8 grudnia 2024

loader

Słodko gorzkie mistrzostwa

fot. Polski Związek Lekkiej Atletyki - Facebook

45-osobowa reprezentacja Polski zdobyła podczas mistrzostw świata w Eugene cztery medale i zajęła ósme miejsca w klasyfikacjach medalowej oraz punktowej. W kadrze uwidoczniło się jednak wiele kontrastów i podziałów. Bardzo dobre wyniki przeplatały się z kompromitującymi wręcz wpadkami.

Mistrzostwa świata w Eugene – w zgodnej opinii ekspertów – potwierdziły przynależność Polski do ścisłej europejskiej czołówki w lekkiej atletyce. Polacy zajęli najwyższe miejsce wśród europejskich państw w tabeli medalowej. W punktowej z ekip ze Starego Kontynentu lepsza była tylko Wielka Brytania – szósta.

Czempionat w Eugene pokazał jednak także, że w wielu konkurencjach świat uciekł bardzo daleko. Polacy po raz kolejny udowodnili, że są globalną potęgą w rzucie młotem. Piąte złoto z rzędu w tej konkurencji zdobył Paweł Fajdek. Drugi był mistrz olimpijski z Tokio Wojciech Nowicki. Gdyby nie nieszczęśliwa kontuzja Ani Włodarczyk, która doznała urazu goniąc złodzieja jej auta przed mistrzostwami kraju, to dorobek w tej konkurencji z dużym prawdopodobieństwem byłby jeszcze bardziej pokaźny.

Zdaniem wiceprezesa PZLA Sebastiana Chmary młociarze po prostu nie zawiedli — zrobili swoje.

„Pięć złotych medali Fajdka z mistrzostw świata to jest bez wątpienia furora. On jest dziś sportowcem, lekkoatletą, który przeszedł do historii. Więcej złotych medali w jednej konkurencji na MŚ ma od niego tylko legendarny Siergiej Bubka” – powiedział.

Trener Fajdka Szymon Ziółkowski mówił, że na Pawle w tym roku „wielokrotnie wieszano psy”. „Mówiono, że jest nieregularny i na pewno nie wstanie rano na konkurs. A jemu taka przygoda jak w Rio de Janeiro zdarzyła się raz w życiu. Łatka jednak została przypięta w mocny sposób. Paweł chciał być zawsze lepszy od Siergieja Bubki, który zdobył sześć złotych medali MŚ, no i jest na dobrej drodze” – ocenił szkoleniowiec.

Zachwyciła – dość niespodziewanie – Katarzyna Zdziebło. Wcześniej to nazwisko znane było jedynie bardzo uważnym kibicom lekkiej atletyki. W Eugene lekarka z wykształcenia zdobyła dwa srebra w chodzie – na 20 i 35 km.

„To dziewczyna z ogromnym charakterem i zacięciem do sportu. Mam nadzieję, że teraz PZLA spojrzy na nas nieco inaczej. Zimą nie chciano jej sfinansować obozu klimatycznego, ale teraz zapewne się to zmieni na plus” – mówił Grzegorz Tomala, szef grupy, w której jest także mistrz olimpijski w chodzie na 50 km, a prywatnie jego syn Dawid. Ten borykał się od igrzysk z kontuzją kolana, do tego – jak sam przyznał – rozpraszało go wiele pozasportowych aktywności. Skończył 19. na niewygodnym dla siebie dystansie 35 kilometrów.

Korespondenci sportowi z Polski, których kilku było w Eugene, zgodnie w rubryce plusów umieszczali czwartą w siedmioboju młodą Adriannę Sułek, czwartego w biegu na 110 m ppł Damiana Czykiera, czy piątą w bardzo silnej stawce na 1500 m Sofię Ennaoui. Ona wygrała nie tylko z wieloma rywalkami, ale także z wielkimi problemami zdrowotnymi. Niewielu wie, że one mogły nawet zakończyć jej przygodę z zawodowym sportem. „Zyskałam drugie sportowe życie” – powiedziała Ennaoui.
Życiowy sukces indywidualny odniosła Anna Kiełbasińska, która zajęła ósme miejsce w biegu na 400 m.

To jednak właśnie ekipa polskich specjalistek od 400 m poniosła w USA pierwszą od lat porażkę. „Aniołki Matusińskiego” pogrążone były w wewnętrznych sporach i trudnym sportowym koleżeństwie. Choroba Justyny Święty-Ersetic na obozie w Seattle, „jelitówka” Natalii Kaczmarek przed półfinałem indywidualnym, a w końcu dwie dziury w stopie Małgorzaty Hołub-Kowalik po starciu z Kanadyjką w nieudanych eliminacjach sztafety, dopełniły obrazu porażki. Tyleż niespodziewanej, że trener Aleksander Matusiński mocniejszej indywidualnie ekipy wcześniej chyba nie miał.

Szkoleniowiec przyznał jednak, że nie podjąłby innych decyzji, tak w odniesieniu do startu polskiego miksta, jak i sztafety. Nie czuł, że w jakikolwiek sposób źle zarządził grupą. Wnikliwi obserwatorzy polskiej kadry widzą jednak, że coś niedobrego dzieje się w tej grupie.

W kryzysie są od dłuższego czasu także polscy kulomioci. Dystans pomiędzy Konradem Bukowieckim i Michałem Haratykiem a światową czołówką zwiększył się bardzo mocno. Polacy mieli z każdym sezonem dołączać do elity, a w Eugene nie przebrnęli nawet eliminacji.

„Chłopaki mają jeszcze jedną imprezę, aby pokazać się z innej strony” – mówił kategorycznie wiceprezes PZLA Tomasz Majewski. Dodawał, że nie może być wiecznego oczekiwania na wynik. Widać było, że akurat to, co dzieje się w tej – bliskiej jego sercu – konkurencji bardzo go martwi.

Piotr Lisek także nie wiedział, dlaczego przestał raptem skakać wysoko o tyczce. W Eugene przepadł w eliminacjach, a Polacy nie istnieją w światowym układzie sił w skokach. Tu na dobre wyniki być może trzeba będzie poczekać bardzo długo.

Ze zdrowiem batalię toczy nadal oszczepniczka Maria Andrejczyk. Jej problemy z barkiem ocierają się nawet o widmo przedwczesnego zakończenia kariery. „Majka” walczy, ale także w jej głosie słychać czasami bezsilność. Bo ile można zaciskać zęby i żyć z bólem? „Nie poddam się, bo ja nie jestem z tych” – mówiła po nieudanych eliminacjach.

Podczas zakończonych w niedzielę lekkoatletycznych mistrzostw świata w Eugene pojawiły się zastrzeżenia ze strony niektórych zawodników pod adresem PZLA.

Czwarta siedmioboistka MŚ Adrianna Sułek powiedziała, że działacze związku są jedynymi hamulcowymi jej kariery.
Z kolei Anna Kiełbasińska odmówiła startu w sztafecie mieszanej 4×400 m po tym, jak okazało się, że wbrew wcześniejszym ustaleniom z trenerem Aleksandrem Matusińskim, przez zmianę przepisów i niedopatrzenie związku, ma biec zarówno w eliminacjach, jak i finale.

Decyzję skomentował minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.. „Jak rozumiem nie robiła tego ze złośliwości (…), tylko ze względu na znajomość swojego organizmu i realną ocenę swoich możliwości” – powiedział.

„Ta zmiana była zmianą dość poważną i naprawdę nie uważam, aby tego typu informacja powinna wychodzić poza relacje w drużynie, z zawodniczkami, trenerami, działaczami, skoro jest obiektywny powód. Tam nie było żadnej złośliwości, nie było strzelenia focha, tylko doszło do jakieś zmiany, której być może wcześniej nie stwierdzono (…) być może już zarząd PZLA we własnym gronie poszuka winnego i wyciągnie z tej sytuacji wnioski na przyszłość” – ocenił.

Dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki przyznał, że problem ze startem Kiełbasińskiej pojawił się z winy związku. Przyznał, że World Athletics wprowadził w regulaminie zmiany odnośnie startu, które nie zostały przekazane trenerom. „W gorączce przygotowań do mistrzostw nie przekazaliśmy tego trenerom. Teoretycznie powinno tę zmianę wychwycić kilkanaście osób, a nikt nie wychwycił” – dodał.

Konflikt pomiędzy niektórymi sportowcami a działaczami PZLA skomentował minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.
„Nie sposób się temu nie przypatrywać, skoro sprawy nabrały wymiaru publicznego. Każdy obywatel wie, że jakiś problem w relacjach PZLA z zawodnikami wystąpił, więc my też oczywiście będziemy się temu przypatrywać, będziemy rozmawiać, próbować mediować, rozwiązywać te problemy” – powiedział.

Wielu Polaków przenosiło uwagę mediów i kibiców na mistrzostwa Europy w Monachium. Tam reprezentacja ma się znów zintegrować i pokazać siłę. Czy uda się w dwa lata do igrzysk olimpijskich w Paryżu znów przygotować tak mocną kadrę jak na igrzyska w Tokio, gdzie „królowa sportu” świeciła złotem i przywiozła dziewięć medali? Odpowiedź zapewne dadzą częściowo przyszłoroczne mistrzostwa świata na Węgrzech.


bnn/pap

Redakcja

Poprzedni

Spokojne ma być życie staruszka

Następny

Polacy jadą po zwycięstwo