fot. archiwum prywatne
Strajk w Solarisie przejdzie do historii polskiego ruchu pracowniczego. Żaden zakład pracy w XXI w. w Polsce nie stanął na tak długo – strajkując przez 39 dni, robotnicy z Bolechowa pod Poznaniem pokazali, że solidarność pracownicza naprawdę jest wielką siłą. I że trzeba się z nimi liczyć.
Ten strajk mógł nigdy się nie odbyć. Gdyby tylko zarząd firmy, potentata na rynku autobusów (zwłaszcza tych najnowocześniejszych, elektrycznych i wodorowych) od początku traktował poważnie swoją załogę i jej postulaty. Zarząd jednak w toku negocjacji proponował kwoty wręcz obraźliwe dla wykwalifikowanych monterów, elektryków, spawaczy czy lakierników. A potem nie wierzył, że strajk może trwać dłużej niż tydzień, dwa.
Trwał pięć pełnych tygodni, skończył się w 39. dniu roboczym. Jak oceniają związkowcy – wtedy, gdy firmie skończyły się niemal kompletne autobusy, które wcześniej siłami niestrajkującej grupy pracowników można było sprawnie skompletować i wypuszczać do odbiorców. Budowanie pojazdów od podstaw było niemożliwe – przytłaczająca większość pracowników produkcji i magazynów przystąpiła do protestu.
Walczyli o „osiem stów” – ostatecznie stów jest pięć, ale w ocenie związków to i tak zwycięstwo. To o ładnych kilka stów więcej, niż chciał dać zarząd przed strajkiem. Do tego, jak chciała załoga, po równo dla wszystkich. Bo inflacja uderza równo w każdego, no i każdy ma swój udział w budowaniu autobusu. W przyszłym toku, jeżli inflacja nie zwolni, mają też obiecaną kolejną podwyżkę.
Nie mają wątpliwości – gdyby przegrali, w innych fabrykach zastanowionoby się kilka razy, czy w ogóle warto strajkować. Za to zwycięstwo zachęci następnych. Zachodnie zakłady przemysłowe w Polsce mają się znakomicie, ale wzrost płac nie idzie za tym z automatu.