Kto wie, czy nie mniej ważny niż sama sztuka Moliera jest wstęp do niej napisany przez Tadeusza Boya Żeleńskiego (1925). Boy nie kryje zachwytu nad Molierem, czuje się wręcz jego dłużnikiem. O swoich czasach pisze – i później mogło to się wydawać nie do końca zrozumiałe, a dziś budzić może zazdrość – że był to okres oświecenia i racjonalizmu w porównaniu do epoki, w której żył i tworzył Molier, epoki absolutyzmu mniej lub bardziej oświeconego, zwycięskiej kontrreformacji, ale i zalążków przyszłego oświecenia.
Boy postrzegał własną epokę – zapewne w porównaniu do czasów Moliera czy choćby młodopolskiego neoromantyzmu – jako okres modernizacji, emancypacji i pozytywizmu. I trudno odmówić mu słuszności. W odrodzonej Polsce dokonał się skok emancypacyjny kobiet, rozwój edukacji, nauki i techniki. Z feudalizmu próbowaliśmy dojść do współczesności. Efekty można oceniać różnie, ale nie sposób nie docenić starań, w tym starań samego Boya, lekarza z wykształcenia, wspierającego oświatę zdrowotną i medyczną, zaangażowanego w ruch na rzecz niekaralności aborcji, w propagowanie antykoncepcji i świadomego macierzyństwa. Cała jego akcja edytorska: Biblioteka Boya, to próba zakotwiczenia Polaków w oświeceniu, racjonalności i szacunku do nauki. I nie był przecież Boy w tych staraniach osamotniony.
„Oficjalni władcy ludzkich wierzeń i myśli posiadali w ręku wszystkie środki represji. Medycyna, prawoznawstwo, filozofia i najgroźniejsza z nich teologia podawały sobie ręce, gdy chodziło o poskromienie śmiałka, który się odważył podkopywać autorytet lub rutynę. «Ateuszem» jest, kto nie wierzy w puszczanie krwi, heretykiem, kto nie wierzy w Arystotelesa. A ogłosić wówczas kogoś ateuszem znaczyło niemal postawić go poza obrębem prawa, znaczyło poszczuć go jak psa” – pisał Boy o czasach Moliera we wstępie do „Świętoszka”.
Gdybym tego akapitu nie ubrał w cudzysłów i nie wskazał źródła, łatwo można by go odebrać niemal jak opis dnia dzisiejszego. Gdyby jeszcze, zamiast puszczania krwi wstawić lekarską klauzulę sumienia, nie byłoby żadnych wątpliwości: rzecz dzieje się tu i teraz. To tak, jak w przedstawieniu w Teatrze STU, gdzie aktorzy noszą współczesne stroje i całkiem współczesny jest Świętoszek. Gdyby nie mówiono tam wierszem jak w „sztuce”, lecz „prozą” jak pan Jourdain, mielibyśmy obrazki nie z teatru, tylko z życia rodziny. Rodziny Radia Maryja, rzecz jasna. Tego nie mógł uwzględnić Boy w swoim przekładzie, bo tłumaczył Moliera przed wojną, tą pierwszą, i przed epoką radia z Torunia, a nawet przed epoką Radia Niepokalanów, „Małego Dziennika” i „Rycerza Niepokalanej”.
„W osobie Tartufa nie z jednym świętoszkiem mamy do czynienia, ale z całą kliką, z kliką czarno odzianych, słodko mówiących jegomościów, którzy stanowią wszyscy jedno wielkie bractwo, zawsze gotowe udzielić sobie pomocnej ręki. Mamy tu wszystkie szczeble: Tartufe, pan Zgoda i niewidzialny Wawrzyniec to szalbierze; pani Penelle i Orgon to członkowie tej samej kliki, tym niebezpieczniejsi, że wnoszą w nią przy swoim zaślepieniu uczciwość, i dobrą wiarę. Tej klice przeciwstawia Molier Elmirę, dzieci Orgona, rozsądną Dorynę i szlachetnego Klitandra: bezsprzecznie uczciwi ludzie, ale raczej wcielający świecką uczciwość niż przeciwstawiający rzetelną pobożność fałszywej”.
Wypisz, wymaluj przeciętna polska rodzina, słuchająca radia, a na pewno oglądająca telewizję. Niestety tę niekodowaną, naziemną, z opłaconym (lub nie) abonamentem RTV. Nawet jeśli ci ludzie nie mieliby okazji poznać Tartuffa osobiście, pewnie widzieliby go i słyszeli, że trwa(m) wiernie przy bogu i spełnia jedynie wolę nieba. Molier miał to szczęście, że trafił na władcę w jego okresie libertyńskim. Potem – czego komediopisarz już nie miał okazji zobaczyć – Król Słońce bardziej przypominał postać z Molierowskiej sztuki, a może nawet kilka postaci z wielu sztuk naraz.
„Czy Molier zdawał sobie sprawę ze swego współpracownictwa z najwyższymi duchami epoki, z dziełem Kartezjuszów i Pascalów? Może. Ale ten dyrektor teatru, jego główny aktor, dostawca repertuaru i aranżer dworskich uroczystości, dosyć miał swoich spraw na głowie. Stało się to poniekąd mimowiednie, mocą tego imperatywu zdrowego rozumu oraz wrodzonego instynktu swobody, jakie tkwiły w Molierze. Może tak samo byłby zdziwiony, dowiadując się o tym, jak tym, że w jego dziele tkwią już owe elementy, które w półtora wieku po nim wydadzą Rewolucję Francuską, jak to w nim odnaleźli jego komentatorzy”.
Dziś nie mamy tak źle, jak miała Francja Moliera, bo miała wtedy tylko jego. Dziś mamy i więcej teatrów, i więcej „Molierów”(toutes proportions gardées, jak powiedziałby zapewne Boy). Mamy też – o czym Molierowi się nawet nie śniło – „Molierki”, i czasem teatr nasz jest ogromny, a czasem zaledwie tylko dramatyczny.
Mamy też Marię Kurowską (PiS), która sama chyba się obsadziła w roli pani Pernelle, wiernej słuchaczki Tartuffe’a (i Radia Maryja). Maria Kurowska twierdzi (w debacie sejmowej), że każdy, kto podnosi rękę na katolicyzm, podnosi rękę na państwo. Na państwo w państwie, czyli państwo PiS? To akurat możliwe. I właśnie dla obrony tegoż państwa (PiS) Solidarna (a w zasadzie endecka) Polska przygotowała projekt zaostrzający przepisy kodeksu karnego, tak by chronić katolików przed prześladowaniami. Ateiści, ci bez sumienia i moralności, zauważyliby, że nikt tak nie prześladuje katolików jak kościelna hierarchia, ale to pogląd bezbożny i bezczelny. I antyklerykalny. Antyklerykalizm pokornym owieczkom nie przystoi.
Można by powiedzieć, że katolików prześladuje rząd Zjednoczonej Prawicy, ale w dalszym ciągu to katolicy (prawdziwi) prześladują innych katolików (nieprawdziwych?). Czy katolikom wolno prześladować innych katolików? Watykan już dawno stwierdził, że nie wolno, chyba że nieprawdziwi podają się za prawdziwych. Projekt „Solidarnej Polski” ma też oprócz „młota” na szyderców, ateistów, antyklerykałów (i czarownice) również „kowadło”: zapisy gwarantujące bezkarność wiernym spadkobiercom Testamentów (Starego i Nowego), gdyby przyszła im ochota na cytaty i być może na wcielanie ich w życie. I nikt, żadna tam Ikea czy Europejskie Trybunały, nie miałby prawa stanąć im na przeszkodzie.
I o to chyba chodzi. Prokuratura Generalna ministra Ziobry chciałaby robić egzaminy katolikom i karać tych, którzy się pod prawdziwych podszywają, i tych, którzy stoją z boku i patrzą (zapewne szyderczo). Przyjdzie na nich kryska, czyli pan (lub pani) Zgoda i przykładnie wymierzy im sprawiedliwość (ziobrową). O tempora, o mores, o Boyu, o Molierze!