Przyłapana na dopingu Therese Johaug uniknęła surowej kary. Powołany przez norweską konfederacje sportu trybunał skazał ją tylko na 13 miesięcy dyskwalifikacji. To oznacza, że będzie mogła wystartować w przyszłorocznych igrzyskach.
Dyskwalifikacja Johaug biegnie od października 2016 roku, gdy została czasowo zawieszona. Oznacza to, że gwiazda norweskiej reprezentacji biegaczek będzie mogła wystartować w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu. Zawodniczka była chyba pewna łagodnego wyroku, bo jeszcze przed jego ogłoszeniem ostentacyjnie dokonała rekonesansu olimpijskich tras biegowych w Korei. Do rywalizacji w Pucharze Świata Johaug teoretycznie może wrócić już w listopadzie tego roku. Co prawda wymiar nałożonej na nią dyskwalifikacji nie jest jeszcze całkowicie przesądzony, bo Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) i Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) mają prawo odwołania się od wyroku norweskiego trybunału sportowego. Na razie jednak nie słychać, żeby któraś z tych instytucji zamierzała zakwestionować ten werdykt.
Biegaczka została przesłuchana przez norweską trybunał norweskiej konfederacji sportu (NIF) w dniach dopiero 25-27 stycznia, chociaż już w październiku ubiegłego roku wyszło na jaw, że w jej organizmie wykryto steryd o nazwie clostebol. Przypomnijmy, że Johaug od początku sprawy przekonywała, że jest niewinna i utrzymywała, że zabroniona substancja znalazła się w jej organizmie po zażyciu maści, którą podał jej lekarz kadry Fredrik Bendiksen na popękane usta.
Problem w tym, że na opakowaniu tego leku jest wielkie ostrzeżenie o zabronionej dla sportowców substancji, a na dodatek Bendiksen wcześniej pracował w firmie, która ten lek produkuje. Jakim więc cudem nie wiedział, co swojej podopiecznej podaje? Wziął całą winę na siebie, ale w świetle prawa dopingowego to sportowiec odpowiada za to, co ma w organizmie. Prawnicy Johaug wykazali jednak, że norwescy biegacze w kontraktach z federacją zobowiązywali się do bezwzględnego stosowania się do zaleceń lekarzy kadry. Ta linia obrony przekonała widać sędziów norweskiego trybunału, chociaż w mediach znaleźć można było w wypowiedziach udzielanych przez Johaug przed dopingową wpadką zapewnienia, że sprawdza dokładnie nawet torebkę z herbatą, bo się boi przypadkowego zażycia niedozwolonego specyfiku. Zdumiewające w tej historii jest to, że sędziowie dali wiarę wersji przedstawionej przez zawodniczkę i jej prawników, interpretując na jej korzyść nawet kompletnie niewiarygodne argumenty.
W norweskiej kadrze po ogłoszeniu wyroku wszyscy odetchnęli z ulgą, bo po wpadce Johaug reszta narciarskiego świata natarczywie patrzyła im na ręce i zaglądała nawet do ich słynnego laboratorium na kołach. Wygląda na to, że burza minęła. W przyszłym sezonie wszystko wróci do normy i na biegowych trasach znów rządzić będą chore na astmę Marit Bjoergen i Therese Johaug.