Nadęte miny, srogie oczy, nadmuchane policzki, ważność, ważność, ważność… W majestacie tej ważności-śmieszności oznajmili urbi et orbi, że ich „Lech”, to nasz „Bolek”.
Po 37 latach, badając kąt nachylenia liter, odstęp między nimi i liczne inne ich charakterystyczne cechy, owijając to wszystko w tysiące uczonych słów, dokonali auto da fe. Wczoraj, symbolicznie, pośród wiązanek kwiatów, gdzieś miedzy Matką Boską a Janem Pawłem II, na bramie Stoczni im. Lenina powiesili za żebro swojego bohatera. Teraz trzeba tylko wystąpić do króla Szwecji o wyznaczenie sztokholmskiego grawera, który przerobi na honorowym medalu „Wałęsę” na „Kaczyńskiego”. Bo „Lech” może zostać.