W Stanach Zjednoczonych opublikowano listę polityków i biznesmenów zależnych od prezydenta Rosji Władimira Putina. Jej zawartość jest zupełnie „zaskakująca”.
Na liście liczącej 114 nazwisk, która jakoby ma mieć „demaskatorski” charakter, znalazły się takie osoby jak premier Rosji Dmittrij Miedwiediew, wicepremier Igor Szuwałow, minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, minister obrony Siergiej Szojgu i prawie wszyscy pozostali ministrowie rosyjskiego rządu. Czemu nie wszyscy – zapewne przez przeoczenie, albo twórcom listy nie chciało się sprawdzić kompletnej listy członków kremlowskiego gabinetu. Lista obejmuje także najbogatszych przedstawicieli rosyjskiego biznesu – m.in. Roman Abramowicz, Jewgienij Kaspierski, Oleg Deripaska i Wagit Alekperow. Pytanie tylko, co jest w tym zaskakującego, że prezydent Putin otacza się ludźmi, którzy są z nim powiązani? Bo niby kim miałby obsadzać kluczowe stanowiska – swoimi zaprzysięgłymi wrogami? Nie mówiąc o tym, że „powiązani z Putinem” stają się z nim powiązani już choćby przez sam fakt, że powierzył im to czy inne stanowisko. W ten sposób lista opublikowana przez Amerykanów jest prezentacją „oczywistej oczywistości” ubranej w kostium sensacji. Straszenie Putinem ma wymiar groteskowy, ale tak absurdalnego pomysłu jak opublikowana teraz lista chyba dotąd nie sięgało.
Fakt, że czyjeś nazwisko znalazło się na liście nie będzie owocował żadnymi konkretnymi konsekwencjami, bo lista nie ma charakteru dokumentu mającego stanowić podstawę do objęcia kogokolwiek z wymienionych sankcjami. Stanowi tylko przykład dość absurdalnej pogoni za sensacją. Dużo ciekawsza byłaby lista mówiąca, kto jest czyim człowiekiem w amerykańskiej polityce, bo ta mogłaby faktycznie odsłonić powiązania, z którymi nikt specjalnie nie chce się obnosić.