Andrzej Duda w swoim orędziu na Nowy Rok nie pozostawił wątpliwości: czekają nas zmiany w Konstytucji.
Prezydent w swoim przemówieniu dużo uwagi poświęcił nadchodzącym obchodom stulecia odzyskania niepodległości. Mówił też dużo o demokratyzacji instytucji państwowych, realizacji wyborczych obietnic, wzroście gospodarczym i sukcesach na arenie międzynarodowej.
Oczywiście, cała sylwestrowo-noworoczna pogadanka Dudy ociekała lukrem i miała sprawić wrażenie, że do Polaków mówi człowiek, który wierzy w to, co mówi rodakom. Nie wyszło to szczególnie przekonująco – z ekranu przemawiał raczej ktoś, kto dopiero niedawno odetchnął z ulgą, że zdołał odkupić swój wielki nietakt (w postaci dwóch wiosennych wet) wobec naczelnika państwa. Ale najbardziej niepokojące z całego wystąpienia wydało się to jedno zdanie:
„Razem zdecydujmy o tym, jaka ma być nowa konstytucja na nowe, nadchodzące czasy. Kształtujmy swoją przyszłość z nadzieją i ufnością w nasze możliwości – tak jak ci, którzy odważną walką i wytrwałą pracą odzyskali niepodległe państwo polskie”.
Po co mu to?
Okazuje się, że Duda nie porzucił swojego (ubiegłorocznego już) pomysłu na referendum dotyczące zmiany w konstytucji, przeciwnie – mówi o nim w kategoriach pewnika. Ma jeszcze 10 miesięcy na jego przygotowanie – wstępnie planowano je bowiem na 10-11 listopada 2018 (w setną rocznicę odzyskania niepodległości).
Muszę przyznać, że jego upór w tej kwestii jest dla mnie całkowicie niezrozumiały. O ile sam Duda nie ukrywa, o co gra („Skłaniałbym się ku temu, żeby wzmacniać pozycję premiera i do modelu parlamentarno-gabinetowego, albo – jeśli będzie taka wola Polaków, a ja taki pogląd mam – kierowania się w stronę może nie klasycznego systemu prezydenckiego, jak na przykład modelu amerykańskim, ale wzmocnienia pozycji prezydenta przez odwołanie się do systemu semiprezydenckiego”) – to do stracenia ma naprawdę sporo. Bo co, jeśli odpowiedzi, jakich udzieli suweren, wcale nie wzmocnią jego pozycji i nie uniezależnią go od partyjnego aparatu?
Moje wątpliwości nie są odosobnione.
Podziela je m.in. socjolog dr Jarosław Flis, który stwierdził:
– Z konstytucją może być tak, że to referendum przekształci się w plebiscyt rozstrzygający, czy Andrzej Duda powinien być prezydentem.
I powołał się choćby na przykład Włoch. Premier Matteo Renzi również upatrywał wielkich nadziei na wzmocnienie swojej władzy poprzez zorganizowanie konstytucyjnego referendum (na którym poległ z kretesem).
Samobójstwo polityczne
– Referendum konstytucyjne może stać się śmiertelnym zagrożeniem dla prezydenta Andrzeja Dudy. Dziwię się, że prezydent do tego referendum dąży. Gdyby udało mu się wycofać z tej inicjatywy, zrzucając odpowiedzialność na PiS, to byłoby dla niego najlepiej – uważa dr Flis.
A co mówi sam Duda? Zasłania się tym, że „stara” konstytucja się zdezaktualizowała: – Nie byliśmy wtedy członkiem NATO, nie byliśmy wtedy członkiem Unii Europejskiej. Konstytucja expressis verbis tych kwestii w związku z tym w ogóle nie uwzględnia. Wynika stąd kwestia gwarancji naszej suwerenności, tego, czy są one wystarczająco mocno w konstytucji zarysowane, czy też trzeba je w jakiś inny, mocniejszy sposób w tej chwili opisać.
Dodaje również (i tu już widać niepokojący gest ukłonu w stronę prezesa), że „istnieją przecież pewne władze, na przykład kontrolne”, które w klasycznym monteskiuszowskim podziale się nie mieszczą – zaś w nowej konstytucji powinny. Być może chodzi tu o zrobienie w ustawie zasadniczej miejsca na kolejne pomysły superministra Mariusza Kamińskiego albo szefa MSW. To jednak tylko potwierdza tezę doktora Flisa – wzmacniając rząd, Duda osłabi siebie.
Prawdopodobnie nawet w kwestii ilości oraz kształtu pytań będzie musiał targować się z Nowogrodzką – bowiem ich wizje referendum już teraz są rozbieżne. Kancelaria Prezydenta w sierpniu 2017 proponowała pytań 10 (między innymi „czy trójpodział władzy jest wystarczający?”).
O co zapytają?
– Referendum będzie rozpoczynało się, tak jak mówił prezydent Andrzej Duda – nie przesądzając tego, jak będzie sformułowane pytanie – od kwestii tego czy Polacy oczekują zmiany konstytucji z 1997 roku, czy też utrzymania obecnej regulacji – mówił mediom prezydencki minister Paweł Mucha, oddelegowany do prac przy organizacji referendum. Natomiast zapytany o to samo marszałek Stanisław Karczewski upierał się, że pytań powinno być co najwyżej kilka, bo jeśli będzie ich za dużo, to „rozłoży to” całą ideę na łopatki. I tu należy przyznać mu rację.
Eksperci, w tym prof. Mirosław Ryba, politolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieszczą jednak słabą frekwencję pomimo wszystkich szumnych zapowiedzi.
– By referendum było skuteczne, należy pomyśleć o dacie – mówił wykładowca KUL. – Być może dwa dni byłyby ułatwieniem dla wielu. Jest parę kwestii niezwykle istotnych, jeśli bierzemy po uwagę podział kompetencji władzy prezydenckiej i rządu. Konstytucja jest pierwszy prawem pisanym, które daje rozumienie całego prawodawstwa. Pytań powinno być jak najmniej, by nadać kierunek. Powinny one dotyczyć fundamentalnych spraw.
Zniszczą podstawę ustroju?
Natomiast dr Agnieszka Dudzińska z Instytutu Studiów Politycznych PAN stwierdziła, że ewentualna porażka w referendum (choćby właśnie z powodu nikłego zainteresowania albo podzielonych głosów) będzie porażką całego obozu rządzącego:
– Konstytucja to podstawa naszego ustroju i jakiekolwiek ruchy w jej kierunku mogą spowodować tąpnięcia. Zostało rzucone hasło dotyczące referendum konstytucyjnego, nie wiadomo jednak czy będzie gotowy projekt konstytucji, czy będzie to referendum przedkonstytucyjne, które będzie wiążąco wytyczało pewne kierunki prac. Kancelaria Prezydenta ryzykuje, że to referendum nie będzie ważne, ponieważ wymagane 50 proc. frekwencji może nie być osiągnięte.
Podbiją frekwencję
W zasadzie, gdyby uważnie wsłuchać się w słowa prezydenckiego pełnomocnika Muchy, to można wychwycić, że Kancelaria zaczęła sama się już przed takim obrotem sprawy słownie zabezpieczać:
– Chcemy, żeby konsultacje społeczne toczyły się we wszystkich polskich regionach i dotyczyły spraw fundamentalnych, ale żeby państwa wypowiedzi, zawarte także w ankiecie konstytucyjnej, stanowiły materiał do refleksji. Żebyśmy mogli określić obszary do zmiany. Sprecyzujemy te pytania i mając je sprecyzowane chcemy, żebyście w przyszłym roku zadecydowali. To będzie coś, co będzie wiążące dla prezydenta i przyszłych prac nad konstytucją. Nie chodzi o to, żeby zmienić ją w kilka miesięcy, ale żeby rozpocząć debatę, a być może zmiana konstytucji następowałaby na stulecie konstytucji marcowej (2021 r.) albo jeszcze później. (…) To jest podkreślenie, że rozmowa o nowej konstytucji to nie jest dyskurs osadzony w jakimś kontekście politycznym. To jest rozmowa o najważniejszych polskich sprawach. I prezydent mówi: na 100-lecie niepodległości przez głosowanie powszechne, przez wypowiedź w referendum, udzielamy odpowiedzi, czy zmieniamy konstytucję i określamy kierunki tej zmiany.
Na koniec – komentatorzy, którzy nie wierzą w 50 procent zainteresowanych wymiana Zasadniczej, zapomnieli o jednym drobnym fakcie. Na 11 listopada przypada w tym roku również termin wyborów samorządowych. Frekwencja na referendum może być zatem nieco większa, bo sztucznie podbita.