu. Widzimy swoje błędy i wyciągamy z nich wnioski. Zmieniliśmy program (teraz nawet w miarę podoba się Jakubowi Majmurkowi), zmieniliśmy lidera, a także liderów lokalnych struktur. W połowie województw przewodniczący są w wieku ok. 40 lat, a prawie wszyscy sekretarze wojewódzcy mają ich po 30-40.
Dokonała się zmiana ewolucyjna w SLD, partii, która nie powstała wczoraj i do której już przez prawie dwie dekady zapisują się nowi ludzie w różnym wieku. Wymiana pokoleniowa przywództwa to proces, a nie rewolucja dokonująca się z dnia na dzień, bo tak sobie życzą opiniotwórcze media czy polityczni konkurenci.
W wielu miejscach w kraju współpracujemy z ruchami obywatelskimi, kobiecymi czy miejskimi. Za przykłady młodych liderek (no, z tymi wciąż mamy niestety problem, przyznaję, że jest ich w SLD nadal za mało) i liderów niech posłużą Radosław Behrendt w Chojnicach, Bartłomiej Ciążyński i Robert Wagner we Wrocławiu, Edyta Parandyk w Świętokrzyskiem, Ireneusz Nitkiewicz w Bydgoszczy, Magdalena Kubańska w Bukownie, Damian Syjczak w Szczecinie, Małgorzata Moskwa-Wodnicka w Łodzi czy Tomasz Nesterowicz w Zielonej Górze.
Nie dostaliśmy się do Sejmu i w związku z tym partia musiała się przeorganizować. Dziś więcej działamy lokalnie, obywatelsko. Centrum dowodzenia przeniosło się z siedziby klubu w Sejmie na Złotą, do siedziby partii. Środek ciężkości przeniósł się z Warszawy w teren.
Jesteśmy jedyną partią, która w zeszłym roku wzięła udział w aż trzech wielkich zbiórkach podpisów pod obywatelskimi projektami: pod referendum dot. reformy edukacji, pod projektem Ratujmy Kobiety oraz pod projektem Federacji Stowarzyszeń Służb Mundurowych dotyczącym cofnięcia zmian w ustawie o zaopatrzeniu emerytalnym służb mundurowych. We wszystkich tych zbiórkach udało się zebrać komitetom wystarczającą liczbę podpisów. Zaangażowanie struktur w aż trzy tak duże projekty w ciągu jednego roku świadczy tak o wydolności partii, jak i o tym, że „Dyducha nie gaście” i pakowanie SLD do trumny jest dalece nieuprawnione.
Mało? W tej kadencji złożyliśmy też do Sejmu pięć projektów ustaw w trybie petycji:
1. o legalizacji marihuany do celów medycznych – w ten projekt zaangażowany był nasz zmarły rok temu kolega Tomasz Kalita;
2. o liberalizacji prawa do aborcji (odrzucony jednogłośnie, w tym przez PO i N);
3. o związkach partnerskich (j.w.);
4. dotyczący zwolnienia z oskładkowania wydatków na wypoczynek dzieci pracowników firm, w których nie ma Funduszu Świadczeń Socjalnych (czyli mikro i małych);
5. dotyczący inicjatywy uchwałodawczej w samorządach.
Dwa ostatnie projekty były procedowane i będą przyjęte w formie ustawy. Dla partii pozaparlamentarnej to pewien sukces.
Myślę, że obserwowany pod koniec roku wzrost pozycji SLD w sondażach jest wynikiem ciężkiej pracy „na dole”, rozmów przy okazji zbierania podpisów z ludźmi, przekonywania ich do naszych racji, wreszcie, wynikiem wymiernego realizowania precyzyjnie wskazanych celów określonych grup społecznych.
Mamy też drugi okręt flagowy, jakim są nasi europarlamentarzyści. Kiedy byliśmy w Sejmie, świecili trochę blaskiem odbitym, teraz ich gwiazdy rozbłysły, są bardziej widoczni, a my możemy być dumni z ich głosowań: przeciwko CETA, w sprawie zniesienia roamingu w UE, za rezolucją o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn. Wybór prof. Bogusława Liberadzkiego na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego potwierdził jego klasę, pracowitość i skuteczność jako polityka, a także dał też członkiniom i członkom mojej partii nieco tak wytęsknionego poczucia docenienia.
No właśnie. Drogie Koleżanki i Koledzy, wyjaśnijmy sobie pewne kwestie raz na zawsze. Włodzimierz Czarzasty, owszem, należał do PZPR, ale też nigdy nie pełnił w jego aparacie żadnej funkcji. Działał za to w ruchu studenckim, o czym mało kto wie, a po 1989 r. wstąpił do Ruchu Obywatelskiej Akcji Demokratycznej (ROAD) i był w nim prawie dwa lata. Nie należał do SdRP. Do SLD zapisał się w 2010 roku. Jego ojciec nie ma na imię Zygmunt, tylko Wincenty i nie był I sekretarzem PZPR w Słupsku, tylko budowlańcem.
Ile razy proszę, żeby osoby oskarżające Czarzastego o to, że jest bezideowym cynikiem, wskazały, na jakiej konkretnie podstawie tak sądzą, nie otrzymuję odpowiedzi. Słyszę tylko, jak mantrę, „bo afera Rywina”, ale bez konkretów. Przytoczmy zatem fakty, potwierdzone wielokrotnie jego wypowiedziami w mediach i częstokroć obecnością na demonstracjach.
Lider SLD Włodzimierz Czarzasty jest za: progresją podatkową, likwidacją umów śmieciowych, związkami partnerskimi, liberalizacją aborcji, ochroną Puszczy Białowieskiej przed wycinką, upamiętnieniem Ignacego Daszyńskiego, równą płacą dla kobiet i mężczyzn, równouprawnieniem płci, podwyższeniem wysokości minimalnej emerytury oraz minimalnej renty w Polsce, przyjęciem uchodźców, obroną socjalnej spuścizny PRL, polityką odpowiedzialną społecznie, świeckością państwa, rozszerzeniem programu 500+ na pierwsze dziecko, walką ze smogiem. Chodzi na Parady Równości. Jeździ komunikacją miejską. W kampanii w 2015 r. doznał spadku wydolności serca do 23 proc. i wylądował na OIOMIE. Przestał z tego powodu pełnić funkcję współszefa sztabu Zjednoczonej Lewicy, którą dzielił z Karolem Jene z Twojego Ruchu. Czyta książki. Gotuje kasze. Obserwuje ptaki. Nie lata. Wydaje Naomi Klein.
Napisałam to wszystko, ponieważ chciałabym odczarować mit, jakoby Sojusz Lewicy Demokratycznej dowodzony przez Czarzastego był partią nielewicową. W zeszłym roku udało nam się m.in. wywalczyć budowę mieszkań komunalnych we Włocławku, utworzenie 10 gabinetów dentystycznych w szkołach podstawowych we Wrocławiu, wprowadzić w wielu miastach Karty Seniora i obniżki biletów dla dzieci, zbudować żłobek w Świdnicy, otworzyć jadłodzielnię w Bydgoszczy i wywalczyć finansowanie in vitro dla całego województwa łódzkiego.
Jeśli to nie jest lewicowe, to chyba ktoś tu ma problem z definicją lewicowości.
Mam wrażenie, że większość członków i członkiń Razem myśli, że gdyby SLD z dnia na dzień się rozwiązało, to nareszcie otworzyłoby się pole dla nich, a lewica dostałaby 20 proc. To nieprawda.
Po pierwsze, wyborców o wyraźnym profilu lewicowym jest dziś w Polsce może z 15 proc. Elektorat ten to nie jest puchar przechodni, który może być przekazywany z rąk do rąk. Niekoniecznie nasi osieroceni wyborcy poszliby zagłosować akurat na Razem, wiedząc, jaką głęboką pogardę do nich okazywali przez długi czas jej liderzy i liderki. Tak – nazywanie nas (SLD to także setki działaczy, jak ja, trzydziestokilkuletnich) „dziadami” czy „betonem partyjnym” nie pomaga w przekonaniu do siebie lewicowego elektoratu. Atakując bezwzględnie SLD, Razem atakuje też nasz elektorat. Ustawiczne mieszanie z błotem nas, naszych wyborczyń i wyborców raczej nie może zostać żadną miarą uznane z lewicowe.
Liderki i liderzy Razem na pewno czytali raport Macieja Gduli Dobra zmiana w Miastku. Wprawdzie jest to analiza jakościowa, a nie ilościowa, ale pokazuje dobitnie, jak bardzo zafałszowany medialnie może być ogląd wyborców i wyborczyń PiS-u. Jak często dajemy się zwodzić stereotypom.
Moim zdaniem Razem podobnie daje się cały czas zwodzić stereotypom na temat SLD. Nie dostrzega, że dyskredytacja i inwektywy kierowane w naszą stronę to klisze, które są do rzetelnej oceny obecnego Sojuszu kompletnie nieprzydatne.
Koleżanki i Koledzy z Razem! Zachęcam do tego, żeby poznać program i oceniać współczesne działania SLD. I liczę na to, że uda nam się usiąść do rozmów na lewicy. Tak, nasze relacje nie są najlepsze, ale mimo my w SLD chcielibyśmy nawiązać rozmowy. Czy jest na to z Waszej strony szansa?
Tekst Anny Marii Żukowskiej pierwotnie ukazał się na łamach „Krytyki Politycznej”.