9 grudnia 2024

loader

Znowu klapa!

O zerwanym przez Polskę kontrakcie na zakup francuskich śmigłowców bojowych „Caracal” „Trybuna” rozmawia z posłem do Parlamentu Europejskiego, byłym wiceministrem obrony w rządzie SLD, Januszem Zemke

964174b9 d818 49f4 ab46 cab9cd382ef1

Czy te decyzja pana zaskoczyła?

Janusz Zemke: – Nie. Natomiast zaskoczyło mnie to, że przez rok PiS prowadził grę pozorów, bo PiS tak naprawdę od początku sprzeciwiał się kupowaniu „Caracali” dla polskiego wojska. Mówiono potem, że ostateczna decyzja będzie zależała od offsetu, no, a na końcu uznano, że offset jest niesatysfakcjonujący i zrezygnowano z tego zakupu. Sama decyzja więc jakby mnie nie zaskoczyła. Natomiast ta decyzja jest niestety kolejnym dowodem, że techniczna modernizacja polskiego wojska w praktyce została wstrzymana.
W 2016 roku, który powoli przecież zbliża się już do końca, rząd PiS-u nie zawarł żadnego większego kontraktu. Mamy więc praktycznie taką sytuację: słyszymy zapowiedzi wielkiej, technicznej modernizacji wojska, operuje się kwotami przekraczającymi w horyzoncie kilku lat 100 mld. złotych, a w praktyce w żadnym, kluczowym dla technicznej modernizacji wojska obszarze, nie ma żadnych decyzji.
Żeby nie być gołosłownym – jeśli chodzi o śmigłowce wielozadaniowe – bo „Caracale” miały pełnić takie funkcje –właściwie wszystko zacznie się od nowa; nie ma żadnych decyzji, jeśli chodzi o śmigłowce bojowe; zakupy bezpilotowców są przesunięte na czas nieokreślony; jeśli zaś chodzi o system obrony powietrznej, to sformułowano zapytanie do amerykańskich firm (zresztą, moim zdaniem, dość niejasne) – czyli krótko mówiąc kontynuuje się tylko to, co rozstrzygnięto wcześniej. Słowem – w kluczowych sprawach, tam, gdzie decyduje się jakość polskiego wojska w zakresie sprzętu bojowego, mamy stagnację.

Te śmigłowce są chyba jakimś przekleństwem polskiej armii. Od kilkunastu lat słyszymy bowiem, że oto jest decyzja o ogłoszeniu „największego w historii przetargu” na ten sprzęt, potem, że przetarg już rozpisano, że lada moment będzie rozstrzygnięty. Opowiadają panowie generałowie i panowie ministrowie o sumach, od których może się zakręcić w głowie… Po czym wszelkie obietnice i zapowiedzi giną powoli w milczeniu i zapomnieniu. Tak naprawdę zakupy dla wojska i techniczna jego modernizacja skończyły się w 2005 roku.

– Kupno samolotów wielozadaniowych, kupno transportera opancerzonego „Rosomak” i pocisków przeciwpancernych „Spike”, sprowadzenie „Leopardów” do Polski, ty wszystko miało miejsce wtedy, gdy ministrem obrony narodowej był Jerzy Szmajdziński, ja zaś pełniłem funkcję jego zastępcy. To historia – dla nas bardzo sympatyczna.
Może warto powiedzieć, dlaczego te śmigłowce są takie ważne. Mieliśmy w polskim wojsku ponad 200 różnych śmigłowców poradzieckich: Mi-8, Mi-14, Mi-17, Mi-24. To były bardzo dobre śmigłowce – żeby była jasność. Tylko, że one były kupowane grubo ponad 30 lat temu i wkrótce, ze względów technicznych muszą zakończyć służbę. Ich starość stanie się niebezpieczna. Po prostu.
Sprawa druga – śmigłowce są dlatego ważne dla wojska, bo bardzo zwiększają jego manewrowość, na współczesnym polu walki są jednym z głównych środków bojowych, a do tego – o czym mało się wie – pełnią kapitalną rolę, jeśli chodzi o zwalczanie okrętów podwodnych – co jest dla nas problemem na Bałtyku – i śmigłowce są nie do zastąpienia w ratownictwie morskim.
Dziś stan mamy taki, że Mi-24 w ciągu kilku lat dobiegną końca swego żywota, żywot Mi-14 (to są te, które wykorzystuje się do działań na morzu) też powoli się kończy, podobnie, jeśli chodzi o te muły robocze – niezawodne i absolutnie niezbędne Mi-8. Naprawdę za kilka lat nie będziemy mieli w wojsku śmigłowców. Wszyscy o tym wiedzą, procedury ruszyły osiem lat temu, przetargi rozpisano cztery lata temu i teraz, po ośmiu latach, jesteśmy dokładnie w punkcie wyjścia. Chociaż nie – nie mówię prawdy… My jesteśmy w gorszej sytuacji niż osiem lat temu, bo najnormalniej w świecie nasze śmigłowce są o kolejne osiem lat starsze i są bliżej swej technicznej śmierci.

No, ale jeśli przyczyny wymiany sprzętu są tak oczywiste, kalendarz jest tak bezwzględny, to, na czym polega problem? Czy nie na tym, że miotamy się między ofertami państw europejskich i ofertami firm amerykańskich? Koniecznie chcemy być najwierniejszym sojusznikiem Amerykanów, choć i naszych europejskich przyjaciół nie chcielibyśmy zawieść?

Coś w tym jest, ale jest też prawdą, że europejskie firmy nie są tak – powiedziałbym – zdecydowane, jak amerykańskie. Mówiąc nieco kolokwialnie miotają się, nie do końca wiedząc, czego chcą. Oczywiście – w tle zawsze są pieniądze, ale jak uczy doświadczenie, na przykład nasze z czasów rządów SLD, da się w takich okolicznościach przeprowadzać przetargi korzystne zarówno z finansowego, jak i z politycznego punktu widzenia. To się po prostu da zrobić. Pod jednym wszakże warunkiem – w świecie zawodowców, trzeba być zawodowcem. Tymczasem mamy zalew amatorów, którzy może i dobrze chcą, tylko nie bardzo potrafią. Przetargi na sprzęt wojskowy, to zawsze ogromne pieniądze, ogromne emocje i ogromne wielorakie interesy, ale nie ma innego wyjścia – trzeba sobie z tym umieć radzić.

My tu się głowimy nad możliwymi przyczynami kolejnego fiaska śmigłowcowego, ale może sprawa jest banalnie prosta – postawiliśmy nie na sprzęt pola walki, a na człowieka pola walki. Przecież wraz z ogłoszeniem zerwania kontraktu na „Caracale” zbiegło się ogłoszenie powołania do życia wojsk obrony terytorialnej. Właściwie należy się teraz spodziewać, że pan minister Macierewicz wystąpi z petycją do pana ministra ochrony środowiska Szyszki, żeby zaprzestał wycinania Puszczy Białowieskiej i innych lasów, żeby nie pozbawić przyszłych wojsk obrony terytorialnej baz i możliwości działania. Bo co to za partyzantka bez lasu?

– Wojska obrony terytorialnej – to hobby pana ministra Macierewicza – mają w założeniu bronić nas przed wojną hybrydową. To modne określenie zyskało na popularności, gdy Rosjanie zajmowali Krym. Tylko, że wojna hybrydowa tak naprawdę toczy się w cyberprzestrzeni, jest wojną informatyczno-informacyjną. Jak przy pomocy batalionów obrony terytorialnej pan minister Macierewicz chce bronić cyberprzestrzeni – nie bardzo wiem.

Wszyscy wokół mówią, że na świecie znów zaczęło pachnieć wojną, więc może pan Macierewicz, jako urzędujący minister obrony, wie więcej i lepiej niż my, co się święci? Może ma lepszy węch niż my i także w Europie wyczuwa wojenny swąd. Słowem – wie, co robi…

– W Europie nie pachnie wojną. Ale jeśli nawet my się mylimy, a on ma rację, to tym bardziej polskiej armii potrzebne są nowoczesne śmigłowce, a nie formacje ze swej istoty ubiegłowieczne. Na współczesnym polu walki, czego liczne ćwiczenia dowodzą, decydującą rolę odgrywa nowoczesny sprzęt – zapewniający wielką siłę ognia i wielką mobilność wojska, obsługiwany przez świetnie wyszkolonych profesjonalistów. A nie przez hobbystów z pospolitego ruszenia. Jeśli mówimy o Rosjanach, którzy niby mają chrapkę na naszą polską i europejską suwerenność, to oni rzeczywiście w ostatnich latach podnieśli bardzo wysoko poziom swej armii. Zrobili bardzo duży postęp. Ale tym bardziej – jeśli już oni są w wyobrażeniach obecnych władz
największym zagrożeniem, nie obronią nas przed nimi amatorzy szkoleni raz w miesiącu za pięćset złotych.
Owszem są w Europie kraje – Finlandia, Szwajcaria – gdzie praktykuje się metody samoobrony, są oddziały obrony terytorialnej, obywatele mają dostęp do broni w celu doskonalenia umiejętności wojskowo-obronnych. Jednak podstawą bezpieczeństwa tych krajów jest świetnie wyposażona i wyszkolona armią zawodowców. To samo dotyczy Polski. Zawsze tak uważałem.

I niech to będzie pointa naszej rozmowy – nie ma lepszej obrony swojego państwa niż własne, dobrze wyposażone i świetnie wyszkolone wojsko. A współczesna armia bez śmigłowców za to z kryjącymi się po lasach harcerzami w żaden sposób nie spełnia tych warunków.
Dziękujemy za rozmowę

trybuna.info

Poprzedni

Londyn? Tu Warszawa

Następny

Triumf Matkowskiego w Tokio