8 listopada 2024

loader

Piłka w rękach agentów

Jorge Mendes zbił fortunę jako agent Cristiano Ronaldo

Angielska federacja piłkarska (FA) opublikowała niedawno raport, w którym ujawniono wydatki klubów Premier League na prowizje dla piłkarskich agentów i pośredników transferowych w okresie od 1 lutego 2019 do 31 stycznia 2020 roku. Tylko w tym czasie wydały one na ten cel szokująco wysoką kwotę 263 mln funtów.

Raport FA szokuje, bo wynika z niego, że kluby Premier League wydają fortunę na wynagrodzenia dla agentów. Liderem zestawienia jest świeżo upieczony mistrz kraju FC Liverpool, który przeznaczył na ten cel 30,3 mln funtów, a to jest więcej niż wydał w tym czasie na transfery nowych zawodników, co należy uznać za biznesowe kuriozum. „The Reds” w poprzednim sezonie w letnim i zimowym okienku transferowym pozyskali Takumi Minamino (7,25 mln funtów), Harveya Elliotta (1,5 mln), Seppa van den Berga (1,3 mln), Adriana i Andy’ego Lonerganów (obaj przyszli na zasadzie wolnego transferu). Nie jest to jednorazowy akt bezsensownej rozrzutności, bo rok wcześniej ekipa z Liverpoolu przekazała handlarzom piłkarskim towarem blisko 44 mln funtów.
Drugi w tym zestawieniu jest zdetronizowany w tym sezonie przez „The Reds” Manchester City, który zapłacił agentom i pośrednikom 29 mln funtów, a trzecią lokatę zajmuje drugi z klubów z Machesteru, United, z wydatkami na ten cel wynoszącymi 27,6 mln funtów. Czwarta Chelsea Londyn zapłaciła z tego tytułu 26,2 mln funtów. Dla porównania – ostatni na tej liście klub Premier League, FC Burnley, wydał na pośredników 3,9 mln funtów. Wypada podkreślić, że wynagrodzenia dla agentów nie są wypłacane wyłącznie przy transferach zawodników, ale także w przypadku przedłużeniem kontraktów przez graczy już występujących w danym klubie.
Rosnące z roku na rok wydatki na wynagrodzenia dla agentów i pośredników nie jest bynajmniej domeną angielskiej ligi. Podobnie szokująco wysokie kwoty zarabiają oni też w innych czołowych ligach europejskich, ale w biedniejszych proceder też się rozwija. Także w Polsce, chociaż u nas nie przybrał on jeszcze szokujących rozmiarów i na razie drenuje klubowe budżety na poziomie 35-40 mln złotych rocznie. Zdaniem futbolowych ekspertów skutki pandemii koronawirusa w tym roku prawdopodobnie powstrzymają trend wzrostowy, lecz nie wpłyną jakoś znacząco na dochody agentów i pośredników, których po zdjęciu przez FIFA barier dostępu do tego zawodu są w tej chwili tysiące. Korzystając z niesłabnącej prosperity na swoje usługi ludzie parający się tym zajęciem zbudowali sobie w ostatniej dekadzie bardzo mocną pozycję w światowym futbolu, a najbardziej obrotni z nich zaczęli zarabiać na poziomie największych piłkarskich gwiazd. I co istotne, zaczęli też przejmować kontrolę nad klubami w różnych krajach, czyniąc z nich wygodne narzędzia do hurtowego obrotu piłkarskim towarem.
Nie robią tego jednak otwarcie, bo to nieetyczne i rodzi podejrzenia korupcyjne. Władze FIFA i UEFA już dawno dostrzegły ten problem i w jaskrawych przypadkach grożą sankcjami, dlatego potentaci w tym biznesie kryją się sprytnie albo za tzw. słupami, albo w gąszczu akcjonariuszy zakładanych w rajach podatkowych różnych funduszy inwestycyjnych i grup kapitałowych. W Polsce za takim parawanem skrywają się niemieccy właściciele Lechii Gdańsk i Korony Kielce, a ostatnio dołączył do nich w Arce Gdynia nasz rodzimy potentat w tej branży, Jarosław Kołakowski, którego w gdyńskim klubie formalnie reprezentuje jego syn, Michał.
Kołakowski zajmuje się piłkarskimi transferami od blisko ćwierćwiecza, a jego najbardziej dochodowym klientem jest związany z nim od wielu lat Kamil Glik. Przejął Arkę za niewielkie pieniądze od rodziny Midaków, ale trudno na razie ocenić, czy po raczej nieuchronnym spadku gdyńskiego klubu z ekstraklasy zechce, a przede wszystkim czy zdoła go finansować z własnej kieszeni. Większym krezusem od Kołakowskiego mógł być (a może nawet wciąż jest) Cezary Kucharski, który jako agent Roberta Lewandowskiego zarobił wiele milionów euro, więcej niż zdołał sam jako piłkarz przez całą karierę. W 2018 roku „Lewy” zakończył jednak ich współpracę, a swoje interesy powierzył jednemu z największych tuzów w tej branży, Izraelczykowi Piniemu Zahaviemu. Nowy agent nie przeprowadził jednak wymarzonego przez kapitana naszej reprezentacji transferu z Bayernu Monachium do Realu Madryt, mimo to nadal ze sobą współpracują. Pewnie dlatego, że Zahavi wynegocjował Lewandowskiemu dwa kolejne nowe kontrakty z monachijskim klubem i jak wieść niesie wywindował jego zarobki do rekordowego poziomu w Bundeslidze. W przeszłości Izraelczyk reprezentował interesy m.in. angielskiego gwiazdora Rio Ferdinanda, ale zasłynął najbardziej transferem Brazylijczyka Neymara z Barcelony do Paris Saint-Germain.
Od 2015 roku Zahavi kontroluje też belgijski klub Excelsior Mouscron, polskim kibicom znany głównie z tego, że swego czasy grali w nim bracia Michał i Marcin Żewłakowie. Zahavi nie ma jednak ambicji przekształcenia tego lokalnego klubu w piłkarską potęgę, choćby na belgijska miarę. Od początku traktował go jak swego rodzaju stację przeładunkową dla piłkarzy, z którymi miał podpisane umowy menedżerskie. Potrafił w jednym sezonie sprowadzić do Mouscron 30 graczy i tylu też wytransferować do innych klubów. W szatni był taki tłok, że trener nie znał nawet większości zawodników z kadry. Skończyło sie to nieciekawie, bo Excelsior tuż przed wybuchem pandemii koronawirusa został pozbawiony licencji i groziła mu karna degradacja do ligi amatorskiej. Teraz co prawda jakimś cudem sprawa rozeszła się po kościach i klub ponownie dostał licencję, ale smrodek wokół niego pozostał.
Zdecydowanie lepiej w zarządzaniu klubem radzi sobie inny z tuzów branży pośredników transferowych, Portugalczyk Jorge Mendes, który fortunę zbił przede wszystkim jako agent Cristiano Ronaldo. Ten wpływowy dzisiaj agent zaczynał jako pracownik wypożyczalni kaset wideo, potem brał się za różnego rodzaju działalność rozrywkową. Prowadził klub nocny, restaurację, aż w końcu dzięki przypadkowej znajomości z ówczesnym młodzieżowym reprezentantem Portugalii Nuno Espirito Santo został menedżerem piłkarskim. Jego klientami, oprócz wspomnianego Cristiano Ronaldo, są też obecny trener Tottenhamu Hotspur Jose Mourihno czy wschodząca gwiazda portugalskiego futbolu Joao Felix, sprzedany z Benfiki Lizbona do Atletico Madryt za 127 mln euro.
Mendes z tylnego fotela prowadzi dziś Wolverhampton, którego trenerem jest wspomniany wcześniej Nuno Espirito Santo, a w kadrze zespołu znajduje się aż ośmiu Portugalczyków, których oczywiście interesy reprezentuje Mendes. Ekipie „Wilków” wiedzie się jednak w lidze całkiem nieźle – drużyna zajmuje piąte miejsce tabeli Premier League i są uważani za nową siła w angielskim futbolu. Ale Mendes nie ogranicza się do jednego projektu. Mendes chętnie umieszcza swoich zawodników również w klubie Famalicao, który w pierwszej fazie sezonu był nawet liderem ligi portugalskiej. Famalicao jest uważane za filię Atletico Madryt.
Wolverhampton i Famalicao to akurat pozytywne przykłady klubów znajdujących się pod wpływem piłkarskich agentów, co nie zmienia faktu, że oba także są tylko „halami targowymi” do handlu piłkarskim towarem.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Brutalny zakłócacz porządku

Następny

Mercedes maluje bolidy na czarno

Zostaw komentarz