Wdzięczność przepełnia moje lewicowe serce wobec pana redaktora Jakuba Majmurka z Krytyki Politycznej. Wdzięczność za tekst pt. „Opowieści z krypty, czyli nowy program SLD”.
Tekst zaczyna się brawurowo i obrazowo:
„Jeśli lubicie filmy grozy, to na pewno kojarzycie ten motyw: film już prawie się kończy, wydaje się, że potwór z bagien/naczelny zombiak/psychopatyczna morderczyni zostali już pokonani i pogrzebani. Para głównych bohaterów ma się po raz pierwszy pocałować, czekamy na muzykę i napisy końcowe. W ostatnim zwrocie akcji okazuje się jednak, że plotki o śmierci potwora były przesadzone. Podnosi się, wydaje z siebie przerażający ryk i po raz ostatni stwarza zagrożenie dla postaci, którym kibicujemy w filmie”…
Ten „zombiak” z bagien to SLD. Ja, między innymi. Ja „wydaję z siebie przerażający ryk i po raz ostatni stwarzam zagrożenie dla postaci, którym kibicujemy w filmie”… Tzn. pan Majmurek kibicuje i jego „Krytyka Polityczna”. Inaczej przecież nie drukowaliby go, jak sądzę.
Dlaczego jestem za coś takiego wdzięczny? Bo od dawna nic podobnego do tego stopnia nie poruszyło mojego środowiska, jak właśnie „coś takiego”. Porównanie nas do zombi, pogarda i drwina w każdym zdaniu w nas wycelowana oraz całe stado inwektyw są nie tylko obraźliwe, ale okazały się również twórcze.
Krytyka z second handu
Dobrze znamy te tony. Towarzyszą nam od lat, od roku 1989, od roku przełomu. I wcale nie pan Majmurek je wymyślił, on je tylko powtarza za mamusią. Za śp. Unią Wolności i jej dziećmi, m.in. „Gazetą Wyborczą”. Ponieważ Unia Wolności memląc te swoje komunały o „godności” i „wolności” – zwłaszcza własnej i dla siebie samej, sczezła całkiem, (a „Gazeta” właśnie czeźnie), to pan Majumrek wygląda z tymi swoimi okrzykami nieco dziwnie – nic swojego, wszystko z second handu…
No i te niewygodne fakty omijane szerokim łukiem…
Wieszczy, na przykład, pan Majmurek, że „czeka na nas miejsce w lamusie III RP, obok takich tworów jak Konfederacja Polski Niepodległej, Stronnictwo Pracy, Partia „X”, Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, czy Polska Partia Przyjaciół Piwa”… A, przepraszam, wspomniana Unia Wolności, gdzie? A Partia Demokratyczna, Kongres Liberalno-Demokratyczny? Nas tam nie ma i długo jeszcze nie będzie, a Unia Wolności jest już tam od dawna. Wypadałoby o tym nie zapominać, prawdziwy mężczyzna, zwłaszcza, jeśli kocha, bierze takie coś „na klatę”, jak mówi młodzież.
Zapomniany Sojusz
Przecież to po rządach Unii Wolności i jej ekonomicznego guru, Leszka Balcerowicza, wyborcy dwukrotnie oddali władzę Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Tak im dobrze było, tak „godnie”, „uczciwie”, tak z polska… że w obliczu katastrofy na pomoc wezwali „komuchów”?
W roku 1993, gdy lewica przejmowała w Polsce władzę po UW, inflacja wynosiła ponad 35 proc. W hiperkrótkim czasie 12 miesięcy prof. Kołodko, wicepremier i minister finansów, opracował nowatorską, wizjonerską „Strategię dla Polski” – program reform strukturalnych i rozwoju społeczno-gospodarczego. To nie były slajdy, „opowieści dziwnej treści”, „bujdy na resorach”, to były konkrety – wyliczone w oparciu o twarde dane. Realizacja Strategii zaowocowała oprócz spadku inflacji o dwie trzecie, wzrostem PKB na mieszkańca w latach 1994–1997 realnie o 28 proc., spadkiem bezrobocia o jedną trzecią. Bez tych wyników, bez postępu w rozwijaniu instytucji gospodarki rynkowej Polska nie zostałaby w 1996 roku przyjęta do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). To był wielki sukces polskiej lewicy i prof. Kołodko osobiście.
Warto też nie zapominać, że to „zombie” – SLD, o którym z taką pogardą pisze pan Majmurek miał duży, jeśli nie decydujący wpływ na kształt Konstytucji, która została najpierw przyjęta przez Zgromadzenie Narodowe, następnie w powszechnym referendum przez całe społeczeństwo, a teraz jest broniona.
Rozkręcenie nieistniejącej „afery Olina”, (za którą po śmierci Józefa Oleksego Lech Wałęsa go przeprosił, zaś arcybiskup Głódź żegnając b. premiera na Powązkach nazwał go „wybitnym mężem stanu”) oraz gigantyczna powódź i jedno niezręczne zdanie premiera Cimoszewicza – setki razy powtarzane w złośliwych, nieprawdziwych kontekstach przez media, spowodowały, że w 2001 r. władzę przejęła AWS.
Sojusz na trudne czasy
Jak się okazało znów wkroczyliśmy na drogę ku katastrofie. Filarem rządu Jerzego Buzka ponownie został Leszek Balcerowicz, który wniósł w polskie życie ekonomiczne swoje pożal się Boże schładzanie gospodarki. W efekcie, na koniec kadencji tego rządu, wzrost PKB był bliski zera, ale za to ze słynną „dziurą Bauca” na karku.
W takich warunkach SLD wrócił do władzy. Sojusz nie tylko nie mógł zabrać się za pomnażanie dorobku poprzedników, bo żadnego dorobku nie było, ale natychmiast musiał wprowadzić restrykcje gospodarcze, żeby uchronić kraj przed całkowitym bankructwem. Nie mógł „konsumować” owoców wzrostu, jak następujący po nim rząd Jarosława Kaczyńskiego, lecz musiał komuś odjąć od ust, żebyśmy wszyscy nie pomarli z głodu…
Właśnie wtedy, w takich okolicznościach ekonomicznych wicepremier i minister finansów Marek Belka zapowiedział rzecz zgoła nieprawdopodobną – PKB będzie rósł w tempie 1 proc. w pierwszym roku rządów SLD, potem 3 proc., by osiągnąć na koniec 5 proc. W rzeczywistości, gdy SLD oddawał władzę w roku 2005 PKB wynosił 7 proc. I nigdy nie osiągnął już więcej. Zbliżył się do tego wyniku rząd Jarosław Kaczyńskiego (6 proc.), ale wyłącznie na skutek – jak już powiedzieliśmy – „obcinania kuponów” po rządzie SLD. Inflacja, która w 2001 roku wynosiła 5,5 proc., w 2005 wyniosła 2,1 proc.
Nikt też inny, tylko rząd Leszka Millera zakończył z wielkim sukcesem negocjacje akcesyjne i doprowadził do przyjęcia Polski do grona państw Unii Europejskiej. W ślad za tym sukcesem do Polski przypłynęły już ponad dwie setki miliardów Euro, które odmieniły kraj i z których pełnymi garściami czerpią nasi następcy.
Kto ma ich bronić?
O tym pan Majmurek oczywiście pamięta, tylko jego dziennikarska „rzetelność” każe mu niewygodne fakty pomijać. Woli przypominać oklepane, po wielokroć powtarzane aż do wyświechtania „krzywdy” poczynione studentom (które zresztą zostały błyskawicznie naprawione) niż pamiętać o ogromnej jak „Rów Mariański”, wspomnianej już „dziurze Bauca”, która groziła gospodarczą katastrofą… Jest redaktor w tej postawie konsekwentny. Program SLD zaprezentowany publicznie kilka dni temu z zaproszeniem do dyskusji, to – według niego – geriatria i obrona emerytur mundurowych… Przepraszam – jak nie SLD, nie socjaldemokracja, to kto ma bronić nieporadnej starości i krzywdzonych funkcjonariuszy państwa, z którymi wszelkie wcześniejsze umowy są przez państwo brutalnie zrywane i deptane? Zaiste – publicystyka politowania godna.
Z red. Jakubem Majmurkiem polemizowali:
CZESŁAW CYRUL (TRYBUNA.EU):
Martwi mnie nienawiść do SLD, jaka panuje wśród niewielkich grup na lewicy. Małe organizacje, niezdolne do uprawiania samodzielnej polityki, ale promowane w liberalnych mediach, mają za złe SLD, że ten nie odchodzi na śmietnik historii, co więcej, odzyskuje tożsamość i na lewicy jest hegemonem.
Oto przykład takiej nienawiści. Red. Majmurek zrobił dziennikarską kupę na propozycje programowe SLD, a potem zwróciło mu się jeszcze nieprzetrawioną wiedzą o jego rządach. To program, zdaniem dziennikarza „Krytyki Politycznej” niewiarygodny, skierowany do starych ludzi i właściwie nie wiadomo po co go napisano. Może jako testament? Zdaje się sugerować, w swojej, zapiekłej nienawiści, piszący. Odnoszę wrażenie, że im bardziej odzyskuje swoje siły SLD, tym gorzej mu życzą inne organizacje na lewicy, oczywiście nie wszystkie, te najbardziej hałaśliwe. […]
SLD nie atakuje programów innych partii na lewicy, pracy starcza dla wszystkich. Plony, albo i nie, zabierzemy w kolejnych wyborach. Takie „recenzje” jak zaprezentował red Majmurek, nie rokują nadziei na dobrą współpracę na lewicy. Skoro brak sympatii do SLD to przynajmniej róbmy swoje równolegle, nie obrzucajmy się błotem.
BARTOSZ RYDLIŃSKI (CENTRUM IM. IGNACEGO DASZYŃSKIEGO):
[…] red. Majmurek sugeruje, że SLD to zombie, chodzący trup, którego miejsce jest na politycznym cmentarzu. Zombie SLD oczywiście nie rozumie rzeczywistości, nie wychodzi na ulice Warszawy i Krakowa. Jest to partia zupełnie niepotrzebna. Tylko czy ten obraz jest prawdziwy? No właśnie… Gdyby redaktor Majmurek wyjechał poza Warszawę i zawitał na tak zwane peryferie dostrzegłby prawdziwy obraz swojej znienawidzonej partii. W Częstochowie, w Gnieźnie, we Włocławku, w Będzinie, w Chełmie i wielu innych miastach i gminach zobaczyłby jak radni i działacze SLD walczą o remont chodnika, o dom kultury, o Uniwersytet Trzeciego Wieku, o bezpłatny zabieg in-vitro dla mieszkańców, o aktywność społeczną pokolenia, które odbudowało Polskę po wojennej pożodze i oddało jej całe swe życie. W dalszej części swojego tekstu poświęconego wiarygodności Sojuszu w kwestiach kulturowych, felietonista „KP” też mija się z prawdą. Twierdzi bowiem, że rządząc przez 8 lat Sojusz mógł wprowadzić szereg zmian o charakterze światopoglądowym.
Politycy Sojuszu starali się jak mogli, ale współrządzenie z konserwatywnym i klerykalnym PSL, którego obecny lider jest za pełnym zakazem aborcji, było usiane szeregiem zgniłych kompromisów. A nawet, gdy udało się Sojuszowi przegłosować liberalizację wspomnianego prawa przy poparciu liberalnych kręgów parlamentarnych, to eseldowskie prawo rozbijało się bądź o weto prezydenta Lecha Wałęsy lub o konserwatywną większość Trybunału Konstytucyjnego z taką lubością bronionego przez całe zastępy KryPolowców w ostatnim czasie. Uwaga, że jako partia opozycyjna SLD nie zgłaszał postępowych projektów poselskich jest także wątpliwa. Nie wiem, czy sprawdzanie stron sejmowych z poprzednich kadencji przerasta umiejętności redaktora Majmurka, ale na pewno warto to zrobić przed pisaniem kolejnego tekstu pomawiającego posłanki i posłów SLD zasiadających w ławach poselskich po 2005 roku.[…]
Martwi moralnie wątpliwe porównanie SLD do żywych zwłok.
Sojusz to ludzie, tysiące oddanych i aktywnych działaczek i działaczy. To także przeszło milion wyborców SLD. Język i obraz „Krytyki” obraża ich, wręcz ubliża ich godności jako jedynych w pełni zadeklarowanych wyborców lewicy w Polsce, co pokazuje szereg badań opinii publicznej. Śmiem twierdzić, że język „Krytyki Politycznej” nosi znamiona eseldowskofobicznej mowy nienawiści, co chyba źle świadczy o deklaratywnie postępowym felietoniście i piśmie.
WINCENTY ELSNER („DZIENNIK TRYBUNA”):
– Pisząc w artykule „Po co trupowi kroplówka” o posłach SLD poprzedniej kadencji, nazywa ich kolega „szarymi, bezbarwnymi i pozbawionymi wizji”. Pytając równocześnie: „Jakie konkretne ustawy udało się im przeprowadzić, które nie przeszłyby, gdyby tych sił nie było w Sejmie?”. Otóż odpowiadam przykładem pierwszym z brzegu: to inicjatywa ustawodawcza Sojuszu Lewicy Demokratycznej doprowadziła do tego, że od 1 maja 2015 roku wielu emerytom wzrosły emerytury. Uznano wtedy urlopy wychowawcze za okresy składkowe, uwzględniono w kapitale początkowym okres studiów sprzed 1999 roku, dano możliwość wyboru korzystniejszej tablicy dalszego trwania życia. Te zmiany do ustawy o emeryturach wprowadzono z inicjatywy posłanki Anny Bańkowskiej.
Doprowadzenie do obniżenia haraczu na rzecz banków, zwanego interchange, płaconego przy transakcjach kartami płatniczymi. Od tamtego czasu miliard złotych rocznie pozostaje w kieszeniach kupujących. Błyskawiczna likwidacja bankowego tytułu egzekucyjnego – bez rocznego okresu przejściowego, zalecanego przez Trybunał Konstytucyjny.
Korzystne zmiany w ustawie o zbiórkach publicznych, likwidujące zbędną biurokrację. To z kolei konsekwencje moich inicjatyw poselskich. I każda posłanka i każdy poseł potrafi koledze taką listę przedstawić. Jest zwykłą nieuczciwością twierdzenie, że obecność SLD w Sejmie była „zbędna”. Rzeczywiście, nie wszyscy posłowie SLD, opisani przez kolegę Majmurka jako „szarzy i bezbarwni”, pojawiali się codziennie w telewizjach. Pracowali w komisjach sejmowych, zgłaszali poprawki, pisali interpelacje. Anna Bańkowska, Tadeusz Tomaszewski, Stanisława Prządka, Ryszard Zbrzyzny, Krystyna Łybacka i wielu innych. To posłanki i posłowie SLD będący w Sejmie kolejną kadencję. Lub pierwszą – jak ja, Małgorzata Szmajdzińska, uznana w plebiscytach tygodnika „Polityka” za najbardziej pracowitą posłankę w Sejmie, czy Cezary Olejniczak. Sęk w tym, że realna działalność w polityce, to suma spraw drobnych i codziennych. Nie widać ich na ekranie telewizora, ani na „jedynkach” portali. Nie piszą o nich tabloidy. Ale publicysta Krytyki Politycznej powinien je znać.
Więc niech kolega nie pisze w „Opowieściach z krypty”, że po wyborach „SLD gdzieś zniknęło”. Wręcz przeciwnie. W powszechnych wyborach partyjnych SLD uczciwie „przeliczyło się”. Do wyborów na szefa Sojuszu poszło 15 tysięcy spośród dwudziestu paru tysięcy członków płacących składki. A to „pójście do wyborów” w wielu wypadkach oznaczało sporą wyprawę w sobotnie przedpołudnie stycznia 2016 roku. Bo lokale wyborcze były tylko w miastach powiatowych. Jakaż inna partia ma dzisiaj tylu członków i takie struktury? Zresztą kolega to dostrzega, pisząc, że w powrocie do Sejmu: „potrzebna będzie pomoc jakiejś części aktywów Sojuszu”. Nasze „aktywa” to nasi członkowie. A w powrocie do Sejmu ich praca nie tylko będzie potrzebna, ale wręcz konieczna. Proszę wskazać inną partię lewicy niż SLD, która od wielu miesięcy pojawia się w Sejmie po sakramentalnych słowach każdej sondażowi: „gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę”. Warto przetrzeć okulary, by dostrzec to, co robią nasi działacze na co dzień.
Nie chcę się znęcać nad kolegi „Opowieściami z krypty”. Próbą deprecjonowania programu partii – mojej partii. Przeczytałem tekst dokładnie, nawet kilkakrotnie.
I odnoszę wrażenie, że w wielu miejscach, miał kolega kłopot. Z jednej strony z przemożną chęcią „dowalenia IM”, z drugiej – brakiem amunicji. Skupmy się więc może tylko na tym jednym zdaniu artykułu: „Ponowne wejście lewicy do Sejmu jest konieczne, by PiS nie wzięło drugiej kadencji.” Podpisuję się pod nim obiema rękami. To powinien być nasz wspólny i najważniejszy cel. Wojna na lewicy go nie przybliża – też się na pewno zgadzamy obaj. Jak już musimy strzelać – to nie do siebie. Wszak rządzący codziennie dostarczają nam nowego zapasu amunicji.
Starczy dla całej opozycji. A na lewicy potrzebny jest pokój. A przynajmniej rozejm.