„Jeśli jednak PiS przegra, to znowu rządy prawicy pozostaną tylko epizodem. Tym razem „dorzynanie watahy” będzie totalne lub wręcz totalitarne (z błogosławieństwem „liberalnej” Europy), a cud 2015 może już się nie powtórzyć w dającej się przewidzieć przyszłości” – przestrzega jeden z heroldów „dobrej zmiany”, Zdzisław Krasnodębski.
W tygodniku „Gazeta Polska” (tzw. „Gapol”) w przystępnym dla smoleńskiego ludu z powodu bardzo konkurencyjnej jak na kolorowy tygodnik opinii ceny 4,50 zł za sztukę, organie sekty „10 kwietnia”, redagowanym przez Tomasza Sakiewicza – pełnia samozadowolenia i optymizm. Sezonowy, wywołany być może nadmiarem energii słonecznej histeryczny bunt Adriana został spacyfikowany i „dobra zmiana” może iść dalej. Nie mniej optymistyczny ton panuje w „Sieciach” braci Karnowskich, hiperprymusów wśród czynowników „dobrej zmiany”. Karnowscy nie chcą nawet dopuszczać myśli, że to się kiedyś mogłoby skończyć. Nie dziwota. Pamiętam szczere wynurzenie sprzed lat, na łamach jednego z prapolskich tytułów, któregoś z braci, chyba Michała, nawiązujące do jego reakcji na wybór Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta. Przyznał się w nim, że na wieść o tym strasznym zdarzeniu dostał tak ciężkiej gorączki i torsji, że musiał na kilka dni lec w łożu boleści. Wnioskując z opisu i posługując się resztkami wiedzy psychologa klinicznego szukałbym w tym objawów histerii. W jednym tylko tygodniku z frontu „dobrej zmiany, w „Do Rzeczy” (nr 1/2018) Pawła Lisickiego pojawiły się teksty, a nawet cały ich pakiet, w którym obok rytualnych pochwał i zaklęć, publicyści dali też upust swoim obawom i kasandryzmom.
Puszczyk Krasnodębski
Najpierw „Déjà vu” Zdzisława Krasnodębskiego. W konkluzji swojej analizy. Nawiązując do konfliktu rządu PiS z Unią Europejską i do uruchomienia art. 7 publicysta stwierdza: „Siły są nierówne, ale duch buntu krąży po Europie. Miejmy nadzieję, że procedura sprawdzania praworządności przeciągnie się do wyborów w Polsce. Wygrana pozwoliłaby pozbawić ją znaczenia. Jeśli jednak PiS je przegra, to znowu rządy prawicy pozostaną tylko epizodem. Tym razem „dorzynanie watahy” będzie totalne lub wręcz totalitarne (z błogosławieństwem „liberalnej” Europy), a cud 2015 może już się nie powtórzyć w dającej się przewidzieć przyszłości. Przeprowadzone zmiany zostaną cofnięte, być może zachowane będą, przynajmniej na parę lat, osiągnięcia w dziedzinie socjalnej. Nie powstaną także silne instytucje, bo skoro nie powstały do tej pory, to trudno oczekiwać, by powstały i okrzepły w ciągu następnych dwóch lat. Sytuacja jest tym bardziej labilna, że polskie reformy opierają się na żelaznej woli jednego człowieka. Nie wierzę, że jakikolwiek inny polski polityk byłby w stanie znieść taki nacisk i tyle „hejtu”, a jednocześnie potrafił tak powściągnąć swe osobiste ambicje”.
Już samo sugerowanie możliwości przegranej PiS jest w tym artykule osobliwością i na pewno na ogół nie jest z przyjemnością czytane przez pisowski twardy elektorat. Ci zapewne wolą niezłomną narrację politruków z „Gapola” i „Sieci”. Takie kasandryczenie i puszczykowanie („Nieszczęścia wołam, puszczyku” – St. Wyspiański, „Wesele”) jest i nieprzyjemne i jest kuszeniem licha, proszeniem się o nieszczęście. Krasnodębski zauważa też przytomnie, że tak naprawdę potęga PiS oparta jest na kruchej podstawie – na zdrowiu i życiu, a nawet na kondycji psychofizycznej blisko 69-letniego Kaczyńskiego. Gdyby jego zabrakło lub gdyby w pewnym momencie nie dał rady ciągnąć prowadzić pisowskiej karawany, obóz ten zostałby wystawiony na śmiertelnie niebezpieczną próbę. I choć możliwe jest, że którejś z czołowych postaci pisowskiej wierchuszki mogłoby się udać odegranie roli „silnego człowieka reżymu” i utrzymania tej formacji w ryzach i przy obecnym stanie posiadania, to być może z równym prawdopodobieństwem można rozważać wariant przeciwny – po krótkim okresie mobilizacji wokół „wielkiego trupa” może nastąpić wewnętrzny rozpad spowodowany ambicjami pisowskich „królewiąt”, które w walce o schedę po wodzu mogą rzucić się sobie do gardeł jak wściekłe bestie.
Doktor Jekyll zamiast pana Hyde’a
Kasandryczy też Piotr Semka („Cztery wyzwania dla dobrej zmiany”). Po wstępnym, rytualnym dołączeniu się do dobrych nastrojów w obozie PiS i szeregach zwolenników „dobre zmiany” i on przechodzi do dzielenia się swoimi wątpliwościami i lękami. „Wydaje się – wywodzi Semka z nieco melancholijną rezygnacją – że Jarosław Kaczyński przyzwyczaił się już do myśli, że reforma sądownictwa jest ostatnią dużą zmianą ustrojową w przewidywalnej przyszłości. Teoretycznie w kolejce czeka przynajmniej projekt decentralizacji mediów, ale trudno przypuszczać, by wobec sporów o karę dla TVN i nadziei na złagodzenie napięcia z Brukselą sięgano po polityczny plan, wyjątkowo ostro antagonizujący PiS z Komisją Europejską. (…) Założenie jest proste – druga połowa kadencji PiS to unikanie konfliktów (…) – dodaje Semka przewidując kolejną już odsłonę eksperymentu z przemianą wizerunkową PiS i jego szefa z szlachetnego doktora Jekylla w złowrogiego pana Hyde’a, jak w noweli Roberta Louisa Stevensona. Semka radzi też Kaczyńskiemu, by znalazł jakiś sposób na trwale udobruchanie Andrzeja Dudy, aby ponownie nie sprowokować u niego kolejnego ataku złego humoru na tle narcystycznej ambicji, co już kosztowało „dobrą zmianę” pół roku zwolnienia tempa działań. Semka ostrzega jednak, że „bardziej prawdopodobne jest gorzknienie głowy państwa i oddalanie się od PiS. A to prędzej czy później doprowadzi do jakiegoś nowego kryzysu. (…) Prezydent może okopać się w chłodnym oporze wobec PiS. To sytuacja, która zdarza się w kryzysach małżeńskich. Teoretycznie obie strony wiedzą, że są na siebie skazane, ale rejestr urazów po obu stronach uniemożliwia powrót do dawnej zażyłości” – wywodzi Semka zdradzając przy okazji swoją znajomość życia. Wyraża też obawę, że bliscy sobie metrykalnie Duda i Morawiecki „mogą kiedyś zagrać razem przeciw wszechwładnemu naczelnikowi”, zwłaszcza, że to „on musi sam wszystko przewidywać i rozładowywać zagrożenia, zanim staną się widoczne. Ten wysiłek spada na barki człowieka, który za półtora roku osiągnie wiek 70 lat. Czy Jarosław Kaczyński wytrzyma to fizycznie?” Semka obawia się też, że ciągłe głośne gadanie o gambicie prezesa z nominacją Morawieckiego na premiera może tylko ułatwić Brukseli potraktowanie i tak szytego grubymi nićmi chytrego planu jako bezczelnego oszustwa i uczynić je tym bardziej bezskutecznym. Semka martwi się również, że na niespełna rok przed wyborami samorządowymi 2018, PiS nie ma, poza Warszawą, ani jednego znanego powszechnie kandydata na prezydenta przynajmniej w żadnym z dużych miast, a co gorsza, żadnej nie został nawet. ogłoszony. Publicysta obawia się, że wygrana opozycji w większości dużych miast może zadać PiS niebezpieczny cios wizerunkowy i pozwoli uwierzyć w jego słabnięcie. W finale tekstu Semka wyraża obawę o ewentualność niespodziewanych, niemożliwych do przewidzenia, silnych wybuchów społecznego oporu, jak „czarny protest” z października 2016 czy demonstracje w obronie sądów w lipcu 2017 roku.
Czarny scenariusz RAZ – wojna domowa w PiS
W tekście „Czarny scenariusz” Rafał M. Ziemkiewicz wyraża obawę o konflikt dwóch pisowskich „plemion”, wojnę domową, która zostanie sztucznie wywołana po zupełnej anihilacji lub co najmniej maksymalnym osłabieniu opozycji. „Punktem nieprzekraczalnym – rozważa RAZ – będzie tu odejście, z jakichkolwiek przyczyn, Jarosława Kaczyńskiego, ale właściwie oba plemiona pisowskie są już uformowane i mogą skoczyć sobie do gardeł wcześniej. Przedsmak tego mieliśmy po tym, jak prezydent swoimi wetami „zatrzymał proces oczyszczenia wymiaru sprawiedliwości”. Łatwość, z jaką pisowski „beton” ogłosił go wówczas człowiekiem WSI, hamulcowym, zdrajcą, z jaką sięgnął w stosunku do niego, a także każdego, kto ośmielił się udzielić mu wsparcia, po emocje i obelgi ćwiczone od lat na obozie Tuska, to pokazowa lekcja. Z jednej strony – w którymś momencie pozory cudu muszą prysnąć i znowu się okaże, że trwałej poprawy wciąż jest niewiele. Z drugiej – Kaczyński (…) nie wychował ludzi zdolnych do działania innego niż wieczny paroksyzm: „Wróg w murach”. Kandydata do roli tego, kto rozpęta „polowanie na czarownice” w szeregach PiS, RAZ upatruje w Macierewiczu, który ogłosi, że „nie udało się, bo WSI, FSB i targowica wdarły się niestety także do obozu PiS – rewolucja została zdradzona! Trzeba ją dokończyć, czyszcząc PiS z „kretów”, byłych członków UW byłych doradców Tuska i innych „umoczonych”. Zdaniem RAZ Macierewicz stanie na czele „radykałów” przeciw „umiarkowanym”, a konflikt nasili się, gdy tych ostatnich poprze część opozycji. W wywodzie RAZ jest dużo sensu, bo prognozowany przez niego mechanizm znany jest np. z historii Rewolucji Francuskiej czy stalinowskiego ZSRR.
„Szczęście może się skończyć”
Na inne zagrożenia wskazuje Łukasz Warzecha („Czynniki ryzyka”). Nawiązuje on do upajania się pisowskiej propagandy słabością opozycji i tym, że „PiS nie ma z kim przegrać”. „Nie można jednak zakładać, że tak będzie zawsze” – przestrzega Warzecha sugerując, że prawdopodobny sukces opozycji w dużych miastach w wyborach samorządowych 2018, co może dać efekt kuli śniegowej, do wzmocnienia pozycji Tuska jako kandydata na prezydenta włącznie. Niebezpieczeństwo dla PiS widzi też Warzecha w coraz bardziej rozdymanych wydatkach i narastaniu długu publicznego, z jednej strony. Z drugiej strony – w narastaniu roszczeń płacowych jako efekcie chwalenia się przez władzę świetną sytuacją gospodarczą, czego pierwszym objawem w tym roku jest protest lekarzy-rezydentów. Inne zagrożenie widzi publicysta w „macoszym”, wbrew wyborczym deklaracjom, potraktowaniu tej części klasy średniej, która głosowała PiS, a która nie tylko nie zyskuje ale nawet traci na jego rządach. Rozczarowanie narastające w jej szeregach może zaowocować wycofaniem przez nią wyborczego poparcia. Warzecha zwraca też uwagę, że pracę straciło sporo osób, które głosowały na PiS – tylko dlatego, że pracowały za rządów PO-PSL (inna sprawa, że nie ma testu na to, kto jak głosował, analogicznych do testów alkoholowych czy ciążowych). Przypomina też Warzecha, że tak mocne zwycięstwo PiS w 2015 roku było w dużej mierze efektem wyjątkowo szczęśliwego dla niego zbiegu okoliczności i wcale nie było oparte na bardzo stabilnych podstawach. „Szczęście może się skończyć” – ostrzega Warzecha. „Zwłaszcza, gdy wziąć pod uwagę coraz częstsze przejawy arogancji polityków PiS, napędzanej przeświadczeniem, że rekordowe sondaże są na zawsze, podobnie jak wieczna będzie słabość opozycji” – podkreśla Warzecha.
„Czy ktoś obali „dobrą zmianę?”
Pierwsza część tak zatytułowanego tekstu Piotra Gocieka poświęcona jest rytualnym potępieniom ohydy poczynań wrogów pod hasłem „ulica i zagranica”. I on jednak przestrzega PiS przed błędami. Np. przed zlekceważeniem groźby prowokacji na tegorocznym, a szczególnie ważnym bo w 100-lecie 11 Listopada 1918, „Marszu Niepodległości”, ze strony tej części środowiska policyjnego, która nie jest przychylna „dobrej zmianie”. Być może Gociekowi chodzi także, choć nie wyraża tego wprost, o tę część środowiska, która została dotknięta drakońskim i niesprawiedliwym obniżeniem emerytur. Doradza też Gociek PiS-owi pośpiech z otwarciem anglojęzycznego kanału propagandowego na zagranicę, zanim uczyni to TVN24. Konkluduje zaś radami, by PiS nie był zbyt pewny kolejnych zwycięstw wyborczych oraz powściągnął arogancję i chciwość w szeregach.
Delikatniej dąć w patriotyczną trąbkę
Marek Jan Chodakiewicz w tekście „PiS na zawsze?” zaczyna od sugestii, że PiS „ma szanse stać się permanentną partią władzy”, chwali „upaństwowienie polskiej dumy”, etatyzm i redystrybucję ekonomiczną (bo „nie ma właściwie zamożnych patriotów”), stworzenie w szerokich, pozaopozycyjnych kręgach społecznych wrażenia stabilności („władza daje żyć”). Przestrzega jednak przed aferami finansowymi w szeregach pisowskich, zniechęceniem przychylnych PiS „młodych przedsiębiorczych” nadmiernym etatyzmem i przed totalnym zawłaszczaniem państwa prowadzącym w konsekwencji do wzięcia na siebie całkowitej odpowiedzialności za wszelkie błędy i winy. Także przed nadmierną pragmatyzacją doktryny PiS, czego sygnałem może być nominacja Morawieckiego, a co może na dłuższą metę zniechęcić elektorat „ideowy”, póki co pogodzony z decyzją prezesa. Zauważa też Chodakiewicz, że zbyt nachalne „uwodzenie ludzi” za pomocą „taniego efekciarstwa uroczystości patriotycznych” może pogłębić już „zauważalne zjawisko unikania przez młodzież oficjalnych uroczystości patriotycznych”. „Niejednemu obserwatorowi oficjalny kult powstańców antykomunistycznych zwanych żołnierzami wyklętymi jawi się dziś jako dęty. Wielu obywateli wybiera nieoficjalne obchody albo nawet obojętnieje i nie uczestniczy w ogóle w wydarzeniach patriotycznych” – martwi się Chodakiewicz.
Pisowscy zatroskani dobosze, to jednak tylko ludzie i wszystkiego ogarnąć nie mogą. Nie wspomnieli więc o jeszcze co najmniej trzech pasywach, które w dalszej perspektywie mogą zaciążyć na kondycji rządów PiS.
36,7
Ta liczba przypominająca odnotowywany przez termometry standardowy stan bezgorączkowy organizmu ludzkiego oznacza jednak stan podgorączkowy w polskim kościele katolickim. Owe 36,7 to poziom procentowy frekwencji wiernych na niedzielnych mszach wyliczony przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, któremu trzeba oddać sprawiedliwie, że w przeciwieństwie do PiS nie ma on skłonności do podkolorowywania wyników badań poparcia i odznacza się godną szacunku rzetelnością w wykonywaniu i ogłaszaniu wyników. A te pokazują, że liczba katolików spełniających elementarne powinności systematycznie, choć z wolna, maleje od 37 lat. Ostatni wskaźnik procentowy dotyczący wspomnianej frekwencji wynosił bowiem 39 procent. Dla Tronu PiS cieszącego się zasadniczo, poparciem Ołtarza, może być to niepokojące.
Mizeria demograficzna
Rozgłaszane przez PiS wieści, jakoby 500 plus spowodowało wzrost dzietności są dalece przedwczesne. Ogłoszony na początku stycznia b.r. raport demograficzny pokazuje, że żadne wysiłki nie powstrzymają radykalnego spadku demograficznego, bo na to wskazują nieubłagane dane dotyczące coraz mniejszej liczebności poszczególnych roczników wchodzących w czas reprodukcyjny. Tu nawet „święty Boże nie pomoże”
Grecki cień
Także raporty gospodarcze, m.in. część „Czarnej księgi rządów PiS” opracowany przez ekspertów na zamówienie „Nowoczesnej”, coraz częściej przestrzegają, że za „cudem-boomem gospodarczym” rządów PiS czają się bardzo groźne i bardzo liczne niebezpieczeństwa, bo jest on ufundowany nie na skale, lecz na glinianych nogach. W najgorszym przypadku, gdyby PiS nadal niepohamowanie rozdymał wydatki na lewo i prawo, może nam grozić nawet odmiana wariantu greckiego. Ale tego już od zatroskanych doboszów PiS nie usłyszymy, bo „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”.