Zgodnie z tym, co tu podejrzewaliśmy, rozejm między rebeliantami syryjskimi i wojskami rządowymi ogłoszony z wielkim rozgłosem 12 września w Genewie po ostrych przetargach szefów dyplomacji Rosji i USA z równym hukiem zapadł się tydzień później wraz ze zbombardowaniem ONZ-oskiego konwoju z pomocą humanitarną dla ludności prowincji Aleppo i samego miasta, oblężonego przez wojska rządowe.
W nalocie w Urm al-Kubra zginęło 12 wolontariuszy Czerwonego Krzyża i kierowców, podał rzecznik ONZ. Bombardowano też magazyny Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Kto bombardował? Nikt się nie przyznał i być może zacznie się przerzucanie się oskarżeniami. Wysoko postawiony urzędnik Białego Domu powiedział, że „na razie nie jest jasne czy konwój został zaatakowany przez lotnictwo rosyjskie, czy też rządowe siły Syrii”.
Konwój składał się z 31 ciężarówek wypełnionych żywnością, lekarstwami i sprzętem ułatwiającym przetrwanie w warunkach wojennych dla 78 tys. osób znajdujących się w Urm al-Kubra i okolicach. Do Syrii ciężarówki wjechały z Turcji.
Świadkowie mówią, że 18 ciężarówek zostały trafionych 5 pociskami, gdy znajdowały się na postoju przed siedzibą Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca w Urm al-Kubra. Wysłannik ONZ do Syrii, Staffan de Mistura napisał: „Nasze oburzenie z powodu tej napaści jest tym większe, że wysłanie konwoju z pomocą dla odciętych od świata grup ludności poprzedziło czasochłonne uzyskiwanie zezwoleń i długotrwałe przygotowania”.
Rozejm na dobre zaczął się rozłazić w szwach, gdy lotnictwo koalicji zachodniej dokonało w zeszłym tygodniu nalotu na stanowiska rządowej armii syryjskiej w mieście Dajr az-Zaur i Rosja zwołała w odpowiedzi pilne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. W Dajr az-Zaur zginęło – jak podała strona rządowa – ok. 90 jej żołnierzy, a drugie tyle odniosło rany. Strona zachodnia przyznała się do nalotu, twierdząc, że była to pomyłka; wokół miasta znajdują się też stanowiska Państwa Islamskiego (PI).
Niedługo potem armia syryjska ogłosiła zerwanie rozejmu, który – naruszany wielokrotnie – nie dotrwał tygodnia. Prozachodni rebelianci syryjscy ogłosili już wcześniej, że rozejm praktycznie załamał się i nie ma nadziei, by pomoc dotarła do opanowanej przez nich wschodniej części Aleppo, gdzie ludziom brakuje wszystkiego, zwłaszcza jedzenia.
Nasuwa się pytanie, po co ten rozejm ogłaszano? Prawdopodobnie była to próba przechytrzenia się nawzajem w niewypowiedzianej wojnie zastępczej, jaką w Syrii toczą Rosja i Zachód. Co prawda w syryjskiej wojnie domowej uwikłanych jest jeszcze wielu aktorów, ale grają oni role drugo- trzecio- i czwartorzędne. Kres wojnie może położyć tylko rzeczywista wola Zachodu (w istocie USA) i Rosji. A tej nie ma. Oczywiście, nawet gdyby była, sprawa nie jest prosta.
W Syrii działa wciąż potężne dżihadystowskie PI i silny Dżabhat Fateh al-Szam o proweniencji alkaidowskiej oraz kilkadziesiąt mniejszych ugrupowań zbrojnych o różnych barwach plemiennych i wyznaniowych podpiętych pod siły regionalne, jak Turcja, Arabia Saudyjska, Katar, Iran i tylko Allah wie, kto jeszcze. Turcja zresztą najechała ostatnio otwarcie północne pogranicze Syrii, aby zniszczyć partyzantkę kurdyjską podpiętą pod kurdyjski rząd regionalny w Iraku i Partię Pracujących Kurdystanu w Turcji. W Syrii działają komandosi irańscy wspierający reżim Asada, podobnie, jak oddziały szyickiego Hezbollahu przerzucone z Libanu, gdzie stanowią ramię zbrojne Iranu. No i są wojska rosyjskie z bazą morską i powietrzną na miejscu.