Ogłoszony przez obecnego wojewodę mazowieckiego, wuefistę Zdzisława Sipierę zamiar zmiany nazw blisko pięćdziesięciu stołecznych ulic może służyć za wzorcową wręcz egzemplifikację odmóżdżenia.
Wśród patronów ulic, których wojewoda chce usunąć z przestrzeni publicznej, jest na przykład aż pięcioro niegdysiejszych członków rzeczywistych Polskiej Akademii Nauk – historyk Natalia Gąsiorowska, fizyk Sylwester Kaliski, botanik Stanisław Kulczyński, ekonomista Oskar Lange, prawnik Jan Wasilkowski. Ten drugi i ten czwarty byli uczonymi o randze światowej. Sylwester Kaliski (który został członkiem PAN w wieku 37 lat!) zasłynął opracowaniem niezależnie od K. A. Bruecknera pierwszej na świecie metody laserowej kompresji plazmy, stwarzając podstawy do realizacji mikrosyntezy termojądrowej, pierwszy też otrzymał generację neutronów podczas syntezy termojądrowej metodą bezlaserową. Oskar Lange, jeden z najwybitniejszych ekonomistów swej doby, profesor University of Chicago, przewodniczący Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ, wniósł olbrzymi wkład w rozwój ekonomii kapitalizmu i socjalizmu, ekonometrii, cybernetyki. Ale dziwić się nie ma czemu – antyintelektualizm był przecież zawsze jednym z głównych wyróżników PiS-u, jednym z podstawowych elementów praktyki politycznej tej partii; pisowski działacz ponad aktywność kory mózgowej zawsze przedkładał aktywność stawów kolanowych w adoracji świętych obrazów. Fermentu intelektualnego PiS nigdy nie lubił, mało też ludzi nauki z PiS-em się wiązało i wiąże – a jeśli już, to osoby z trzeciego czy czwartego szeregu, w rodzaju Piotra Glińskiego czy Ryszarda Legutki. Od tej ostatniej reguły jeden z nielicznych wyjątków stanowi uczony rzeczywiście niepośledniego formatu Michał Kleiber – niestety zarazem ten, co po katastrofie smoleńskiej publicznie proponował traktowanie na równych prawach ekspertów z państwowej komisji badania wypadków lotniczych i szarlatanów Macierewicza, a potem ochoczo przyjął w pierwszym urządzonym przez Andrzeja Dudę rozdaniu Order Orła Białego, wraz z takimi tytanami umysłu i ducha, jak Wanda Półtawska i Bronisław Wildstein.
A cóż mamy od wojewody-wuefisty dostać w zamian? Oto ulicę w Warszawie ma otrzymać emigracyjny historyk Władysław Pobóg-Malinowski, o którego głównym dziele nawet ostrożna w sformułowaniach nasza Wielka Encyklopedia PWN pisze jako o „dyskusyjnym pod względem naukowym” i „nacechowanym niezobiektywizowanymi poglądami autora”; nie dziwota też, że książki owej, choć dotyczy czasów nieodległych, od ponad ćwierćwiecza nikt u nas nie wznawia. Pobóg-Malinowski ma się cieszyć własną stołeczną ulicą w chwili, gdy takowej nie ma ani np. Stefan Kieniewicz (poza wszystkim wybitny varsavianista), ani Jerzy Topolski, ani Gerard Labuda. Ulicę w stolicy ma otrzymać zmarły zaledwie trzy i pół roku temu, za to znany ze swych prawicowych sympatii prozaik Marek Nowakowski – w chwili, gdy nie mają jej polscy pisarze rangi światowej, jak Jarosław Iwaszkiewicz, Teodor Parnicki, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska czy Tadeusz Różewicz. Ulicą ma zostać uhonorowany Wojciech Kilar – w chwili, gdy od dziesięcioleci czekają na nią Tadeusz Baird czy Kazimierz Serocki; skądinąd Kilarowi, znanemu mi przez lata osobiście, niegdyś współtowarzyszowi w oficjalnej podroży do Związku Radzieckiego, twórcy o wspaniałym dorobku, ulica niewątpliwie się należy, aczkolwiek jestem przekonany, że gdyby w zaświatach dowiedział się, kiedy i w jakich okolicznościach ma podobne upamiętnienie otrzymać, odczułby spory dyskomfort.
Poza – zaiste haniebną – próbą pozbawienia ulic znanych i czczonych w całej Europie Dąbrowszczaków, a także żołnierzy Armii Ludowej, moralnie nader dwuznacznie, a może raczej bardzo jednoznacznie wygląda na przykład projekt zmiany nazwy ulicy Teodora Duracza – legendarnego obrońcy w procesach ofiar represji reżimu sanacyjnego, zamordowanego przez hitlerowców na Pawiaku, na ulicę Zbigniewa Romaszewskiego, który po transformacji ustrojowej wsławił się głównie stanowczym żądaniem i gorliwym przyjęciem ćwierćmilionowego odszkodowania za dwa lata więzienia w Polsce Ludowej. Za niepoważną uznać trzeba propozycję przydzielenia ulic Grażynie Gęsickiej i Stefanowi Melakowi – gdyby honorować w ten sposób wszystkich urzędników i aktywistów podobnego kalibru, trzeba byłoby dla tego celu wznieść nowe kilkusettysięczne miasto; zdumiewa też niepomiernie projekt ulicy Stanisława Pyjasa, o którego śmierci wiemy na pewno tylko to, że była następstwem upadku ze schodów i że młody człowiek znajdował się w tym momencie w stanie upojenia alkoholowego. Wielce wątpliwe, czy zasługuje na ulicę w Warszawie Lech Kaczyński – prezydent tego miasta raczej fatalny, podobnie jak później nader słaby prezydent kraju; lansowanie Lecha Kaczyńskiego na patrona stołecznej arterii jest tym bardziej nie na miejscu, że równocześnie proponuje się odebranie ulicy Stanisławowi Tołwińskiemu – w międzywojniu znanemu warszawskiemu działaczowi spółdzielczemu, po wyzwoleniu prezydentowi Warszawy w pięcioleciu 1945-1950, skutecznemu organizatorowi odbudowy stolicy po straszliwej okupacyjnej katastrofie. I tak dalej, i tak dalej.
Wojewoda mazowiecki planuje też pozbawić ulicy Leona Kruczkowskiego; w związku z tym jednak powinien bezzwłocznie zwrócić się do swego świętokrzyskiego kolegi o równoczesne zdekomunizowanie Jadwigi Kaczyńskiej – matka Lecha i Jarosława bowiem niemal całe swoje zawodowe życie poświęciła pełnym pietyzmu i atencji badaniom nad życiem i twórczością Kruczkowskiego, wieloletni ten i ofiarny wysiłek koronując opublikowaniem w 1992 (sic!) roku potężnej o nim monografii. I najpewniej właśnie za pracę nad Kruczkowskim ma też Kaczyńska od jakiegoś czasu swą ulicę w rodzinnych Starachowicach – bo przecież chyba nie za urodzenie bliźniaków, gdyż wówczas trzeba by podobnie honorować każdą polską matkę, której zdarzyła się ciąża mnoga. Ulica Jadwigi Kaczyńskiej winna natychmiast zniknąć!
Z kroków podjętych w Warszawie przez Sipierę będzie jednak jeden niewątpliwy i ważny pożytek – są do tego stopnia głupie i do tego stopnie bezczelne, że wraz wcześniejszą „akcją metropolitalną” Jacka Sasina niechybnie staną się dla PiS-u kolejnym gwoździem do trumny w nadchodzących stołecznych wyborach samorządowych. Po tym, co teraz uczynił, przerżnie PiS te wybory jak amen w pacierzu.