President Joe Biden signs the bipartisan year-end omnibus on Thursday, December 29, 2022, in Christiansted, St. Croix.. (Official White House Photo by Erin Scott)
W sierpniu minionego roku amerykańska służba FBI odzyskała z rezydencji Donalda Trumpa w Mar-a-Lago tajne dokumenty. Jednak teraz republikanie mają powody do satysfakcji, bowiem w podobnej sytuacji znalazł się jego następca Joe Biden.
Między obu prezydentami są jednak różnice. Co prawda obaj złamali prawo nakazujące przekazania dokumentacji do Narodowego Archiwum Bezpieczeństwa po zakończeniu pełnienia funkcji, to jednak Trump, jako już osoba prywatna, może być pociągnięty do odpowiedzialności, natomiast Bidena chroni immunitet prezydencki. Aż do momentu, gdy przestanie być głową państwa. Może to nastąpić jeszcze przed upływem jego kadencji, gdyby śledztwo w jego sprawie nie było na tyle długotrwałe, że postawione mu zarzuty doprowadziłby do jego odsunięcia od władzy w wyniku impeachmentu. Jak na razie, prokurator generalny Merrick Garland wyznaczył specjalnego prawnika mającego się zająć śledztwem w tej sprawie. Ów prawnik Robert Hur został w 2017 r. mianowany prokuratorem w stanie Maryland przez Donalda Trumpa. Niektórzy polscy telewizyjni komentatorzy upatrują w tej decyzji zręcznego posunięcia oddalającego zarzuty o ewentualne wywieranie na prokuratora presji ze strony prezydenckiej administracji. Jednak, jak zauważa szewc Fabisiak, możliwa jest też sytuacja odwrotna, kiedy to Robert Hur z wdzięczności dla Trumpa za mianowanie go prokuratorem zechce ujaić obecnego prezydenta. Są to jednak tylko domysły, ponieważ amerykańska machina wymiaru sprawiedliwości wydaje się mimo wszystko bardziej przejrzysta i niezależna niż polska. Przykład Richarda Nixona i jego Watergate wskazuje na to, że nawet prezydenci muszą się liczyć z konsekwencjami własnych poczynań.
Podobnie, ale niepodobnie
Kolejna różnica polega na tym, że Trump nie ukrywał faktu posiadania tajnych dokumentów i konsekwentnie odmawiał ich wydania aż do momentu, kiedy został do tego zmuszony. Natomiast Biden dość naiwnie tłumaczy się, że nie wiedział o tym, że dokumenty łącznie z oznaczonymi najwyższym stopniem utajnienia dotyczącymi Ukrainy, Iranu oraz Wielkiej Brytanii, a także jak twierdzi Thomas Blanton z Narodowego Archiwum Bezpieczeństwa, materiały dotyczące źródeł wywiadowczych i broni nuklearnej, są porozsiewane po jego biurach i rezydencjach, a także w garażu. Tłumaczenie się niewiedzą w tak w końcu ważnych sprawach jest w tym momencie na poziomie ucznia podstawówki twierdzącego, że nie odrobił pracy domowej, ponieważ nie zauważył, że coś było zadane.
W tym kontekście szewc Fabisiak przypomina sobie telewizyjny obrazek ze stanu wojennego. Pokazano wówczas relację ze ścigania meliniarzy sprzedających niedostępną wówczas w sklepach wódkę. Odpowiednia ekipa w towarzystwie kamer odkryła w mieszkaniu pewnej starszej kobiety kilka skrzynek wódki. Na pytanie, czy handluje ona tym towarem, starsza pani opowiedziała, że nie a wódkę ktoś przez pomyłkę u niej zostawił. Szewc Fabisiak zastanawia się, czy osoba tłumacząca się na poziomie nastolatka i meliniarki może być prezydentem potężnego mocarstwa. I dochodzi do wniosku, że może, skoro jest. Przypuszczalnie gdyby w podobnie nieodpowiedzialny sposób potraktował takie dokumenty jakiś niższy rangą urzędnik czy funkcjonariusz, to albo zostałby wydalony ze służby, albo sam podałby się do dymisji. Joe Biden jednak z lukratywnego prezydenckiego urzędu ustąpić nie ma zamiaru.
Śledztwo ma wykazać, kto przeniósł dokumenty do prezydenckich pomieszczeń. Jest wysoce wątpliwe aby sam Biden przygotowywał paczki z dokumentami, ma od tego ludzi. I właśnie ci potencjalni dostarczyciele są teraz przesłuchiwani. Jedną z tych osób jest Kathy Chung, obecnie zatrudniona w Departamencie Obrony co pozwala domniemywać, iż posiadała wiedzę w zakresie postępowania z tajnymi dokumentami. Powinno to dotyczyć także ewentualnych innych osób odpowiedzialnych za wywózkę materiałów z Białego Domu do prywatnych posiadłości Joe Bidena. W takim przypadku mamy do czynienia z rozłączną alternatywą. Albo nie wiedziały one co przewożą, albo świadomie bądź na polecenie szefa zlekceważyły obowiązujące procedury. Być może, dokumenty te były do takiego stopnia utajnione, że nikt nie mógł się domyślić, że są tajne – sarkastycznie zauważa szewc Fabisiak.
Sam fakt przechowywania, także w garażu, utajnionej dokumentacji to jeden z zarzutów wysuwanych wobec Bidena. Drugi dotyczy ukrywania tych faktów po tym, jak ktoś niektóre z tych dokumentów odnalazł i przekazał do archiwum. Nie poinformowała o tym służba prasowa Bidena i sprawa wyszła na jaw dopiero po tym, gdy odkryło ją amerykańskie NBC News. Pierwsze dokumenty zostały odnalezione przez prawników w dniu 2 listopada ubiegłego roku, lecz nie poinformowano o tym publicznie, i dopiero 9 stycznia, czyli po niemal dwóch miesiącach sprawę nagłośniły NBC News a w ślad za tym również inne amerykańskie media. Później dawkowano informacje o kolejnych znaleziskach.
Przez dłuższy czas oficjalni przedstawiciele Białego Domu odmawiali komentowania tej afery i uchylali się od odpowiedzi na pytania kierowane przez dziennikarzy. Ograniczali się do stwierdzenia, że prawnicy Bidena współpracują z organami wymiaru sprawiedliwości, co i tak było już powszechnie wiadome. Jednak bez względu na to, jak zakończy się śledztwo, już teraz można mówić o tym, że wydarzenia te doprowadziły do znacznego osłabienia politycznej Joe Bidena co może mieć wpływ na wyniki przyszłych wyborów – wnioskuje szewc Fabisiak.
Bolesaław K. Jaszczuk