19 grudnia Donald Trump, kandydat Partii Republikańskiej, został wybrany na prezydenta USA. Nie 8 listopada. Wtedy odbyło się co prawda głosowanie powszechne, ale miało tylko znaczenie pomocnicze.
Mimo, iż Hillary Clinton, rywalka Trumpa z ramienia Partii Demokratycznej, zdobyła 8 listopada blisko 3 mln głosów więcej, to nie głosy wyborców decydowały, a ordynacja. Ordynacja zaś wybór zostawiła elektorom wybranym tego dnia.
Elektorów jest 538, każdy stan wystawia ich określoną liczbę, zależną głównie od liczby ludności. Według ordynacji, kandydat na prezydenta zabiera wszystkich elektorów z danego stanu, jeśli 8 listopada wygrał nawet jednym głosem. I z tej przyczyny Trump zdobył wtedy – teoretycznie – 304 głosy elektorskie, a Clinton tylko 224. Taki powstał stanowy układ sił.
Teoretycznie elektorzy byli zobowiązani do głosowania 19 grudnia na swojego kandydata, ale nie za bardzo. Nie wymaga tego ani konstytucja USA, ani prawo federalne. Więc gdyby głosowali na konkurencję demokratyczną, ich głos też byłby ważny. Ale, z wyjątkami, nie głosowali. W stanie Waszyngton, trzech elektorów poparło byłego republikańskiego sekretarza stanu Colina Powella. W Teksasie tylko 2 na 36 też nie poparło Trumpa. I odnotowano jeszcze parę takich niegroźnych dla Trumpa przypadków.
Mimo zapowiedzi buntu ze strony niektórych elektorów, Donald Trump szybko zdobył niezbędne 271 głosów elektorskich. Ten 271-y głos padł w Teksasie. Głosowanie elektorów odbywało się w poszczególnych stanach, a wyniki dodawano.
Mimo apeli różnych środowisk kulturalnych i intelektualnych oraz niektórych działaczy republikańskich, elektorzy nie wyłamali się z szeregu i poparli Trumpa gremialnie. Taki ich interes, bowiem, jeśli nawet niektórzy czuli do Trumpa obrzydzenie, to podpaść kierownictwu partii i nowemu prezydentowi nie chcieli – bo to od nich zależy w dużym stopniu ich dalsza kariera polityczna.
Po uzyskaniu zwycięskiej przewagi, Trump ogłosił, że „w wyniku tego historycznego kroku można oczekiwać świetlanej przyszłości”. Dodał, że będzie „bardzo ciężko pracować, aby zjednoczyć kraj i być prezydentem wszystkich Amerykanów”. Ale zaraz nie omieszkał ogłosić na Twitterze mało jednoczącą uwagę: „Dokonaliśmy tego. Dziękuję wszystkim moim wielkim zwolennikom – po prostu oficjalnie wygraliśmy wybory (mimo wszystkich tych zniekształconych i niedokładnych doniesień medialnych)”.
Teraz ustawodawcy z Izby Reprezentantów i Senatu zbiorą się 6 stycznia w Waszyngtonie, gdzie podczas wspólnej sesji Kongresu oficjalnie poznają wyniki głosowania elektorów ze wszystkich stanów. Będzie tam też możliwość ewentualnego zakwestionowania ich ważności. Ale to już jest możliwość czysto teoretyczna. I 20 stycznia Donald Trump wprowadzi się do Białego Domu w Waszyngtonie jako 45-y prezydent USA.
A może nie wprowadzi się i przeniesie siedzibę prezydencką do wieżowca Trump Tower w Nowym Jorku? W każdym razie żona Melania z synem Barronem mają zostać w Trump Tower. A prezydent elekt niezbyt jasno zapowiadał dotychczas zasiedlenie Białego Domu.