Gdy zaczynają mówić o reparacjach, to znowu coś spieprzyli – można sparafrazować Sałtykowa Szczedrina. Albowiem rzeczywiście kwestia reperacji wyskakuje zawsze, gdy coś się nie uda. Gdy znowu znakomitego stratega Kaczyńskiego ograła Europa albo zwykła polityczna rzeczywistość.
Nie znaczy to jednak, że reperacje jako takie moralnie się Polsce nie należą. Owszem, Polska otrzymała bogatsze ziemie zachodnie, ale to odbyło się kosztem zabranych jej kresów. Owszem, Polska w czasach PRL reparacji nieco dostała i się reszty zrzekła. Prawnie sprawa jest więc zamknięta. Nie można bowiem wybiórczo odżegnywać się do decyzji poprzedniego reżimu. Kwestionując ważność zgody na zrzeknięcie się reparacji, jednocześnie kwestionowałoby się wszystkie inne decyzje PRL. Jak na przykład umowy o uznaniu zachodniej granicy na Odrze.
Nie zmienia to jednak faktu, że moralnie reparacje się należą. Ogrom zniszczeń i mordów ze strony Niemiec, ale także zapomnianych Austriaków, był tak porażający, że społeczeństwo Polski stanęło wręcz na granicy biologicznego przetrwania. Tymczasem pełni frazesów Niemcy zapłacili grosze i wykorzystali kryzys w PRL, aby ten klepnął rachunek. Jest to ze wszech miar niemoralne, zważywszy na to, jak wielu zbrodniarzom hitlerowskim po wojnie włos z głowy nie spadł. Ten moralny wymiar zadośćuczynienia za niewyobrażalne wręcz zbrodnie jest i powinien być podstawą politycznej ofensywy każdego rządu polskiego. Nie, nie chodzi o to, żeby Niemcy zostały zalane monstrualnymi kwotami, które wywrócą ich gospodarkę. Chodzi o to, żeby kwoty były więcej niż symboliczne.
Kaczyński, instrumentalnie wykorzystując reparacje, nie robi tego jednak, aby cokolwiek od Niemiec wyciągnąć. Robi to, rzecz jasna, aby odwrócić uwagę od kolejnych ekonomicznych problemów, które zaczynają się materializować. Robi to także po to, aby opozycja liberalna rzuciła się bronić Niemiec. A wtedy, jak zawsze, spróbuje przekonać, że opozycja to zdrajcy i partia niemiecka.
Wydawałoby się, że ta parciana taktyka oczywista powinna być dla opozycyjnych polityków oraz mediów. Tymczasem ci lecą w tę dziurawą pułapkę niemal wręcz na wyścigi. Wyśmiewają reparacje. Być może nieświadomie, ale jednak, obrażają pamięć ofiar żartobliwymi porównaniami z reżimem PiS, który też powinien Polakom wypłacać odszkodowania. A najgorzej, że biorą stronę „pomawianych” przez PiS Niemców, co jest dokładnie tym, czego PiS właśnie oczekuje.
A przecież można by zupełnie inaczej. Można przyjąć co najmniej dwa sposoby radzenia sobie z populistycznymi wrzutkami Kaczyńskiego. Po pierwsze, można temat po prostu zamilczeć. Tak, tak, reparacje, jasne, ale proszę powiedzieć, panie prezesie, czy będzie węgiel na zimę? Czy inflacja przekroczy 20%? Czy wreszcie odda pan Polakom miliardy z UE, które blokuje idiotyczna walka o przejęcie sądów? Czy Glapiński znowu podniesie stopy procentowe? Innymi słowy, zamiast wpisywać się w narracje Kaczyńskiego, można dalej pchać narrację własną. Robić wszystko, by Kaczyński nie przejął inicjatywy.
Po drugie, można iść w dokładnie przeciwnym kierunku. Powiedzieć: znakomity pomysł, panie prezesie. Te pieniądze się nam naprawdę przydadzą. Kiedy więc, komu i gdzie składacie pozew? Jaki macie plan? Prosimy o analizy prawne. Jak Wam pomóc? Kiedy możemy się spodziewać pierwszej transzy? Przecież tak bardzo jesteście skuteczni, więc pieniądze lada moment będą, prawda?
Żadna z powyższych reakcji nie będzie jednak miała miejsca. Naiwna opozycja wlezie więc w pułapkę zastawioną przez Kaczyńskiego i tylko kolejny skandal PiS, który odwróci uwagę opinii społecznej od reparacyjnej wrzutki, może opozycję od tego samobójstwa uratować.