Największe partie opozycyjne w Polsce cierpią na nadmiar spekulatywnego myślenia.
Oto bowiem wiele ważnych zagadnień uważają za tak trudne, skomplikowane, wymagające poważnych przemyśleń, że od lat pielęgnują status quo. Politycy Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej czy Polskiego Stronnictwa Ludowego na pytania o aborcję, rolę kleru czy dyskryminację LGBT lubią kręcić, dumać, sapać, kluczyć, mruczeć, milczeć, spekulować, z zafrasowaniem mówić, że są to bardzo złożone sprawy.
Przykładowo w ostatnich dniach Sławomir Neumann, pytany o liberalizację represyjnej ustawy antyaborcyjnej, powiedział, że „nie będziemy ulegać ekstremistom z jednej czy z drugiej strony”, a Borys Budka zachęcany do poparcia praw LGBT, oświadczył, że „nie kupuje Dnia Matki bez matki”. Trudno w tym kontekście się dziwić, że kolejne apele o wprowadzenie związków partnerskich albo całościowej edukacji seksualnej w szkołach często kończyły się w sejmowej zamrażarce. Okazuje się bowiem, że tzw. „liberałowie” w swoich wystąpieniach publicznych często odtwarzają te same kalki, które stanowią podstawę programu Prawa i Sprawiedliwości czy środowisk narodowych.
Na dodatek, gdy elementarnie postępowe rozwiązania już trafiają do Sejmu, nagle zaczynają się przeszkody. O ile bowiem w sprawach związanych z lojalnością wobec swojego ministra lub w ustawach związanych z finansami państwa kluby zachowują dyscyplinę partyjną, o tyle w kwestiach zwanych „światopoglądowymi” obowiązuje tajemnicza formuła „wolności sumienia”. Trudno pojąć, dlaczego edukacja seksualna albo refundacja in vitro zależy od sumienia, a ochrona immunitetu posła albo wysokość podatków nie ma z nim nic wspólnego. Wszak regulacje dotyczące aborcji, przywilejów kleru, edukacji seksualnej czy praw LGBT to konkretne sprawy dotyczące sytuacji życiowej milionów ludzi. Nie wiadomo, na jakiej podstawie niektórzy twierdzą, że są to prywatne sprawy, w których politycy nie powinni mieć konkretnego zdania.
Trudno też zrozumieć, dlaczego akurat kwestie związane ze świeckością, prawami kobiet i LGBT czy edukacją seksualną są dla części polskich polityków tak trudne. Platforma Obywatelska na przestrzeni ostatnich 10 lat miała już co najmniej kilka wolt odnośnie związków partnerskich i świeckiego państwa, a debatę na temat aborcji liderzy PO i Nowoczesnej zbywają obroną obowiązującego „kompromisu”, nie umiejąc wyjaśnić, co jest kompromisowego w obecnej, bardzo represyjnej ustawie.
Tymczasem tak dla ludzi o poglądach lewicowych, jak i konsekwentnych liberałów sprawa jest jasna: ustawa antyaborcyjna powinna zostać radykalnie zliberalizowana, Kościół powinien utracić wszelkie przywileje, religia powinna wylecieć ze szkół publicznych, a krzyże z instytucji państwowych, zaś dyskryminacja ze względu na orientację seksualną powinna być wyeliminowana. To nie są poglądy kontrowersyjne, dyskusyjne, skomplikowane. Stanowią elementarz nowoczesnego państwa.
Dlaczego więc od lat obowiązuje represyjna ustawa aborcyjna, w szkołach nie ma edukacji seksualnej, a kler cieszy się mnóstwem przywilejów? Odpowiedź niestety jest bardzo prosta. Duża część opozycji, zwanej niekiedy błędnie „liberalną”, od lat jest zakładnikiem fundamentalistów katolickich. Woli nie narażać się Kościołowi i skrajnej prawicy niż zadbać o to, by wszystkim żyło się lepiej.