Jeszcze żadna partia pozaparlamentarna nie miała takich notowań. Sondaż wykonany na zlecenie Super Expressu i telewizji Nowa TV dał Sojuszowi Lewicy Demokratycznej 12 proc. poparcia.
W całej historii III RP, los partii, których posłowie stracili miejsca w Sejmie, był z góry przesądzony. Nie wracały tam już nigdy. A partie, po krótszej lub dłuższej wegetacji, znikały ze sceny politycznej. Zanosi się na to, że Sojusz Lewicy Demokratycznej przerwie tę złą passę.
Sondaże kłamią?
Malkontenci będą powoływali się na fakt dużej zmienności wyników sondaży prezentowanych przez różne sondażownie. Wielopunktowe różnice pojawiają się nawet w badaniach wykonywanych w podobnym okresie czasu. I dotyczą wszystkich ugrupowań, z rządzącym Prawem i Sprawiedliwością włącznie. W ostatnich pięciu tygodniach najniższy wynik PiS-u wyniósł 28 proc. (Kantar Public z 10 maja), a najwyższy 42 proc. (CBOS z 9 czerwca). Czy to oznacza, że w ciągu tych pięciu tygodni PiS przekonał do swojej partii ponad 2 miliony nowych zwolenników? Nie sądzę.
Przyczyna rozbieżności leży gdzie indziej. Ankieter zadaje zawsze to samo pytanie: „gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę, na którą partię oddałbyś/oddałabyś swój głos”. Pytanie jest zupełnie teoretyczne, bo w ciągu kilkudziesięciu najbliższych niedziel nie zaplanowano w Polsce żadnych wyborów. W takiej sytuacji, odpowiedź respondenta raczej odzwierciedla chwilowe emocje związane z tą lub inną partią, niż rzeczywisty zamiar oddania głosu. Przykładowo, rosnąca w ostatnim czasie przewaga PiS-u nad PO wynika najpewniej z reakcji na ujawnione liczne przypadki pomyłek przy grzebaniu szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej.
Średnia arytmetyczna
Zdecydowanie więcej można dowiedzieć się o preferencjach wyborców, korzystając ze średniej arytmetycznej sondaży prezentowanych przez różne sondażownie, w okresie, na przykład, miesiąca czasu. Średnia arytmetyczna kilku sondaży jest doskonałą receptą na rozhuśtane nastroje polityków partyjnych. Skłonnych do euforii po jednym dobrym wyniku sondażowym i reagujących depresją po kolejnym – słabszym.
Wyliczenie średniej arytmetycznej sondaży Sojuszu Lewicy Demokratycznej, mówi bardzo wiele o kondycji tej partii w ostatnich miesiącach. W każdym miesiącu średni wynik SLD okazywał się być wyższym od progu wyborczego wynoszącego 5 proc. Z reguły oscylował w okolicach 6 proc. To pozwala na sformułowanie wniosku o trwałym ulokowaniu się sondaży SLD powyżej progu wyborczego. Choć taki wynik nie jest z pewnością szczytem marzeń polityków Sojuszu. Zapewnia bowiem reprezentację sejmową na skromnym poziomie kilkunastu lub dwudziestu kilku posłów. Ale od czegoś trzeba zacząć powrót do wielkiej polityki.
Kostka lodu
Zanim w 2015 roku podjęto decyzję o starcie SLD pod wspólnym sztandarem Zjednoczonej Lewicy, zlecono przeprowadzenie badań, uzasadniających taką formułę działania. Wyniki badań kierownictwo SLD otrzymało wraz z ich obrazowym uzasadnieniem. Posłużono się dwoma obrazami: kostką lodu i kupką mąki.
Specjaliści od marketingu twierdzili, że elektorat SLD jest jak kostka lodu, niezwykle twardy i stały w swoich zapatrywaniach. Niestety struktura tej kostki lodu została mocno nadwyrężona po wyborach prezydenckich, z Magdaleną Ogórek w roli głównej. A poza tym, jak przekonywali specjaliści, lód ma to do siebie, że w miarę upływu czasu topnieje.
Zupełnie czym innym miała być Zjednoczona Lewica. W ocenie marketingowców była jak spora garść doskonałej mąki. Z której zamierzano upiec duże i dorodne ciasto. Ale najwyraźniej „piekarze” Zjednoczonej Lewicy przecenili swoje umiejętności. Koniec końców – wyszedł zakalec. Dobrze więc, że chociaż ta niedoceniana kostka lodu pozostała.
500 dni
Niedawno minęło 500 dni pracy nowego kierownictwa Sojuszu Lewicy Demokratycznej, z przewodniczącym partii Włodzimierzem Czarzastym. Początki były bardzo trudne, może nawet dramatyczne. Takie upadki z wysokiego konia bywają bolesne. Przecież to zdarzyło się po raz pierwszy w historii III RP, że w parlamencie nie znalazł się ani jeden poseł SLD. Chęć rozliczeń i szukanie winnych, w takiej sytuacji wydaje się czymś zupełnie oczywistym. Czyli groźba wojny domowej w SLD, rozpadu partii i w końcu samounicestwienia. Lub doradzane przez niektórych działaczy „wyprowadzenie sztandaru”. I próba budowania „czegoś nowego”, na gruzach poprzedniczki. To, że dzisiaj cieszymy się z 12 procent w sondażu, to skutek tego, że tamten kryzys udało się przezwyciężyć.
Partia to również przedsięwzięcie o charakterze ekonomicznym: siedziby, pracownicy, koszty działalności. Gdyby do działalności partii przyłożyć miarę kodeksu spółek prawa handlowego, to prezes takiej spółki miałby po wyborach tylko jedno wyjście: postawić zarządzaną firmę w stan upadłości. Dzięki mądrej polityce finansowej, oszczędnościom i skrupulatnemu oglądaniu każdej wydatkowanej złotówki – również kryzys finansowy w SLD należy już do przeszłości.
5 milionów Palikota
Nawet w polityce sprawdza się przysłowie: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. „Piekarze” Zjednoczonej Lewicy nie byli w stanie wypiec z posiadanej mąki odpowiedniego ciasta, gwarantującego przekroczenie 8 procentowego progu wyborczego komitetu koalicyjnego. Natomiast niezwykle sprawnie poradzili sobie z podziałem przyszłej subwencji. I tak jeden z ówczesnych „piekarzy” – Janusz Palikot – dostanie w trakcie czteroletniej kadencji 5 milionów złotych subwencji. Na nieistniejącą partię, która w ciągu całego roku 2016 zebrała składki członkowskie, w wysokości… 50 złotych. Zaś SLD, na partię liczącą ponad 20 tysięcy członków i struktury funkcjonujące niemalże w każdym powiecie – dostaje rocznie 4,3 miliona złotych. Cóż, mądry eseldowiec po szkodzie.
W trasie
Po cóż wracam do spraw sprzed 2 lat? By pokazać, że te 12 proc. w ostatnim sondażu i 6 proc. stałego uśrednionego poparcia nie pojawiło się nagle, wyciągnięte jak królik z kapelusza. To konsekwencja wykonanej pracy. Ja jestem w SLD krótko, więc nie mogę pamiętać. Ale niech starsi stażem działacze sięgną pamięcią wstecz. Który z szefów partii, z sekretarzy generalnych, w tak krótkim czasie pokonał tyle kilometrów, był na tylu spotkaniach, rozmawiał z tyloma działaczami – co Włodzimierz Czarzasty i Marcin Kulasek? A oprócz spotkań w terenie, były jeszcze spotkania środowiskowe. Rok temu, Kongres Samorządowców w Łodzi. Jesienią Kongres Lewicy Polskiej, na którym zabrakło miejsc dla wszystkich chętnych. Tydzień temu, Europejski Kongres Kobiet Lewicy – który zgromadził ponad 400 uczestniczek.
Dwa lata temu specjaliści od marketingu politycznego skazali „kostkę lodu”, jaką był, ich zdaniem, Sojusz Lewicy Demokratycznej, na niebyt. Teraz ta „kostka lodu”, spajająca najwierniejszych członków i wyborców Sojuszu, wraca do gry.
Konkurencja na lewicy
W polityce, jak życiu. Czasem trzeba coś stracić, żeby przekonać się, jaką miało to dla nas wartość. Wielokrotnie słyszałem od polityków nie mających nic wspólnego z lewicą, że obecny Sejm jest jednak kulawy. Właśnie ze względu na brak lewicy. A więc idzie ku dobremu? Moim zdaniem, można być ostrożnym optymistą. Ale na polskiej scenie politycznej może się w najbliższych dwóch latach jeszcze dużo zmienić.
Na prawicy wielkich zmian nie będzie. Platforma w kampanii wyborczej dogada się z Nowoczesną i razem wystawią listy. Kukiz stał się przystawką PiS-u i taką pozostanie. PSL jest w politycznym odwrocie i żadna „książeczka” już mu nie pomoże. Największą niewiadomą jest lewica. I to nie w perspektywie wyborów samorządowych, bo akurat w tych wyborach ze strukturami Sojuszu nie może równać się żadna inna siła lewicowa. Ale kolejne wybory? Europejskie, parlamentarne i prezydenckie.
W ostatnim czasie stało się regułą, że na rok przed wyborami na politycznym horyzoncie pojawiał się jakiś „czarny koń”. W 2011 roku był nim Palikot, cztery lata później Kukiz i Petru. Czy z podobnym scenariuszem będziemy mieli do czynienia w latach nadchodzących wyborów? Czy na czarnego konia zechce wsiąść Robert Biedroń? Który na pewno tęskni do wielkiej polityki, nieograniczonej murami Słupska. Niewiadomych jest wiele.
SLD z pewnością pozostanie partią otwartą na współpracę z innymi siłami lewicowymi. Ale w nowe „związki partnerskie” – równie ryzykowne jak Zjednoczona Lewica – nie powinien się wikłać.
Turbodoładowanie
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest dzisiaj sprawnie funkcjonującą partią. Jednak przed wyborami konieczne będzie zwiększenie mocy działania. Tak jak turbodoładowanie silnika istotnie poprawia jego osiągi. Co rozumiem pod pojęciem politycznego „turbodoładowania”? Program! Zawierający w sobie elementy skoku cywilizacyjnego i zmiany na miarę tej, jaką było wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej przez rząd Leszka Millera.
Taki dalekosiężny i odważny program SLD byłby najlepszym orężem w konfrontacji ze wszystkimi niewiadomymi przyszłej polityki.
Minimalna w euro
Przykładów może być wiele: rozwiązanie problemu dostępności mieszkań dla młodych ludzi, uczynienie służby zdrowia rzeczywiście bezpłatną. Do mnie najbardziej przemawia pogłębienie integracji europejskiej.
Wejście Polski do strefy euro nie jest dobrze postrzegane przez Polaków. Prawie 80 proc. jest przeciwnych likwidacji złotówek, obawiając się drożyzny. Gdyby jednak wprowadzenie euro w Polsce powiązać z programem istotnych podwyżek płac, w szczególności płacy minimalnej? Może taki program zyskałby akceptację Polaków? Gwarantując, że w przeciągu krótkiego okresu czasu (np. 10 lat) polska płaca minimalna dorówna hiszpańskiej, wynoszącej dzisiaj 826 euro, prawie dwa razy więcej niż u nas. I mocno zbliży się do niemieckiej, wynoszącej 1498 euro.
Bezrobocie mamy rekordowo niskie. Nie potrzeba nam nowych miejsc pracy, bazujących na najtańszej sile roboczej. W polskich montowniach i tak coraz częściej pracują przyjezdni z Ukrainy. A znalezienie się w strefie euro wkrótce okaże się jedynym sposobem na rzeczywiste pozostanie w Zjednoczonej Europie.