Skąd tak silny opór wobec ofiar wojny, skoro fakty są jednoznaczne?
Z komunikatu Amnesty International z 20 grudnia 2016 r. wynika, że prawie 5 mln uchodźców i uchodźczyń z Syrii przebywa na terenie zaledwie pięciu krajów: Turcji, Libanu, Jordanii, Iraku i Egiptu. Liban na przykład przyjął liczbę odpowiadającą 20% populacji swojego państwa. Z kolei w Jordanii 93% syryjskich ofiar wojny żyje poniżej granicy ubóstwa. Król Abdullah II ogłosił, że Jordania wyczerpała swój limit.
Badania Arab Youth Survey z 2016 r. pokazują, że połowa młodych Arabów uważa Państwo Islamskie za najwyższy problem Bliskiego Wschodu (wzrost o 13 proc. w porównaniu do 2015 r.). 78 proc. nie poparłoby ISIS nawet gdyby wyzbyło się przemocy. To o kilka procent więcej niż rok wcześniej.
Liczba ofiar ataków terrorystycznych motywowanych radykalną odmianą Islamu jest znacznie niższa od liczby ofiar terroryzmu europejskiego z lat 70. i 80., gdy działały takie grupy jak Czerwone Brygady, Frakcja Czerwonej Armii, Irlandzka Armia Republikańska czy ETA. Europa jest dziś znacznie bezpieczniejszym miejscem niż wówczas, a prawdopodobieństwo śmierci w zamachu dokonanym przez ISIS jest niższe niż w wypadku samochodowym.
Takich faktów można przytoczyć bardzo wiele. Składają się one na kompletny obraz: nie ma takiego zjawiska jak radykalizacja młodych Arabów, którzy coraz chętniej wstępują w szeregi Państwa Islamskiego. Koszty dla Europy, a tym bardziej dla Polski, stanowią ułamek ceny, jaką ponosi zaledwie pięć krajów w związku z kryzysem uchodźczym. Choć niewątpliwie stanowi on problem (dlatego właśnie jest „kryzysem”), to nie jest bezpośrednim zagrożeniem dla Europy. Niewielka część wszystkich uciekinierów z terenów objętych wojną próbuje przedostać się na Stary Kontynent w poszukiwaniu lepszego życia. W tej regule trafiają się wyjątki, lecz nie są one niczym więcej niż wyjątkami.
Skąd zatem tak wielki sprzeciw wobec uchodźców w Polsce, skoro podstawowe fakty są łatwo dostępne nawet w internecie? Wskazanie emocji nie byłoby w żadnym stopniu odkrywczy i wyjaśniłoby raczej niewiele. Sprzeciw ten rzadko przyjmuje bowiem postać nieopanowanego strachu, lecz toczą się wokół niego rozmaite dyskursy. I choć zwykle są one niespójne, to przecież roszczą sobie prawo do sprzeciwu na gruncie racjonalnym, przyjmując czasem i charakter udający naukowy. Emocje związane z uchodźcami są więc zarządzane przez pewne procesy myślowe, a w tym przypadku: przez błędy poznawcze.
Prawdą jest, że antyuchodźczymi narracjami dałoby się wypełnić podręczniki do psychologii społecznej. Często są one bowiem niemal dokładnym odbiciem podstawowych pojęć definiowanych w rozdziałach o nazwie: „Stereotypy, uprzedzenia, dyskryminacja”. Bodaj najłatwiej przytoczyć tutaj słynny eksperyment Jane Elliott z 1968 roku, kiedy podzieliła ona dzieci na niebiesko – i brązowookie. Te pierwsze zostały przydzielone do grupy mądrzejszych i zdolniejszych, te drugie zaś dostały jedynie stygmat: kołnierze. Kiedy szybko okazało się, że dzieci o niebieskich oczach zaczęły dyskryminować brązowookich rówieśników, Elliott odwróciła scenariusz: dając do zrozumienia, że się pomyliła, to dzieci z brązowym kolorem oczu zostały przydzielone do lepszej grupy. Wektor uprzedzeń i dyskryminacji błyskawicznie się odwrócił. Jej eksperyment, na podstawie którego powstał film „Niebieskoocy”, pokazał dobitnie, że do tego, by dyskryminować, wystarczy prosta, zupełnie nic nie znacząca łatka: kolor oczu. W przypadku uchodźców takim kolorem uczy jest sam fakt bycia uchodźcą.
Teza o niebezpiecznych czasach dla Europy bazuje na przekonaniu, iż zamachy osób z Bliskiego Wschodu w Europie są dziś wyjątkowo częste. Nicea, Kolonia, Barcelona, Paryż, Bruksela… Łatwo przypomnieć sobie te i kilka innych przypadków. I tu leży klucz do fałszywej oceny prawdopodobieństwa i częstotliwości występowania zamachów. Błąd poznawczy określany jako „heurystyka dostępności” oznacza bowiem, że ocena prawdopodobieństwa nie zależy od faktycznej częstości danego zjawiska, lecz od łatwości, z jaką jest ono dostępne w pamięci. Badania Georgia State University pokazują, że nawet jeśli pomiędzy latami 2011 a 2015 muzułmanie byli sprawcami jedynie 12 proc. ataków, to wśród wszystkich artykułów amerykańskich mediów aż 41 proc. informowało o zamachach dokonanych przez muzułmanina. Jeśli zamachu dokonał muzułmanin, pisano o nim aż o 449 proc. więcej artykułów niż w innych przypadkach. Choć zatem Państwo Islamskie o wiele częściej dokonuje aktów terroru na Bliskim Wschodzie, sposób, w jaki o ISIS informują nas media, powoduje, że nieporównywalnie łatwiej przypomnieć nam sobie zamachy, które miały miejsce w Europie. Ta łatwość skutkuje przekonaniem o ich powszechności.
Wspomniany eksperyment Elliott wskazuje na zjawisko znane jako jednorodność grupy obcej. W dobie popularności starej, wielokrotnie krytykowanej tezy o zderzeniu cywilizacji Samuela Huntingtona oraz w warunkach geograficznych różnic kontynentalnych uchodźcy muszą się jawić Europejczykom jako grupa obca (słynni „oni”). Nie stanowiłoby to problemu, gdyby nie fakt, że zwykle członkinie i członków grup obcych postrzega się jako bardziej do siebie podobnych niż tych z grupy własnej. To dlatego gwałcicieli z Łodzi nie opisuje się jako „Polaków”, a gwałciciele z Rimini zostają „uchodźcami”. Tendencja ta nie stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem: osoby z tej samej grupy mają imiona i łączy ich więcej wspólnych doświadczeń, a tożsamość z daną grupą wpływa na jej bardziej pozytywną ocenę. Kiedy więc wśród uchodźców pojawia się choć jeden zamachowiec bądź ataku terrorystycznego dokonuje osoba z tej samej, obcej grupy, o wiele łatwiej przyjąć, że jest to cecha grupowa, bo pochodzenie to jedyne kryterium, które pozostaje dostępne. Kiedy więc jeden muzułmanin, uchodźca bądź osoba arabskiego pochodzenia zostaje terrorystą, pozostali muzułmanie, uchodźcy i Arabowie niewiele się od niego różnią. Sprzeciw dotyczy więc całej grupy, bo jej pozostałych członkiń i członków nie postrzega się jako odrębnych osób.
We wzmiankowanym na początku badaniu Arab Youth Survey duża część respondentów wskazywała, że główna przyczyna dołączania niektórych muzułmanów do Państwa Islamskiego leży w przyczynach strukturalnych: w szalejącym bezrobociu. Według danych Banku Światowego co czwarta osoba w świecie arabskim pomiędzy 15 a 24 rokiem życia jest bezrobotna. To najwyższy wskaźnik na świecie. Mimo to wciąż w antyuchodźczej narracji mowa o „fanatykach” i „szaleńcach”, jakby były to cechy wrodzone. W latach 60. Edward Jones i Victor Harris z Uniwersytetu Duke w Karolinie Północnej przeprowadzili interesujący eksperyment. Jego uczestnicy obserwowali odczytywanie przemowy, w której chwalono lub krytykowano Fidela Castro. Jednym z nich powiedziano, że osoby odczytujące przemowę robiły to dobrowolnie, z kolei resztę poinformowano, że pochwalny bądź krytyczny odczyt przemowy był polecony z zewnątrz. Okazało się jednak, że ta informacja nie miała wielkiego znaczenia: oceniający wyrażali przekonanie, że odczytujący tak czy owak mieli to samo osobiste zdanie o Castro jak to, które znalazło się w przemowie. Czynnik sytuacyjny okazał się nieistotny w świetle oceny ich postaw.
Niedocenienie czynników sytuacyjnych na rzecz wewnętrznych dyspozycji to tzw. podstawowy błąd atrybucji. Podobnie jak jednorodność grupy obcej przyczyna występowania tego mechanizmu wydaje się zgodna ze zdrowym rozsądkiem: kiedy chcemy wytłumaczyć zachowanie jakiejś osoby, a nie wiemy niczego o jej rodzinie, o jej otoczeniu i historii, najłatwiej przypisać jej jakąś cechę wewnętrzną. W ten sposób świat staje się zrozumiały, a my zyskujemy w nim poczucie orientacji. Tym samym nie ma dla nas większego znaczenia, że ISIS zrodził się w wyniku amerykańskiej okupacji Iraku, a bezrobocie jest znaczącym czynnikiem, przez który zasilane są szeregi Państwa Islamskiego. Nie uznajemy za istotne, że znakomita większość tych, którym udało się uciec z Syrii, żyje poniżej minimum ubóstwa. Chcąc zaspokoić potrzebę zrozumienia rzeczywistości, idziemy na skróty: uchodźcy przyjeżdżają do Europy po zasiłki, bo są chciwi i roszczeniowi. A także niezbyt odważni, bo uciekli ze swojego kraju. Mają cechy, które funkcjonują w społeczno-politycznej próżni.
Lista błędów poznawczych jest oczywiście znacznie szersza. Ich dalsza analiza wraz ze wszystkimi poczynionymi tu rozważaniami prowadzi do smutnych wniosków. I chodzi nie tylko o to, że „my swoje, a rzeczywistość swoje”, lecz przede wszystkim o pesymistyczne perspektywy zmiany obecnego stanu rzeczy. Wymagałoby to bowiem zawieszenia błędów poznawczych, które popełniamy wszyscy i na każdym kroku. Pozostaje więc jedynie walka o treści, które je wypełnią.