Polskie partie lewicowe przypominają ortodoksyjnych muzułmanów. Najbardziej zaciekłe i krwawe wojny prowadzą między sobą. Czasem tylko podrzucą bombę „niewiernym”, gdy zbyt zachłannie chcą zająć ich złoża, lub atakują wioski – to jednak promil aktywności wybuchowej radykalnych aktywistów spod znaku półksiężyca i polskiej lewicy.
Boko haram pierwotnie było, założoną przez brytyjskich studentów organizacją sprzeciwu, wobec zachłannych łap zachodnich, amerykańskich, brytyjskich i najbardziej zbrodniczych, ociekających rąk francuskich łap. Studenci, którzy po powrocie do Nigerii uznali, że wszystko będzie lepsze, od „zachodniego stylu życia”, nasłuchali się od rodziców o bestialstwie brytyjskich kolonizatorów, mieli rację. Brutalność Anglików była jedynie wynikiem próżności, snobizmu, poczucia niższości w społeczeństwie, gdzie „jakość” człowieka określa jego drzewo genealogiczne i przedrostek sir, lub jego brak. Brutalność Francuzów wynikała z chciwości. Wychowani w tym karykaturalnym już arystokratycznym towarzystwie, ci którzy stali niżej, wyżywali się na rdzennych mieszkańcach kolonii. W końcu Boko Haram jako dobrze zapowiadającą się organizację przejęli mułłowie, i w ten sposób zradykalizowała się umiarkowana twarz stowarzyszenia nigeryjskich intelektualistów. Zaczęła się jatka. Ale nie intelektualna, tylko już taka prawdziwa. Gdyby zabijali głównie muzułmanów, świat pewnie nigdy by się o nich nie dowiedział. Jeśli zaczęliby mordować Jankesów, letnią porą spadłby deszcz rakiet z chmur dronowych.
Znaleźli inny sposób
Porwania dla okupu, nikogo w Europie nie obchodziło, że obok była zbiorowa mogiła, ważne, że zamożni turyści opowiadali przed kamerami o torturach, braku łazienki i bieżącej wody. Myć też nie pozwalali się za często. Masakra. O nigeryjskich porwaniach opowiadał mi, nieżyjący już mój przyjaciel, wybitny afrykanista, wieloletni pracownik PAN, były ambasador RP w Nigerii, Grzegorz Waliński, z którym tuż przed jego nagłą śmiercią niemal przez miesiąc tułaliśmy się bezdrożami ostatniego tak biednego państwa kontynentu, jakim jest Republika Środkowoafrykańska. Ogarnięty krwawą rebelią kraj, mimo wiecznej wojny wydaje się miły i spokojny. Pisałem już o nim wielokrotnie, pominę więc szczegóły.
Aż trudno było mi uwierzyć, gdy ze śmiechem opowiadał o całym tym cyrku i związanym rytuale. Ci, którzy byli w jakimkolwiek afrykańskim kraju wiedzą, że największą wartość stanowi posiadanie. Nieważne czego. Czegokolwiek. Gdy rebelianci wdarli się do stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej – Bangui, momentalnie z Grześkiem znaleźliśmy jakieś, w miarę bezpieczne miejsce, jakież było moje zdziwienie, kiedy już siły rządowe uporały się z Seleką i jej bandami córkami, wracaliśmy pełni emocji do hotelu. W pewnym momencie zwróciłem uwagę, że ludzie na straganach nigdzie nie uciekli, spokojnie z namaszczeniem pakowali swój „biedatowar”, który od zawsze, każdego dnia rozkładali na skrawku wolnej przestrzeni.
Tam naprawdę nie było nic wartościowego, ot używane skarpety nie od pary, plastikowe okulary przeciwsłoneczne bez jednego szkiełka. Zapytałem Grześka dlaczego tego nie zostawili, nie ratowali życia? Odpowiedział, że ten towar ma dla nich większą wartość niż życie. Bez niego byli nikim, nawet w społeczeństwie, gdzie każdy jest biedakiem i nikt – od czasów niesławnego Bokassy nie nadaje arystokratycznych tytułów. Po prostu, skarpeta czyni lepszym.
Biedak z parą niepasujących do siebie skarpet, jest bogatszy od tego, który chodzi boso. Wskakuje w buty, wróć – skarpety lokalnej klasy średniej. Dygresja ta pozwoli zrozumieć fenomen porwań. Jak większość ludzi byłem w szoku, gdy mój przyjaciel parsknął śmiechem. Okazało się, że to praktyka, która każdemu się opłaca, a porwany jest tym towarem, o który trzeba dbać. Gdy zakładnicy wrócą media robią z nich bohaterów, rząd ogłasza sukces, ambasada wysyła epistoły, że dzięki mozolnej pracy itp. rząd lokalny również trąbi na cały świat, że odbili ludzi „bez skóry”, kiedyś, zanim jeszcze w wyniku intrygi nie usunięto mojego stałego felietonu, pisałem jak określają w prowincjonalnej Afryce mieszkańców Europy.
Boko Haram rozwinęło działalność o Nigerię, Kamerun i Czad. Wszystkie te państwa włącznie z Beninem czy Togo podlegały placówce, na której czele stał ambasador G.Waliński.
Afrykańska Boko Haram zabijała głównie muzułmanów. Dokładnie tak, jak czynią to sobie wzajemnie wszystkie polskie parlamentarne partie lewicowe. Tylko zamiast maczety używają mediów. W politycznej wojnie, walki są o logo. Albo trzeba je przejąć, albo zniszczyć. Organizacje polityczne, zwłaszcza te, które mają socjalistyczny kręgosłup i nigdy nie negocjują z bandytami. Ale „Boko Haram” już tak. Oczywiście „Boko Haram” na miarę naszych czasów, możliwości i metod nacisku, bo kogo tu porwać? Kumpla, który przed kamerami udaje wroga? Czy Lewicą jest organizacja, która zapomniała o ludziach na granicy z Białorusią? Nie słychać, by jej członkowie domagali się śledztwa dotyczącego oskarżeń Czeczki, poznałem wielu żołdaków, którzy pysznili się tym ludobójstwem. Potwierdzałem to również w innych źródłach. Nie znam szczegółów, ale wiem, że nigdy nie zjem jeżyn, poziomek czy jagód zebranych w tamtych lasach.