Wygrywając 3:0 z Kazachstanem nasi piłkarze utrzymali prowadzenie w grupie E, ale po klęsce w Kopenhadze nad ścigającymi ich Czarnogórcami i Duńczykami mają tylko trzy punkty przewagi. W październiku czekają ich mecze z Armenia i Czarnogórą.
Przed meczem z Kazachami w naszej ekipie kto tylko dorwał się do głosu zapewniał, że porażka 0:4 z Duńczykami była tylko „wypadkiem przy pracy” i więcej się taka wpadka naszej drużynie nie przydarzy. A już na pewno nie w poniedziałkowym starciu z outsiderem grupy, który zdobył dotąd ledwie dwa punkty. Mało kto starał się pamiętać, że jeden z tych punktów reprezentacja Kazachstanu wyszarpała w meczu z Polakami w Astanie, chociaż przegrywała już 0:2. Może dlatego Robert Lewandowski przypominał o tym niemal w każdej wypowiedzi, jakby chciał tym dodatkowo zmobilizować kolegów. Siebie mobilizować nie musiał, bo nie od dzisiaj wiadomo, że w jego sportowych planach występ w finałach mistrzostw świata ma teraz priorytet. Trener naszej kadry wyciągnął jakieś wnioski z porażki w Kopenhadze, bo za słabego ostatnio Artura Jędrzejczyka wystawił na lewej obronie Macieja Rybusa, na prawej pomocy od pierwszej minuty wystawił Macieja Makuszewskiego, którego po godzinie zmienił Jakub Błaszczykowski, natomiast za Karola Linettego zagrał Arkadiusz Milik. „Dla nas najważniejsze były trzy punkty. Chcieliśmy wrócić na odpowiednie tory, jeśli chodzi o koncentrację i dyscyplinę taktyczną. Od samego początku zawodnicy grali bardzo agresywnie i szybko przejęli inicjatywę. Cały czas pracujemy nad stylem gry, ale daleka nam jeszcze do tego, żebyśmy byli zadowoleni z tego jak gramy” – ocenił występ swoich podopiecznych Adam Nawałka.
Najbardziej rozczarowani zwycięstwem Polaków byli Duńczycy, którzy na wyjeździe rozgromili Armenię 4:1 i z niecierpliwością czekali na wieści z Warszawy. Ich rachuby zakładające, że zdołowani klęską w Kopenhadze biało-czerwoni stracą kolejne punkty w potyczce z Kazachami, okazały sie płonne. W obliczu zagrożenia wszyscy piłkarze wystawieni do gry przez Nawałkę podjęli walkę i żaden z nich tym razem nie oszczędzał sił ani też nie cofał nogi przy ostrzejszych starciach z brutalnie grającymi rywalami. Selekcjoner zrozumiał też w końcu swój błąd popełnionych w meczu z Duńczykami i wprowadzając na boisko Milika uwolnił Lewandowskiego od konieczności bezproduktywnego oczekiwania na podania. Pilnowany przez cały czas przez co najmniej dwóch rywali „Lewy” hasał więc sobie po boisku swobodnie i co jakiś czas zachwycał genialnymi zagraniami, których koledzy niestety nie potrafili wykorzystać, w czym celował zwłaszcza Milik. Ale że to on zdobył pierwszą bramkę, po meczu nikt mu kołków na głowie za zmarnowane okazje nie ciosał. Lewandowski też swoje trafienie zaliczył, z rzutu wolnego, którego arbiter jednak nie uznał, ale potem oddał co zabrał odgwizdując wątpliwy rzut karny. Miejmy nadzieję, że w październiku nasi piłkarze będą w znacznie lepszej formie i w meczach z Armenia i Czarnogórą wywalczą komplet punktów. Od awansu na mundial dzieli ich tak niewiele, że byłoby wstyd gdyby taką okazję zmarnowali, a sam Lewandowski wszystkiego za nich nie załatwi. Mecz z Danią był tego najlepszym dowodem. Do zapamiętania na zawsze.