Brytyjski turysta przechadza się po ulicach Kiszyniowa, stolicy Mołdawii. Wokół szary krajobraz, smutne bloki, zdewastowane chodniki. „12 lat temu noc w hotelu kosztowała 36 euro, teraz 25. Co się dzieje Mołdawio?” YouTube aż kipi od relacji z podróży, ale Mołdawia to nieczęsty cel dla turystów. To najmniej odwiedzany i najbiedniejszy kraj w Europie. A teraz dochodzi kolejny problem – Rosja Władimira Putina.
Przez całe wieki rozrywana przez ambicje potężniejszych sąsiadów – Turcji, Rzeczypospolitej, Rumunii, Rosji – ostatecznie przypadła tej ostatniej. Odzyskała niepodległość w 1991 roku, ale w wyniku krótkiej wojny domowej utraciła pro-rosyjskie Naddniestrze i Gaugazję. Dziś te regiony to de facto strefa wpływów Rosji, obszar potężnej biedy i bezprawia; mekka przemytników, najemników i wszelkiej maści uciekinierów. W ostatnich tygodniach mówi się sporo o możliwości oficjalnego uznania niepodległości zbuntowanych prowincji, tak jak wcześniej Donbasu, a co za tym idzie – objęcie militarnym parasolem Kremla. Dla Putina to możliwość ogłoszenia małego zwycięstwa po długiej serii militarno-politycznych porażek. Dla Ukrainy potężny problem, bo kolejna ofensywa – tym razem w kierunku strategicznie kluczowego portu Odessy – mogłaby nadejść ze strony Mołdawii.
Wielki Brat
To nie koniec imperialnych zakusów Rosji. W samym Kiszyniowie wybuchają kolejne protesty społeczne. Wiele pretensji wynika z tragicznej sytuacji gospodarczej. Chodzi m.in. o rosnące ceny gazu importowanego w całości ze wschodu. Większość protestujących tęskni za bliskimi związkami z Wielkim Bratem, zarówno gospodarczymi – bo to szansa na poprawę dramatycznej sytuacji życiowej (w 2021 roku średnia płaca wynosiła 420 dolarów) – ale przede wszystkim ze względu na bliskość kulturową. Przez całe lata ton mołdawskiej polityce nadawała pro-kremlowska, kleptomańska Partia Komunistów Republiki Mołdawii. W ostatnich latach masa krytyczna korupcji, niekompetencji i autokratycznych tendencji przeważyła o zdecydowanym osłabieniu jej wpływów. Otworzyła się droga dla ugrupowań pro-europejskich i obrano kierunek na integrację z Unią Europejską. W 2020 urząd prezydenta zdobyła Maia Sandu, wcześniej premierka liberalnego i pro-zachodniego rządu. W 2022 Mołdawia uzyskała status kandydacki państwa członkowskiego Unii Europejskiej. W tym samym roku odnotowano 60 proc. poparcie dla integracji. Mołdawia pozostaje państwem głęboko konserwatywnym, ale sprawy zmieniają się szybko.
Agenci Kremla
Tymczasem, opcja rosyjska przybrała postać Partii Șor, jednej z organizatorek ostatnich protestów. Nowe ugrupowanie to ideologiczne kopiuj-wklej Jednej Rosji – dawny komunizm, zastąpiono kulturowym konserwatyzmem i nieskrywaną sympatią do rosyjskiego miru, pozostawiając jednak typowo sowiecką nostalgię. Liderem ugrupowania jest Ilan Shor, aferzysta oligarcha, etniczny Rosjanin. Inna znana postać to Marina Tauber. Niegdyś instruktorka tenisa, obecnie parlamentarzystka, przewodząca ostatnim protestom. W ostatnim czasie rząd Mołdawii zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o delegalizację ugrupowania. Chodzą słuchy, że Șor to twór autorstwa FSB. Delegalizacja przybudówki Kremla nie rozwiąże kwestii infiltracji mołdawskiej polityki, wedle znanego i sprawdzonego scenariusza służb. A to tylko jedno z wielu wyzwań.
Nowy rząd ma dwa poważne problemy: spora część populacji utrzymuje pro-rosyjskie sympatie a co ważniejsze – szalejąca korupcja i dramatycznie niska stopy życiowa to realne wyzwania. W tym sensie wessanie w strefę wpływów Kremla mogłoby przynieść chwilowe wytchnienie, bo przecież Rosja ma zarówno środki jak i propagandową wolę by wesprzeć malutką gospodarkę Mołdawii. Jednocześnie jednak, to wsparcie nie przyszłoby za darmo – Mołdawia znalazłaby się w rosyjskiej strefie wpływów. Możliwe, że z czasem zostałaby włączona w granice Rosji.
Kurs na Zachód
Wygląda na to, że liberalny rząd zamierza utrzymać pro-zachodni kurs. To nie będzie łatwe. Ponoć w Kiszynowie aż huczy od plotek o możliwym zamachu stanu. Mołdawia zajmuje wysokie miejsce w rankingach korupcji, niskie w gospodarczych a rosyjska infiltracja struktur państwowych, połączona z miesiącami protestów i coraz częstszymi przerwami w dostawach prądu, mogą poskutkować nagłym załamaniem instytucji państwowych i pojawieniem się „męża stanu” z bezpośrednią linią na Kreml. Taką rolę mógłby odegrać wspomniany Ilan Shor lub były prezydent Igor Dodon, nominalnie niezależny, w rzeczywistości solidnie pro-kremlowski (jedną z jego pierwszych decyzji było zdjęcie flagi Unii Europejskiej z masztu pałacu prezydenckiego).
Nawet jeśli Mołdawia przetrwa obecny kryzys, strona rosyjska może wrócić do planu minimum – dalszej integracji a może nawet całkowitej inkorporacji zbuntowanych republik Naddniestrza i Gaugazji. Na terenie seperatystycznych republik stacjonuje ok 1500 rosyjskich żołnierzy. A to tylko oficjalne dane. Armia mołdawska to zaledwie kilka tysięcy żołnierzy, plus kilkadziesiąt tysięcy rezerwistów. Trudno stwierdzić jak wyglądałaby efektywność bojowa w przypadku starcia z elitarnymi jednostkami Specnazu czy oddziałami Grupy Wagnera. Rosja ma dziś na Mołdawii ogromne pole manewru i bardzo wiele do wygrania.
Kilka dni temu nowym premierem został Dorin Recean, polityk zdecydowanie pro-europejski. Główne cele nowego rządu to poprawa sytuacji gospodarczej, demilitaryzacja Naddniestrza, członkostwo w Unii Europejskich. Póki co Mołdawia zajmuje niewiele uwagi europejskich mediów. Oby w przypadku unijnych polityków, wyglądało to inaczej. Do wygrania tej rozgrywki niezbędne będzie realne wsparcie Europy: polityczne, finansowe, militarne. Politycy na Kremlu nie zasypują gruszek w popiele.