Artykuł sponsorowany
Amerykanie próbują właśnie testować jak silne są Chiny. Chcą sprawdzić, czy należy liczyć się z ich zdaniem i reagować na ostrzeżenia. Długo próbowali odwrócić uwagę Chin i świata od znaczenia planowanej wizyty spikerki Izby Reprezentantów Kongresu USA na Tajwanie. Waszyngton twierdził, że to jej własna inicjatywa, choć trudno uwierzyć, żeby Biały Dom nie dał wizycie Pelosi „zielonego światła” . Tuż przed jej przyjazdem Amerykanie próbowali wyciszać informacje, nie potwierdzając, że do wizyty dojdzie, nie nadając jej ważnej oprawy. Szukają też dla niej usprawiedliwienia powołując się też na precedens sprzed ćwierć wieku, zapominając, że dzisiejsze silne Chiny nie są już i nie będą państwem końca XX w. Ale przede wszystkim Amerykanie próbują w ten sposób wzmacniać swoje wpływy, nie licząc się ze zdaniem tych, którzy w rejonie Mórz Południowo i Wschodniochińskiego są naprawdę u siebie.
Sama Nansi Pelosi też słynie z niekonwencjonalnych zachowań i swoistego uporu. Nawet New York Times nazwał wizytę Spikerki „lekkomyślną, niebezpieczną i nieodpowiedzialną”. Nie zmienia to jednak faktu, że to amerykański prezydent i Sekretarz Stanu kształtują politykę międzynarodową USA i winni dążyć do prowadzenia jednolitej linii w stosunkach między państwami, a tym samym łagodzenia napięć, a nie ich eskalacji.
Wielu obserwatorów na świecie zastanawia się po co Nancy Pelosi pojechała na Tajwan. Czy chciała wyłącznie pokazać, że może? Że nie musi słuchać amerykańskiego prezydenta i robić to na co ma ochotę? Prowadzenie polityki międzynarodowej nie może opierać się na kaprysach i życzeniach pewnych osób, w tym przypadku postaci nr 3 w hierarchii amerykańskich polityków. Tym bardziej, że w grze, którą próbują prowadzić z Chinami Stany Zjednoczone stawką jest pokój w Azji Południowo-Wschodniej i dalsze możliwe pogorszenie stosunków chińsko-amerykańskich. Nie bez znaczenia są też stosunki handlowe w regionie, które przy każdej eskalacji napięcia są jako pierwsze dotkliwie dotknięte.
Amerykańskie deklaracje o uznawaniu zasady „jednych Chin” stają w sprzeczności z czynami. Trudno wyobrazić sobie czego Stany Zjednoczone naprawdę oczekują po takiej intensyfikacji napięcia. Chiny z całą pewnością nie pozostaną bierne i nie będą przyglądać się bezczynnie, gdy Amerykanie zwyczajnie prowokują.
Jednocześnie, czego Zachód często nie rozumie, Chiny nie są państwem, które działa impulsywnie. Skoro nie pomogły ostrzeżenia i Waszyngton postanowił „igrać z ogniem” to jak powiedział Joe Bidenowi chiński przywódca Xi Jinping, „z całą pewnością się sparzy”. Ćwiczenia wojskowe wokół Tajwanu pokażą dobitnie jaki poziom reprezentuje chińska armia i że należy się z jej siłą i siłą Chińskiej Republiki Ludowej poważnie liczyć.
Bagatelizowanie wizyty i jej skutków przez stronę amerykańską nie przyczyni się do złagodzenia napięcia. To znów wyłącznie słowa kontra czyny. Jakie kroki przygotowuje Pekin w odpowiedzi? Chiny mają prawo do mocnej i stanowczej reakcji na amerykańską prowokację, ponieważ tylko w ten sposób przedstawią się jako silne państwo. Zatem niewątpliwie Amerykanie poniosą konsekwencje swojej polityki i warto, żeby były tego świadome. Chiny mają wiele możliwości nacisku i działają w dłuższej perspektywie, a nie tylko licząc na doraźne korzyści i punkty wyborcze, jak zdaje się sugerować zmieniająca się nieustannie amerykańska polityka międzynarodowa.